Śmierć Anioła

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Jean Paul Richter
Tytuł Śmierć Anioła
Wydawca Józef Krzeczkowski
Data wyd. 1834
Druk Teofil Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł orygin. Der Tod eines Engels.
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ŚMIERĆ ANIOŁA.
POWIEŚĆ JANA PAWŁA RYCHTERA.

Aniołem ostatniej życia naszego godziny, którego my tak ostro śmiercią nazywamy, zesłany jest dla nas najpowolniejszy, najlepszy Anioł, aby lekko i ostróżnie opadające serce człowieka od życia oderwał i w ciepłych rączkach nieściśnione przeniosł je z zimnej piersi do wysokiego pałającego Edenu. Bratem jego jest Anioł pierwszej godziny, który dwa razy daje ludziom pocałunek: pierwszy raz, gdy to życie zaczynają; drugi raz, gdy się tam na wysokości ocucają nieskazitelni i przybiegają na świat drugi z uśmiechem, tak jak na ten ze łzami przychodzą.
Kiedy pola bitwy krwią i łzami zalane były, a Anioł ostatniej godziny drgające dusze z ciał odrywał, zapłynęło łzą czułe jego oko i rzekł: „Ach! muszę ja, choć raz umrzeć, jak człowiek, abym doświadczył ostatnich jego cierpień i sam ich doznawszy, lepiej one umiał ukoić w chwilach zgonu biednym ludziom.“ — Nieprzeliczone koło Aniołów, które tam na wysokości tak czule między sobą się kocha, obstąpiło litościwego Anioła i przyrzekło ulubionemu, w chwili jego zgonu otoczyć go promieniami nieba, aby poznał moment śmierci — a brat jego Anioł pierwszej godziny, którego pocałunek nasze zziębłe wargi, jak promyk słońca chłodne otwiera kwiatki; przyłożył czule twarzyczkę do jego twarzy i rzekł: „Kiedy cię drugi raz tak pocałuję Braciszku, umrzesz na ziemi i znowu dla nas odżyjesz.“
Poruszony i miłości pełen Aniołek, spuścił się na pole bitwy, gdzie już tylko jeden ładny, ognisty młodzieniec, drgał jeszcze, a pierś jego przebita lekko się wznosiła. Koło bohatera była tylko jego narzeczona — ale on nie czuł już jej łez gorących, a jęk i narzekanie jej obijało mu się o uszy, jak oddalony szum bitwy.
Szybko okrył go Anioł, spoczął przy nim w postaci kochanki i gorącém pocałowaniem wyssał z niego zranioną duszę przez rozbite piersi i oddał ją swemu bratu. Brat pocałował ją znowu i dusza uleciała z uśmiechem.
Anioł ostatniej godziny, jak błyskawica w próżną czczość się wśliznął, rozpłomienił skościałe ciało i rozgrzaném sercem rozlał strumienie życia po ciele. Ale jakże go, to nowe wcielenie przejęło! Oko jego duszy utonęło w strumieniu nowych nerwów; myśli jego wprzódy tak lotne, błądziły z trudnością w parnym okręgu ciasnej czaszki — We wszystkiém nikły, osychały wilgotne, miękkie barwy, w których świat oglądał i z gorącej, duszącej atmosfery uderzyły nań boleśném, palącém wrażeniem. Wszystko ciemniej ale gwałtowniej i dotykalniej obiło się o jego istotę i uczuł w sobie gruby instynkt zwierzęcy. Głód go pożerał, paliło pragnienie, boleść rozdzierała — a pierś rozbita wzniosła się krwią zlana i pierwsze jego tchnienie, było westchnieniem do nieba!
— „Tożto jest śmierć człowieka?...“ myślał on, lecz gdy jeszcze obiecanego znaku śmierci nie widział — ani Aniołów, ani płomienistego nieba; pomyślał sobie, że to tylko jest życiem jego.
Wieczorem odeszły Anioła, jego ziemskie siły i cały krąg ziemny ugniatający go, zdawał się obracać nad jego głową, bo sen wysłał ku niemu posła.
Wewnętrzne obrazy z jasnego słońca blasku przeszły w dymny, porywczy ogień. — Cienie dnia na jego głowę rzucone, wlokły się obłędnie w kolosalnych postaciach jedne za drugiemi, a obrazy zmysłowego świata bez związku wspięły się i rzuciły nań; było to posłem marzeń sennych.
Nakoniec pogrobowa zasłona snu, rozciągnęła się podwójnie w około niego. Pogrążony w ciemnościach nocy, leżał sam jeden zdrętwiały — jak my tu leżym biedni ludzie! Lecz wkrótce niebieskie nadleciało marzenie, tysiąc zwierciadeł zwracając ku odrętwiałej jego duszy, a w każdém z nich odbijały się chóry Aniołów i promieniste niebo. Ziemskie jego ciało, wszystkiemi żądłami pragnęło się odgryźć od niego — „Ach! rzekł w zachwyceniu: sen więc mój, był śmiercią!...“
Lecz, gdy znów się obudził z sercem zasklepioném, pełném krwi ludzkiej i ujrzał noc i ziemię, rzekł: „Nie była to śmierć, tylko jej obraz — chociażem już widział gwieździste niebo i Anioła!“ —
Narzeczona zmarłego bohatera, nie czuła, że w piersiach jej kochanka Anioł tylko już mieszkał — kochała ona jeszcze posąg wzniesiony znikłej duszy i trzymała radośną ręką tego, który od niej był tak daleko!...
Lecz Anioł ukochał omylone jej serce, ludzkiém sercem, niepamiętny na swoją własną istotę. Nie chciał już wcześniej od niej umierać, aby ją kochać póty, pókiby mu w niebie nie przebaczyła, że do jednej piersi tuliła kochanka i Anioła.
Ona jednak umarła wcześniej!.. Poprzednia boleść nadto ugięła główkę tego kwiatka, złamany upadł na grobie. Ach! ona znikła przed płaczącym Aniołem, nie jak słońce, co się wspaniale wśród patrzącego nań przyrodzenia rzuca w morze, aż zaczerwienione jego bałwany na niebo wyprysną; lecz jak cichy księżyc, który około północy, posrebrza mgłę lekką i niknie chmurą odziany. Ṡmierć wysłała naprzód siostrę swoją Omdlenie — Przeszyło ono serce kochanki i odrętwiło gorące jej oblicze. Zeschły róże jej twarzy, a biały śnieg zimy, pod którym Wieczności wiosna się zieleni, pokrył jej czoło i rączki. Wówczas oko Anioła roztopiło się we łzie gorącej — a gdy myślał, serce jego oderwało się w postaci łzy, jak perła z łona konchy. Kochanka raz ostatni otworzyła obłąkane oczy, przycisnęła go do serca i skonała całując go i mówiąc: „Teraz mój drogi, połączym się z tobą!“
Zdawało się Aniołowi, że brat jego niebieski dawał mu już znak śmierci pocałunkiem — ale go nie otaczało niebo gwieździste, lecz smutna ciemność. I westchnął nad tém, że to nie była śmierć jego, lecz tylko żal po cudzej śmierci.
— „O! uciśnieni ludzie, zawołał: jak możecie przeżyć wasze cierpienia! jakże możecie się starzeć, kiedy krąg młodzieńczych obrazów pęka i niknie — gdy groby waszych przyjaciół, jak stopnie do waszego grobu się ścielą; kiedy starość jest tylko czczą wieczorną godziną ostygłego pobojowiska?... O! biedni ludzie, jakże wasze serce znieść to może?...“
Ciało z którego uleciała dusza rycerza, postawiło łagodnego Anioła między nieczułemi ludźmi w śród ich niesprawiedliwości, w śród zniszczenia występków i namiętności. Uczuł twarde szpony ziemi przytrzymujące go wówczas, kiedy jego dusza wyrywała się do nieba. Ujrzał męczarnie ludzi walczących z sobą, ze światem i życiem. Ujrzał całą ziemię od olbrzymiego węża występku, czarnemi splotami opasaną i głowę jego jadowitą, głęboko wpojoną w piersi człowieka.
Ach! wówczas łagodną jego duszę, która wieczność całą, przywiązana była tylko do miłośnych, ognistych Aniołów; przebił srogi raz nienawiści — i pełna miłości święta jego dusza, przelękła się tego, tak nowego dla niej uczucia.
„Ach! rzekł on: śmierć człowieka jest boleśną!“ Ale to, nie była śmierć jeszcze, bo żaden Anioł się nie ukazał. Tak w przeciągu dni kilku znużył się on tém życiem, które my pół wieku dźwigamy i tęsknił nazad do nieba. Wieczorne słońce, pociągało z sobą pokrewną jego duszę ku niebu! pogwałcona pierś ludzka, okropną dojmowała mu boleścią. Poszedł z wieczorną zorzą na bladém obliczu — na cmentarz, na to zielone tło życia, gdzie spoczywały razem próżne postaci, z których on niegdyś powyjmował dusze. Z smutną, posępną tęsknotą usiadł na świeżym grobie niewymownie ukochanej, znikłej kochanki i patrzał na przekwitające słońce wieczorne. Tam spójrzał po swém dręczącém ciele i myślał: „byłabyś już tu także leżała próżna piersi i więcej tych bolów nie czuła, gdybym ja cię nie podtrzymał...“ Potém rozmyślał łagodnie o ciężkiem życiu człowieka, a drganie zranionej piersi dało mu uczuć cierpienia, jakiemi ludzie swoję cnotę i śmierć okupują, a które on chętnie tylu duszom oszczędzał.
Poruszyła go głęboko cnota ludzka, zapłakał z miłości ku ludziom, którzy w śród naszczekiwania żądz swoich, w śród spadających chmur, w śród długiej mgły na życia drodze, nie zapominają patrzeć na słońce — lecz kochające serce w ciemności wznoszą ku każdej cierpiącej piersi, która ich spotyka (koło której mdła tylko błyska nadzieja) jak słońce, które się kryje jednej świata połowie, ażeby drugą oświecić. Wtedy zachwycenie otworzyło jego rany, a krew, ta łza duszy spłynęła z serca na ulubioną mogiłę — i osłabione serce padło krwią zlane przy kochance. Łzy radości zachodnie słońce w różane zamieniło morze — a na mokrej łez jego powierzchni odbił się odgłos echa dalekiego, jak gdyby ziemia w oddaleniu płynęła po eterze. Ciemna jak noc chmura przesunęła się ponad Aniołem i usnął.
Otworzyło się promieniste niebo, otoczyło go i tysiące Aniołów zajaśniało w około. „Czy znowu wracasz śnie miły?..“ rzekł on. Lecz Anioł pierwszej godziny, przeszedł w śród promieni ku niemu, dał mu pocałunek i rzekł: „to była śmierć, nieśmiertelny mój bracie!“ — A młodzieniec i kochanka powtórzyli to za nim.

Józef Kraszewski.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean Paul Richter i tłumacza: Józef Ignacy Kraszewski.