Dziwadła/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziwadła
Część Tom II
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów; Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
Edmund do Jerzego.
Warszawa, dnia 28. lutego 18...

Odebrawszy pieniądze, długo wahałem się, czy mi się godziło, korzystając z twojego szału, taki z nich uczynić użytek, jaki im przeznaczyłeś. Kochany Jurku, pozwól sobie powiedzieć otwarcie, tyś doprawdy srodze zgłupiał: któż dobrowolnie, rozmyślnie, nie przymuszony, opłaca długi? Parafiaństwo! zakała dla nas, cośmy cię mieli za towarzysza, a naostatek zły i bardzo zły przykład. Wszyscy potem wierzyciele zechcą, żebyśmy się im uiszczali regularnie, i sądzić będą, że wymagać po nas tego mają prawo.
Chciałem te pieniądze albo pożyczyć u ciebie, albo je złożyć w kasie oszczędności, żeby ci narastały procenta na głodny powrót twój do Warszawy, którego się zawsze spodziewam. Rozmyśliwszy się wreszcie, postanowiłem uczynić jak kazałeś: nie przeszkadza mi to ubolewać nad twym szałem. Szmul powołany do mnie, gdym mu zwiastował, że o twój weksel rzecz idzie, wytrzeszczył na mnie oczy ogromne, nie zrozumiał, i pokiwawszy głową, wziął się nareszcie do tego ogromnego ponsowego pugilaresu, brzuchatego jak pan N..., mającego związane wnętrzności znajomą ci czarną, wyszarganą jak sam tasiemką. Włożył okulary na nos, siadł i począł przewracać nieskończoną moc wekslów, które, jakem się przekonał, systematycznie dzielił na trzy wielkie kategorje: wekslów przepadłych i tylko pro memoria chowanych, wekslów wątpliwych (na dwie subkategorje czyli działy rozdzielonych), i pewnych jak złoto. Ty byłeś jeszcze w kategorji średniej, ale już graniczyłeś z pierwszą.
— A wie pan — rzekł Szmul — z tej kieszonki to dopiero dwa razy w życiu mojem zdarzyło mi się mieć pieniądze. Raz, to pan wie, ten jegomość co to się tak ślicznie ożenił; a i pan Sumin może także się ożenił, i pewnie przyjedzie do Warszawy, kiedy wcześnie płaci.
— Nie, nie ożenił się, i nie przyjedzie do Warszawy.
— A dlaczegoż on płaci?
— Co chcesz? ot taka fantazja: zachorował na sumienie.
— Awej! jakaż to piękna choroba — rzekł żyd, kiwając głową. — Co to za szkoda, że nigdy nie można z pewnością wiedzieć, kto ma do niej ochotę. Jakby to dobrze było dla nas! Nu! — dodał — czy to taka mocna choroba, że i procenta płaci?
— Prawne!
Żyd ani słowa nie odpowiedział.
— On wziął sukcesję? — spytał — i pewno wielką?
— Nie! — odpowiedziałem.
— Nu! to może się zrobił nabożny — rzekł do siebie.
— Coś nakształt tego.
Po tej rozmowie rozliczyliśmy się: Szmul zagarnął pieniądze, zwinął pugilares, który znowu złożył na sercu, i prosił mię o przyjęcie listu do ciebie, który ci posyłam przy moim, razem z wekslem. Jest to zręczne podziękowanie i zalecenie się tobie, na wypadek, gdybyś wyzdrowiał, czego, jak widzę, on się zarówno ze mną spodziewa.
Mary mnie oburzył: zagarnął pieniądze, jakby to było rzeczą w świecie najnaturalniejszą być zapłaconym. Dziwny człowiek! nie powiedział nawet: Bóg zapłać! spytał tylko:
Monsieur le comte de Soumine ne nous arrive-t il pas? hein?
Non, monsieur, il s’est établi à la campagne, dans la patrie de truffes.
— Ah! s’il pouvait nous en fournir! elles sont hors de prix.
W tem go odwołano.
Lora, która jest ze Szmulem w stosunkach od dawna (dziś bowiem nietylko że nie zapożycza się, ale daje drugim na procenta, choć zawsze bierze wszystko, gdy jej co kto ofiaruje, jak gdyby jeszcze potrzebowała... z jednej strony garnąc, z drugiej zbierając do kupki), Lora widocznie podbudzoną mając ciekawość opowiadaniem żyda, złapała mię wczoraj w teatrze: byliśmy sami w loży.
— Czy to prawda — spytała — że biedny pan Jerzy zamieszkuje zawsze na wsi?
— Dlaczegoż zowiesz go biednym?
— A! możnaż żyć na wsi i nie zbiednieć?
— Tak, na wsi, i nie widząc ślicznej Lory — rzekłem z francuską grzecznością.
— O! bez komplementów: ja już w nie nie wierzę, gdy się samemi tylko słowami wyrażają. Cóż! powiedz mi pan co o nim.
— A cóż mam powiedzieć? ustatkował się całkiem, długi popłacił i ma pracować na wsi.
Położyła mi rękę na ręku, i z przymileniem wdzięcząc się, spytała:
— Cóż? zakochał się? ożenił się?
— Nie, podobno, ani jedno, ani drugie.
— Doprawdy? pewnie? pewnie?
— Zkądże ta mizantropja? — spytała po chwili, a przez to pytanie przeczułem, że Lora gotowa cię posądzać o rozpacz z powodu jej zdrady, a może nawet snuje jaką myśl szaloną, że ty ją tak głęboko kochasz, że mógłbyś... pfe! pfe! tego się domyśl, bo ci napisać nie mogę. Reszta rozmowy z nią była potwierdzeniem tej myśli mojej: Lora veut faire une fin. Bankier *** dopełnił tej sumki, którą osiągnąwszy, miała się już ubrać w cnotę. Bliskość chwili wycnotliwienia daje się uczuć niezmiernie; wszakże i ptaszki podobno lenieją i węże zrzucają skórę. Lora teraz jest skromna jak piętnasto-letnie dziewczę wiejskie, surowa, przyzwoita, zaczyna nosić suknie pod szyję (płeć jej wprawdzie ciemnieje) i oczywiście pragnie bardzo pójść za mąż. O! i pójdzie! Jeszcze jaki rok lub dwa dawnego życia: sumka uzbierana postawi ją na stopie wdowy, qui a eu des malheurs et qui a un reste de fortune. Wyjedzie na wieś daleko w Mazowsze, może na Litwę lub Żmudź, i stanie się arcy-przyzwoitą obywatelką, o której przyjaźń i protekcją będą się starali sąsiedzi, a student, który ją w rok po ślubie przyprowadzi do grzechu, będzie się miał za Lovelaca!!!
Ale ciebie to już nie zajmuje. Mnie się nieźle powodzi: w karty gram szczęśliwie, jak zawsze. Mieszkam na Krakowskiem-Przedmieściu, na dole, nie daleko Marego: odmień adres, i kochaj pod każdym adresem tego, który się nad tobą szczerze lituje, bo cię jeszcze kocha.

Edmund.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.