Eliksir młodości/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Eliksir młodości
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 10.3.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W laboratorium doktora-cudotwórcy

— Do licha Edwardzie, — sytuacja staje się krytyczna — szepnął Charley Brand do ucha swego przyjaciela, gdy obaj zamknięci zostali w wielkiej szafie. — Mam wrażenie, że spostrzeżono nas w świecie — dodał po chwili. — Czy widziałeś jak rozbłysły jego oczy gdy usłyszał o dolarach? Milion dolarów... Jest tak chciwy, że pod żadnym pozorem nie zgodzi się, aby utrudnić dojście do skutku tej tranzakcji. Słuchaj tylko...
Obydwaj chciwym uchem łowili odgłos rozmowy pomiędzy doktorem Knoxem, Baxterem, Redmielem i Marholmem.
Raffles zaśmiał się po cichu.
Pomimo uspokajających słów swego chlebodawcy, Charleyego ogarnął lęk. Uspokoił się dopiero, gdy niepożądani goście opuścili gabinet.
Mimo wszystko wyszli ze swej kryjówki dopiero w parę chwil potem. Charley chciał wyskoczyć natychmiast, lecz wstrzymał go od tego Raffles.
— Na miłość Boga, nie śpiesz się chłopcze! Uważaj... Poznałem głos Baxtera. Jest to straszliwy głupiec, który na niczym się nie zna. Jednak i Marholm był z nim razem. Jest to człowiek zdolny, stary wróbel, który nie da wziąć się na plewy.
Raffles był zadowolony, że Knox w dalszym ciągu nie przerywał swej przechadzki po gabinecie.
Dopiero po kwadransie oczekiwania odważył się otworzyć drzwi szafy. Knox wyszedł na ich spotkanie.
— Słyszeliście, panowie, jakie wobec was żywi się tu podejrzenie? — rzekł. — Ci ludzie z policji widzą w każdym człowieku przyszłego zbrodniarza lub też włamywacza! Gdybym nie był z nimi w przyjaznych stosunkach, miałbym niewątpliwie tysiące przykrości. Teraz, skoro pozbyliśmy się inspektorów Scotland Yardu, możemy porozmawiać o interesach.
— Drogi panie, zachował się pan doskonale — rzekł starszy z amerykan z ukłonem. — Trudnoby było zakończyć naszą rozmowę, gdybyśmy musieli odbyć najpierw długie wyjaśniające konferencje z policją. Dzięki panu i pańskiej przytomności umysłu ubijemy interes. Spieszmy się, bowiem o godzinie pierwszej w nocy musimy wyjechać do Liverpool. Jak już powiedzieliśmy, interesujemy się niezmiernie pańskimi produktami. Zastrzegamy sobie na Amerykę wyłączną eksploatację pańskiego eliksiru młodości. Następnie, chcielibyśmy się zapoznać bliżej z pańskim eliksirem pamięci oraz środkami uspakajającymi nerwy.
— Doskonale, doskonale — uśmiechnął się mister Knox zacierając z zadowoleniem ręce. — To jeszcze nie wszystko. Mam cały szereg nowych preparatów, które zainteresują panów z pewnością.
— Łykamy ślinkę na samą myśl o tym, drogi doktorze!... Nie traćmy czasu i chodźmy obejrzeć wszystko, co może nam zapewnić powodzenie w Ameryce.
— Bardzo chętnie, mili panowie, bardzo chętnie... Będziecie jednak musieli uprzednio odbyć ze mną małą podróż...
Obydwaj mężczyźni spojrzeli na siebie ze zdumieniem.
— Tak... tak... — ciągnął dalej doktór — musimy zniknąć stad jak najszybciej. Na szczęście jestem w posiadaniu środka, który nam to umożliwi. He, he — zaśmiał się. — I ja stosuję amerykańskie metody pracy.
Charley Brand i Raffles z zaciekawieniem oczekiwali tego co miało nastąpić. Knox poprosił ich o chwilę cierpliwości. Sam udał się w kierunku szafy. Otworzył jedną z szuflad i wyciągnął z niej pęk kluczy. Korzystając z jego chwilowej nieuwagi Raffles usiadł przy biurku i począł kreślić na kartce papieru list, który później znalazł Marholm. Zaledwie skończył pisać, Knox powrócił, trzymając z tryumfem maleńki klucz. Poprosił Rafflesa i jego towarzysza aby zechcieli towarzyszyć mu do niewielkiej alkowy, znajdującej się tuż obok komórki, w której do niedawna byli ukryci. W alkowie tej mieli ujrzeć coś cudownego.
Knox nacisnął na guzik, ukryty w boazerii, i natychmiast zajaśniało światło. Następnie podniósł stary dywan, włożył do ledwie dostrzegalnej wąskiej szparki cieniutki kluczyk i nacisnął. Nastąpiło wówczas to czego oczekiwał Raffles. Dał się słyszeć lekki trzask i boazeria rozpadła się na dwie części ukazując dość znaczny otwór. Otwór ten zajęty był czymś w rodzaju niewielkiej windy, umocowanej na grubych sznurach.
— Natychmiast po zajęciu miejsc w naszym pojeździć zamkniemy górną część windy i rozpoczniemy podróż — rzekł śmiejąc się oszust.
— Ale... dokąd to prowadzi? — zapytał Raffles, mierząc uważnym spojrzeniem przepaść.
— Do miejsca całkiem bezpiecznego — odparł stary. — Możecie mieć pełne zaufanie do mego mechanizmu. Posiada elektryczny motor, lecz może być jednocześnie poruszany ręcznie, w wypadku gdyby motor się zepsuł. Jak panowie widzą, z góry przewidziałem wszystko.
Wszedł do metalowej klatki, ruchem ręki zapraszając do środka obu mężczyzn. Raffles i Charley Brand nie wahali się ani przez chwilę.
— To bardzo praktycznie — rzekł stary, dumny ze zdziwienia okazanego przez obydwuch amerykan. W ten sposób bez wysiłku mogę się przenosić dokąd tylko chcę. Wystarcza, abym ja sam stanowił dostateczną przeciwwagę.
W pewnej chwili minęła ich druga podobna klatka, jadąca w górę.
— Wystarcza tylko abym zrównoważył ciężar ołowiu, znajdującego się w drugiej windzie. — Ołów mogę regulować za pomocą specjalnego haka.
Dał się odczuć lekki wstrząs.
— Jesteśmy na miejscu — rzekł. — Czy zechcą panowie zejść razem ze mną?
Wyprzedził swych gości, zapuszczając się w małą ciemna galeryjkę. Jakkolwiek posługiwał się dotąd elektryczna kieszonkową latarka, schylił się, począł manipulować przy przełączniku elektrycznym i zapału światło. Przeszli do dużego pokoju, dobrze oświetlonego, którego ściany pokryte były całą masą przyrządów, wag i probówek. Nie ulegało wątpliwości, że znajdowali się w laboratorium doktora Knoxa. Tam właśnie sławny doktór, bezpieczny przed wzrokiem ciekawych, sam przyrządzał swe cudowne leki.
— Jesteśmy u celu — rzekł doktór, zwracając się do swych gości. — Tu właśnie sporządzam pigułki i mikstury, które od szeregu lat przynoszą ulgę cierpiącej ludzkości. Rozumiecie, panowie, że sekrety tego rodzaju nie mogą dojść do wiadomości publicznej. Dlatego też laboratorium moje umieściłem w miejscu, zabezpieczonym przed wzrokiem ciekawych.
— Zupełne słusznie — odparł Raffles, które uważnie obserwował laboratorium.
Tajemniczy Nieznajomy wyczuł od razu, że znajduje się w pobliżu skarbu starego skąpca i że doktór, jak wszyscy ludzie jego pokroju, zdradzi się niewątpliwie gdzie skarb ten jest ukryty. W rzeczy samej obchodziły go niewiele wszystkie te klatki, kolby i wagi. Zależało mu jedynie na odkryciu miejsca, w którym stary ukrył pieniądze.
— Tam do licha, mister Knox — rzekł, uderzając go przyjaźnie po ramieniu — widzę, że z pana człowiek poważny i ostrożny. O ile się nie mylę przygotował pan prawdopodobnie cały szereg nowych leków, które zamierza pan lada dzień wypuścić na rynek.
— Ma pan rację — odparł dumnie doktór Knox. — Mam zamiar rzucić się z panami na wielkie interesy. Przyszłość należy do nas. Proszę zwrócić uwagę na wspaniały środek nasenny, który stworzyłem niedawno. Po użyciu zaledwie jednej kropli śpi się bez przerwy pełną godzinę... Obliczymy ten środek na sen dwu, trzy i czterogodzinny. Będzie bez konkurencji i zaćmi nawet mój „Calmonerw“.
— Calmonerw? Czy to owa guma arabska, której krople nalewa się do uszu? — zaśmiał się Raffles. — Daj pan spokój z tym Calmonerwem! Trzeba mieć źle w głowie, żeby tego używać. To co mi pan tu pokazuje, wygląda bardziej obiecująco. Mam wrażenie, że tam dalej chowa pan jeszcze większe cuda?
Rozmawiając w ten sposób Raffles zbliżył się do ciemnej komórki, znajdującej się w głębi pokoju. Jego niezawodny instynkt mówił mu, że tam kryje się skarb starego. Instynkt nie zawiódł go: zaledwie zdążył zbliżyć się do drzwi komórki, doktór Knox chwycił go za ramię i odciągnął go z całej siły, nie zdradzając przy tym zdenerwowania.
— Nie warto tam wchodzić, mister Parker — rzekł. — Jest to komórka, gdzie przechowuje próżne butelki, paki i płótna do opakowania. Proszę, niech pan zajmie miejsce w fotelu. Zrobimy krótki przegląd leków, które rzucimy na amerykański rynek. Mam nadzieję, że skończymy do czasu odejścia pociągu do Liverpoolu.
Wszyscy trzej usiedli w wygodnych fotelach, przy małym okrągłym stoliczka i zapalili papierosy.
Stary Knox wyciągnął z szafy wielkie książki handlowe i położył je na stole.
— Widzieliście panowie moją korespondencję? — rzekł — teraz należałoby przejrzeć moje książki handlowe. Przekonacie się panowie łatwo, że to złoty interes. Czy zamierzacie złożyć na początek milion dolarów?
Raffles nonszalancko skinął głową.
— Jeden milion... może być dwa, jak pan będzie chciał... Będzie to zależało od ilości leków.
— Zgoda — rzekł stary z zadowoleniem — możemy rozpocząć od miliona dolarów. Chwilowo to wystarczy. Natychmiast po otrzymaniu owego miliona wręczę panom wszelkie przepisy fabrykacyjne, abyście mogli rozpocząć produkcję natychmiast po przyjeździe. Oczywiście, zastrzegam sobie pewien procent od dochodu.
— Zgoda, doktorze — rzekł Raffles. — Jest pan człowiekiem interesu.
— Wierzę w pańskie słowa — rzekł Knox z uśmiechem. — Doświadczenie nauczyło mnie ostrożności. Wyobrażacie sobie być może panowie, że Ameryka jest daleko i że komunikacja jest utrudniona. Zanim uczynię jakikolwiek krok poproszę o wręczenie mi pewnej sumy a conto. Zależnie od wysokości tej sumy dam panom pewną ilość recept. Nie chciałbym, abyście panowie sądzili, że zamierzam was podejść.
— Jesteśmy dalecy od tej myśli — mister Knox. Ile pan chce a conto?
Raffles wypowiedział te słowa tak poważnym tonem, że Charley o mało nie parsknął śmiechem.
— Powiedzmy... 250.000 dolarów — rzekł doktór.
— Zgoda. Co dostaniemy w zamian?
— Mój ostatni środek nasenny...
— Zrobione — odparł Raffles.
Wyciągnął z kieszeni książeczkę czekową na Bank Angielski. Wypełnił czek i wręczył go staremu, który obejrzał go z uwagą.
— Rozumie pan chyba, że nie mogę mieć tak wielkiej sumy przy sobie — rzekł Raffles tonem wyjaśnienia. — Jeśli pan chce, może pan podjąć ją już jutro, lub też przelać ją na swój rachunek w banku.
Stary szarlatan nie zdradził się ani słowem, że żadnego rachunku w Banku nie posiada.
— W porządku — rzekł, kiwnąwszy głową.
Schował czek do kieszeni. Charley uśmiechnął się: znał doskonale tę fałszywą książeczkę czekową.
— Oto mój środek nasenny i jego skład — rzekł Knox, zwracając się do Rafflesa.
Raffles spojrzał na formułkę chemiczną. Ponieważ był biegły w chemii farmaceutycznej od razu zdał sobie sprawę ze składu leku.
— Bardzo pięknie — rzekł — jaki jest główny składnik tego środka?
Knox wskazał na flakon.
— Jest to potężny środek nasenny, zawierający znaczną ilość opium.
— Drogi doktorze, mam wrażenie, że nasze interesy rozpoczną się natychmiast — rzekł Raffles tonem tak poważnym, że Charley o mało nie wybuchnął śmiechem.
— Jakto? — zapytał niespokojnie Knox.
— O... Nic wielkiego — rzekł Raffles śmiejąc się szczerze. — Trzeba tylko podpisać nasz kontrakt.
— Chętnie — rzekł doktór, kierując się w stronę ciemnej komórki.
Raffles zagrodził mu drogę.
— Hola — rzekł — teraz, gdy ma pan nasze pieniądze, chce się pan nam wymknąć i zostawić nas tutaj? Nic z tego nie będzie, drogi panie.
— Ależ, panowie... szepnął doktór - cudotwórca, otwierając ze zdumienia szeroko oczy.
— Bez żadnych historii! — zawołał Raffles, rzucając się na niego.
W minutę później doktór, związany jak należy sznurami, które Raffles i Charley przynieśli ze sobą, leżał rozciągnięty na ziemi.
Zaskoczony przez nagłość ataku, stary filut nie zdążył zareagować odpowiednio. Dopiero teraz odzyskał przytomność.
— Złodzieje, bandyci! — krzyczał z całej siły. — Na pomoc!...
Na próżno starał się oswobodzić ze swych więzów.
— Psy nieczyste! — wymyślał w dalszym ciągu. — Doktór Redmiel miał rację... Rozwiążcie mnie i pozwólcie odejść. Każę was zaaresztować i dostaniecie po dwadzieścia lat więzienia każdy!
Tymczasem Raffles zrobił ze swej chusteczki spory knebel.
— Jeśli nie uspokoisz się natychmiast, stary łotrze, zastosuję do ciebie narkotyk o wiele lepszy niż twoje wszystkie świństwa... Czy wiesz z kim masz do czynienia?
— Masz przed sobą samego Rafflesa...
— To pan jest Raffles? — jęknął. — Tajemniczy Nieznajomy... Którego nigdy policja nie zdołała schwycić?
— Jeżeli nie uspokoisz się natychmiast, zmuszę cię do wypicia całego flakonu twego eliksiru młodości!
Ponieważ doktór Knox nie przestawał w dalszym ciągu krzyczeć i wyrywać się, Raffles wprowadził swoją groźbę w czyn. Wlał mu przemocą do ust parę łyków gęstego płynu. Następnie wziął ze stołu flakon ze środkiem nasennym i uczynił to samo. Po chwili biedny Knox spał już snem kamiennym.
— W ten sposób pozbyliśmy się go na pewien czas — rzekł Raffles. — Winniśmy mu wdzięczność, że na pierwszy ogień wziął środek nasenny. A teraz zabierzmy się do pracy. Czy masz wszystkie potrzebne narzędzia?
— Tak, Edwardzie — odparł Charley.
Weszli do ciemnej komórki. Raffles zapalił elektryczną latarkę. Ponieważ jednak latarka ta dawała niedostateczne światło, przyniósł z laboratorium dużą lampę, która na szczęście posiadała długi sznur. Obydwaj przyjaciele obejrzeli uważnie komórkę. Stary oszust miał do pewnego stopnia rację. Komórka pełna była połamanych butelek i pustych skrzyń. Nie ulegało wątpliwości, że zniesiono je tu umyślnie, aby odwrócić podejrzenia od ukrytego skarbu. Z trudem utorowali sobie drogę pomiędzy zwałami śmieci. Bystre oko Rafflesa dostrzegło w ścianie miejsce, gdzie rysowała się szczelina ukrytego zamka.
Raffles zbliżył się, obejrzał uważnie to miejsce i uśmiechnął się z tryumfem.
— Betonowa skrytka, wpuszczona w mur — rzekł. — Nic to nam jednak nie zaszkodzi. Drzwiczki są ze stali. Dobra konstrukcja, lecz nie wytrzyma mojego ataku.
Raffles i Charley wyjęli z kieszeni niewielki aparacik. W parę minut później aparat ten począł funkcjonować. Jaskrawy płomień ze świstem ślizgał się po grubym metalu i ciężkie stalowe łzy padały na podłogę.
Po chwili zamek został wykrajany i Raffles otworzył szeroko stalowe drzwi. Skrytka pełna była paczek z banknotami. Trzy czy cztery worki złota leżały na niższych półeczkach. W jednej z przegródek leżały akcje i papiery wartościowe.
— Zostawimy to — rzekł Raffles wskazując na papiery — mielibyśmy zbyt wiele trudności z pozbyciem się tego. Zabierzemy tylko złoto i banknoty, drogi Charley. Będziemy musieli zwrócić trochę pieniędzy i biedakom, którzy dali swe grosze temu oszustowi. Oczywiście, pominiemy bogatych...
Dwaj przyjaciele napełnili kieszenie złotem i pieniędzmi.
— Co za szkoda — szepnął Charley — że nie będziemy mogli unieść wszystkiego!
— Jakże to? — odparł Raffles — każdy z nas weźmie spory worek na plecy i skarbiec pozostanie prawie pusty. Musimy mieć swobodę ruchów. Pewien jestem że Marholm przeczytał na górze mój list i że teraz cały dom otoczony jest grubym kordonem policji. Ponadto nie jestem pewien, czy nie złożę jeszcze powtórnej wizyty naszemu cudotwórcy. Trzeba zresztą coś zostawić naszej pięknej Lizzi!
Charley uśmiechnął się na znak zgody.
— Czy słyszałeś? — szepnął Raffles nadstawiając ucha. — Wydaje mi się, że jakieś odgłosy dochodzą nas od strony studni, którąśmy tu się dostali. Gotów jestem założyć się o każdą sumę, że tam na górze znaleziono sekretne przejście.
— Ja jestem również tego zdania — odparł młody sekretarz. — Rozróżniam nawet na górze gwar zmieszanych głosów.
— Do licha, to z pewnością Marholm — szepnął Raffles. — Musimy działać jak najszybciej. Sprawdźmy, czy jest jeszcze na miejscu nasza metalowa klatka. Gdyby jej nie było, w żaden sposób nie wydostalibyśmy się z tej zasadzki.
Obaj rzucili się w stronę studni. Okrzyk przerażenia zamarł na ich ustach: klatki nie było a lekki szmer świadczył o tym, że podciągano ją właśnie w górę.
— Złap ją — zawołał Raffles.
Sam chwycił rozpaczliwie żelazne liny, znajdujące się na dole. Charley rzucił mu się z pomocą. I klatka stanęła.
— Musimy przeszkodzić za wszelką cenę podniesieniu się w górę naszej klatki... Bylibyśmy zgubieni...
Wskutek wspólnych wysiłków Charleya i Rafflesa klatka poszła w dół o pięćdziesiąt centymetrów. Odczuli kilka gwałtownych wstrząsów. Z góry od strony galerii doszły ich jakieś krzyki.
W końcu zapanowało milczenie. Prawdopodobnie ludzie na górze, zdziwieni nagłym otrzymaniem się tej dziwacznej windy poczęli głowić się nad przyczyną.
— Dobrze, dobrze — rzekł Raffles z uśmiechem, ocierając czoło. — Klnijcie i krzyczcie ile tylko sił w płucach. Nie zdołacie wciągnąć windy, jeśli ja na to nie pozwolę. Pomóż mi, Charley, teraz przy związaniu tej przeklętej klatki, aby nam nie uciekła w górę.
Jeszcze jednym grubym sznurkiem przywiązano klatkę do dna studni.
— A teraz idź po worki. Spiesz się, mój mały...
— Przecież z laboratorium nie ma innego wyjścia niż przez tę przeklętą studnię — szepnął Charley zdumiony. — Jakże się z niej wydostaniemy?
— W ten sam sposób w jakiśmy tu weszli. Stary krokodyl zostanie dostatecznie ukarany.
Weszli do komórki i formalnie owinęli się banknotami dokoła bioder. Następnie przymocować sobie worki ze złotem do pasa i tak uzbrojeni wrócili do klatki.
W tej samej chwili dały się słyszeć przekleństwa dobiegające z góry studni. Przekleństwa te ustąpiły miejsca wściekłym uderzeniom w drugą windę, która znajdowała się właśnie na górze.
— Nasi panowie z policji niecierpliwią się — rzekł Raffles z uśmiechem. — Założę się, że zostali oni zamknięci w klatce i nie mogą się z niej wydostać.
Raffles i Charley wślizgnęli się do klatki przez wąski otwór.
— Będziesz miał piękne widowisko — rzekł Raffles.
Związał razem kilka kawałków drzewa, leżących na podłodze i zapalił je.
— A teraz uwaga! — rzekł Tajemniczy Nieznajomy, trzymając w ręku płonącą pochodnię. — Zachowaj zimną krew i sprawdź rewolwer. Być może, że zmuszeni będziemy zrobić z niego użytek. Jeśli ktokolwiek zostałby na brzegu studni, musielibyśmy go unieszkodliwić chwilowo. Jesteśmy dostatecznie dobrymi strzelcami, aby dać panom policjantom okazję wykorzystania zdrowotnego urlopu.
— Stop — rzekł Charley — cóż zrobimy z Knoxem?
Raffles, który podpalił już sznury, przytrzymujące na dole klatkę, wzruszył ramionami.
— Zostawimy go jego własnemu losowi. To będzie najlepsze...
Sznury zajęły się ogniem i poczęły trzeszczeć. Raffles poprawił rewolwer w ręku. Nagie sznury pękły i pęk iskier zajaśniał w powietrzu. Klatka ruszyła i Raffles ze swym przyjacielem poczęli unosić się do góry w przyspieszonym tempie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.