Antonina/Tom I/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Antonina
Data wyd. 1871
Druk F. Krokoszyńska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Bełza
Tytuł orygin. Antonina
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

— Suchotnik w wysokim stopniu! powtórzyła Antonina siadając do stołu, — czy to bardzo niebezpieczne mój ojcze?
— Może żyć jeszcze ze trzy lata jeżeli się będzie oszczędzał, ze dwa jeżeli na siebie nie będzie zwracał uwagi, — odpowiedział doktór.
— A wie on téż o tem?
— Na szczęście ani przypuszcza. Nigdy nie zdarzyło mi się widzieć suchotnika, któryby był świadom swojego stanu.
Odpowiedź ta wprowadziła w zadumę Antoninę uczyniła ją niemal smutną, a te proste słowa doktora głębiéj wyryły w pamięci dziewczyny osobę Edmunda, niżby tego mogły dokazać trzy miesiące starania i dobijania się o jéj względy.
Po śniadaniu, doktór wyszedł na miasto odwiedzić swoich pacjentów a panna Devaux powróciła do swego pokoju ze starą guwernantką, która wziąwszy swój Zamek Kenilwort zabrała się do czytania téj książki-
Antonina usiadła przy oknie o spuszczonéj żaluzji, przez otwór któréj jednak rzucała od czasu do czasu wejrzenia na ulicę.
Zabrala się do haftowania, ale nieczynne jéj palce upuszczały robotę na kolana, a umysł jéj oderwany od codziennych zajęć wprowadzał ją w głęboką zadumę.
Możemy ręczyć, że nasz bohater ani przypuszczał do jakiéj melancholii doprowadziła jego wizyta córkę doktora, melancholii, która niczego zresztą więcéj nie dowodziła jak wrażliwości młodéj dziewczyny.
Wistocie, trudno było znaleść naturę czystszą i więcéj obdarzoną zdolnościami bystrego odgadywania wszzstkich uczuć serca. Dusza nasza, najczęściéj czerpie swoje praktyki w cierpieniach, a Antonina, która utraciła swoją matkę przed dwoma laty, która o mało co nie umarła z boleści jakiéj doświadczyła, — Antonina powtarzamy, od téj chwili dojrzała tak dalece, iż serce jéj pojmowało doskonale wszystkie cierpienia bliźnich.
Zresztą, śmierć ta pozostawiia w niéj próżnię, któréj nie nie mogło zapełnić, nawet wielkie przywiązanie jakiemiała dla swego ojca, — nawet te nowe myśli wspólne prawie dziewczętom jéj wieku, które podobne liściom wiosennym pokrywają swoją zielonością umarłe gałęzie zimy.
Edmund więc dał powód Antoninie do przypomnienia sobie tego cierpienia, a młodéj dziewczynie nie trudno było przéjść myślą od zmartwienia jakiego doświadczało dziecko po stracie matki, — do zmartwienia jakieby doświadczyła matka po stracie dziecka.
Mówiła tylko sama do siebie:
„Dziecko ma przed sobą całą przyszłość do pocieszenia, któréj matka jest pozbawiona i wszystkie uczucia których serce matki nie może już doświadczać.
Natenczas, — nic w tém dziwnego, — myślała o matce tego młodego człowieka, który był u jéj ojca, a który bezwątpienia szybko zdążał do kresu dni swoich.
„Biedny chłopiec” powtarzała sobie.
Otóż kiedy młoda dziewczyna mówi coś podobnego, to znaczy że serce jéj jest bardzo bliskiem wyobraźni i może się zdarzyć, iż nazwisko które podobne westchnienie wywołuje nie omieszka przechodzić od jednego do drugiéj.
Ile on może mieć lat? westchnęła sobie; dwadzieścia dwa albo trzy co najwięcéj, a już natura naznaczyła swoje przejście liczbą dwudziestu pięciu, albo dwudziestu sześciu!... a on o tem nic nie wie, biedny!... On wszedł pod dach mojego ojca sądząc się zdrowym, swobodnym i ani przypuszczał że przychodził uzyskać swój wyrok śmierci, gdyż wcześniéj póżniéj pozna istotny stan rzeczy; przybył tu dowiedzieć się o moje nazwisko, ujrzeć mnie chociaż na chwilkę, nie przewidując nawet, jak niebezpiecznym był pretekst, który wybrał.
„Jego matka pewnie tak jak i on także nie przewiduje tego co może lada dzień nastąpić. Żyje sobie szczęśliwą i dumna ze swego syna.
„Biedna kobieta! byłoby może dobrodziejstwem zawiadomienie ją o wszystkiem. Zmniejsza się przyszłą, wielką boleść, przyzwyczajając do niéj tych, których za ofiary sobie wybrała.
„Gdybym jej napisała o tém co wiem od mego ojca, możeby jeszcze był czas złe naprawić. Możeby zdołała go jeszcze ocalić.
„Oh! gdybym była siostrą tego młodego człowieka! jakiemiż staraniami otaczałabym Edmunda spełniając najmniejsze jego zachcianki, jakżebym słodkiemi uczyniła krótkie chwile które mu Bóg pozostawił do przeżycia.
„Kto to wie? może on jeszcze będzie bardzo nieszczęśliwy. Może jego matka przednim umrze a on sam zejdzie z tego świata bez przyjaciela, bez krewnego, bez kobiety, któraby mu zamknęła oczy!...
„Boże, jakież to wszystko smutne! i pocóż ja jestem córką człowieka który żyje, z chorób i śmierci swoich bliźnich. Jak mój ojciec traktuje to wszystko zimno. Jakiemiż obojętnemi i egoistami czyni nauka ludzi i jak on mi to chłodno powiedział: Nie pociągnie więcej jak ze dwa lata... Och my kobiety byłybyśmy ziemi doktorami. Co za pociecha z nauki, kiedy nie można ona przemódz natury.
„Zdaję mi się jednak, iż przez moralne starania i opiekę gorliwą można przecież pomódz zdrowiu tych, których nie mogą już uleczyć lekarstwa materyalne...
„Zresztą za cóż lituję się nad losem tego pana Edmunda Pereux: może on też tylko swoją chorobę sobie wyłącznie jest winien. Może to jaki rozpustnik przepędzający noce całe na grach i szalonych orgjach, jak to robi większa część tych naszych młodych ludzi.
„O nie! myślała daléj Antonina po chwili zastanowienia, on niema fizjonomji rozpustnika; jego rysy mają niemal kobiecą słodycz, jego oczy mają wejrzenie słodkie i pociągające. Mówią, że podobne choroby wywierają potężny wpływ na umysł i serce osób dotkniętych niemi, robiąc z nich istoty wrażliwsze, poetyczniejsze i więcéj od innych ludzi usposobione do miłości. Co w tem dziwnego, że skoro przeznaczone im jest żyć krócéj, spieszniéj od innych zużywają wszystkie tentna życia.
„A zatem i ja także będę studjowała tę chorobę i jak skoro tylko pan Pereux tu przyjdzie — a sądzę że przyjść musi — będę wpatrywać się w niego tak badawczo, odkryję rzeczywiste położenie rzeczy. Mój ojciec może się mylić. Nauka nie jest nieomylną; co do mnie zaś, to nie wiem dla czego, ale sądzę że ja się nie omylę.”
W umyśle Antoniny przygotowywał się właśnie proces myślenia gdy w tem jakiś niespodziewany łoskot wyrwał ją z krainy marzeń. Łoskot ten, sprawiony został przez upadnięcie na ziemię książki, którą pani Aniela trzymała w swoich rękach i nad pierwszą stronnicą któréj, zgodnie ze swojem chwalebnem nawyknieniem w najlepsze zasnęła.
Upływało już dwa lata (pani Aniela weszła w obowiązki przy Antoninie jak skoro umarła jéj matka) — upłynęło już dwa lat powtarzamy, jak szanowna dama dzień po dniu zabierała się, latem przy oknie, zimą przy kominku do odczytania swojego ulubionego Zamku Kenilwort.
Nigdy jeszcze nie zdołała się zaawansować dalej w swojem czytaniu jak do miéjsca w którem Giles Gosling szynkarz z Cumnor śpiewa podróżnikowi przybyłemu do jego oberży ten wiersz pocieszający dla każdego spragnionego turysty:

Kiedy koń u żłobu stoi,
Niech jeździec winem się spoi.

a który to wiersz, jak to każdemu — wiadomo znajduje się na drugiéj stronie wspomionego romansu, — co najwymowniéj dowodzi iż pani Aniela nie miała wytrwałości w swoich literackich zajęciach. Za każdym razem kiedy dochodziła do tych fatalnych wierszy, spała tak doskonale, iż książka sama spadała na ziemię. Było to rzeczą niechybną.
Spostrzegłszy przeto Antonina drzemkę swojéj ochmistrzyni uśmiechnęła się, pomyślawszy w duchu.
„Masz tobie! widać już Aniela doszła do pięćdziesiątego drugiego wiersza Zamku Kenilwort.
Zazwyczaj, jak tylko upadek książki następował, Antonina nielubiąca samotności, zrywała się z miejsca i szła budzić guwernantkę aby z nią mówiąc o tem i o owem, — byle tylko mówić; ale tego dnia właśnie wołała ona wyjątkowo podumać sobie nieco i spojrzawszy tylko z ironicznym uśmiechem na rozciągniętą na ziemi książkę powróciła do swojéj robótki i do swoich myśli.
Ale pani Aniela, która nie zasnęła dziś tak twardo jak zwykle otworzyła oczy, przetarła je, spojrzała w około siebie, podniosła Zamek Kenilwort, złożyła książkę i ulokowała ją na kominku nie mając wcale zamiaru przeczytania pięćdziesiątego trzeciego wiersza, dla dowiedzenia się co też podróżny odpowiedział szynkarzowi, potem złożyła na krzyż ręce, zrobiła młynka palcem prawej ręki na około palca lewej, a z ust jej wyszły te słowa, prawdziwy pleonazm:
— Więc ja spałam.
— Zdaje się, kochano Anielo, spałaś odpowiedziała Antonina i pozwalam ci spać jeszcze jeśli tylko masz ochotę po temu.
— Nie.
— Czytaj więc. — Co chcesz, ażebym czytała?
— No — Zamek Kenilwort.
— Skończyłam go już.
— Pewnikiem jest, roześmiała się Antonina, że gdybyś przez dwa lata dodawała po pięćdziesiąt dwa wiersze, które ciągle czytasz, toby uczyniło ogółem trzydzieści sześć tysięcy wierszy, — jeżeli umiem liczyć, — to znaczy więcéj, niż cały Łom zawiera; na nieszczęście ty ciągle czytasz jedne i te same pięćdziesiąt dwa początkowych wierszy.
— To wszystko na jedno wychodzi, — odrzekła Aniela, zawsze można przewidzieć jak się tam skończy. A ja więcéj nie potrzebuję. — Nie ma słów na odpowiedzenie osobie, która z tego punktu widzenia zapatruje się na literaturę.
Dla tego to Antonina nic nie odpowiedziała; z tem wszystkiem potrzebowała ona robić albo mówić cośkolwiek przynajmiej, aby rozerwać swoje smutne myśli, które posyłało do jéj głowy żywo zaniepokojone serce. Antonina niewiedziała co ma robić. Jéj myśl była przykuta do imienia Edmunda.
A to dla tego, że bohater nasz, pomimo prawie swéj woli, odrazu zwrócił się do jéj serca; a to dla tego, że bezwiednie dał on sposobność młodéj dziewczynie żałowania siebie wkradłszy się do jéj serduszka, przez jedną z tych ukrytych furtek, które kobiety jéj wieku są zawsze gotowe otworzyć. Jest prawdopodobnem, jest niemal pewnem, — iż gdyby po wczorajszem zajściu, Antonina znalazła była Edmunda zupełnie zdrowym, prawdziwym zuchem — nie byłby on zrobił w jéj umyśle i sercu tak gwałtownego postępu, a w dwie godziny po jego pierwszéj wizycie, nie byłaby ona z pewnością miotana myślami i niepokojem, podobnemi do tych jakie dopiero co opisaliśmy.
Umysłowe to zajęcie się kimkolwiek, było tak mało w zwyczaju Antoniny, iż sądziła że takowego uniknie wyszedłszy na spacer i dużo chodząc.
— Kochana Anielo, rzekła podnosząc się, — chodźmy na przechadzkę.
— Bardzo pięknie, czas jest ładny, — najchętniej moje dziecko.
I podniosła się Aniela.
— Powiedz mi Anielo, spytała Antonina, nie zdając się nawet zwracać na to uwagi iż czyniła zapytanie, czy widziałaś kiedy ludzi dotkniętych chorobami piersiowemi?
— Dla czego pytasz?
— Tak sobie. Powiem ci to późniéj.
— O widziałam — i bardzo wielu.
— Czy wszyscy umierali?
— Cóż znowu? Znałam pewną panią, która będąc już opuszczoną od doktorów, dziś jest zupełnie zdrowa.
— A cóż ta pani robiła?
— Przez dwa lata bawiła na Południu.
— Czy Południe zawsze leczy?
— Zawsze, — nie; czasami.
— Potrzeba więc, aby i on tam jechał — rzekła półgłosem Antonina.
— Co mówisz? spytała Aniela.
— Mówię, moja dobra Anielo, odpowiedziała Antonina rumieniąc się, że chciałabym abyś była tak dobra i przyniosła mi moje ubranie i kapelusz z pokoju.
Zaledwie pani Aniela odwróciła się dla wyjścia, a już zachwycające dziecko, posłuszne radom swego serca, schwyciło kawalek papieru i napisało ma nim naprędce:
„Jedź pan na Południe”.
Potem Antonina zwinęła liścik, zapieczętowała go, położyła na nim adres Edmunda de Pereux i schowała prędko za gorset ściskający jéj piersi, w chwili gdy Aniela powróciła, trzymając w jednéj ręce okrycie a w drugiéj kapelusz.
Młoda dziewczyna wyobrażała sobie iż odkryła sposób ocalenia Edmunda. Sądziła iż przeczytawszy te słowa, młody człowiek uczuje niezbędność wyjazdu, że wyjedzie i niepowróci aż gdy zostanie tak grubym i tłustym jak pani Aniela. Czy w tem liście nie zawierała się cała naiwność jéj serca? Nie przypuszczała ona ani na chwilę aby mogło być co złego w napisaniu do młodego człowieka, a nawet w powiedzeniu mu poprostu:

„Jedź pan”.

Nadzieja którą wlała w jéj duszę Aniela, otworzyła wrota jéj ciemnym myślom, to też jak skoro tylko ujrzała swoją guwernantkę, nie mogła powstrzymywać się od uściśnięcia jéj.
— Chodźmy moja dobra Anielo — korzystajmy z tego pięknego poranku.
Antonina była gotową do wyjścia — Aniela ubrana cała czarno kładła rękawiczki.
Dwie kobiety wyszły.
Jak skoro tylko znalazły się na ulicy, Antonina zaczęła szukać skrzynki pocztowéj, a znalazłszy takową, wyjęła liścik z za gorsu i rzuciła go prędko przechodząc, do pudełka.
— Do kogo piszesz? spytała pani Aniela.
— Piszę do Delfiny, która od kilku dni nie odwiedziła mnie wcale.
Delfina, była szkolną koleżanką panny Devaux.
Było to pierwsze kłamstwo, popełnione przez Antoninę, kłamstwo którego bynajmniéj się nie wstydziła. Przeciwnie, — była z niego dumna jakby z dobrego uczynku.
Nie było-ż ono bowiem wistocie dobrym uczynkiem? — Jako dowód że było, przytoczymy to, że Antonina dnia tego była tak wesoła jak nigdy.
Szczęśliwy wiek w którym serce w krótkich odstępach czasu doznaje smutek i radość bez przyczyny... Podobny on jest do tych dni wiosennych, które rozpoczynają się deszczem po to, aby przy ich końcu dziewczęta mogły biegać swobodnie po polu, jak gdyby deszcz od roku nie padał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: Stanisław Bełza.