Zygzaki/Tom II/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zygzaki
Wydawca M. Glücksberg
Data wyd. 1886
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

Obiad w ciągu którego przygrywała muzyka — przeciągnął się bardzo długo, podawano go jakby umyślnie powoli, pan Alfred kogo tylko mógł, zachęcał do picia. Kanonika nawet doprowadził do stanu wesołości, jakiej czcigodny ks. Hamerski od lat kilkunastu nie pamiętał... Okoszko pił uparcie wodę... pozwolił sobie węgierskiego wina nalać parę kieliszków, ale do mieszaniny trunków miał wstręt...
Nisi hungaricum, mówił, i to w miarę. Pan Mieczysław niebezpiecznie sobie podchmielił, a gdy przychodził do tego stanu, pierwszą oznaką rozbudzonego w nim życia, była niesłychana czułość dla płci pięknej. Im obiad ciągnął się dłużej, a kieliszki szły gęstsze, tymbardziej powtarzał sobie. — Oświadczę się francuzce! Pal ich dyabli... niech sobie krzyczą... a wiem! wiem powiedzą, żem stary niepoprawny.
Co mi tam.
St. Flour paliła go wzrokiem nielitościwym...
Przy szampanie Micio znajdował, że — ten wąsik! ten wąsik, to jej taki nadaje charakter! Choć zjeść!!
Kapitalna kobieta! kapitalna...
Emil, który nie jadł, ale pił zapalczywie, aby zalać w sobie rozpacz, która go ogarniała na widok bezwstydnych Wilskiego zalotów, gdyż Wilski dwa razy w ciągu obiadu pocałował w rękę zarumienioną pannę Konstancyę — Emil ku połowie obiadu poczuł w głowie jakieś wirowanie osobliwe... Myśli mu się kręciły jakby w walcu i wracały zkąd wyszły, drgała sala, tańcował Wilski... heroizm w nim potęgował się ogromnie, rozmaite dziwne pomysły wyskakiwały nagle z tego chaosu, olbrzymiały, zapełniały mózg i w głowie nie mogły się pomieścić, tak że od nich czaszka mu pękała. Im się te symptomata bardziej zwiększały, tem więcej pił, a im mocniej pił, tem zdało mu się, że wyżej stał po nad los i ludzi... mógłby był kruszyć wszystko coby mu się nawinęło, tak jak w kawałki rozbił kieliszek, stawiając go na stole.
Trochę go to zmięszało; ale nielitościwa francuzka szepnęła mu do ucha. Il n’y a pas de bonne fête sans verres cassés.
Natychmiast podano mu drugi kielich, nalano, a okruchy szkła zmiótł służący w mgnieniu oka.
Gdy przyszło wstawać od stołu, Emil z trudnością mógł się na nogach utrzymać; francuzka podała mu rękę i doprowadziła go do salonu, gdzie raz usiadłszy, oddał się cały myślom melancholicznym. Przymieszała się do nich czkawka, i gdy go Micio, równie podchmielony, przyjacielsko wyprowadził do gabinetu, a podał mu hawańskie cygaro, które zapalając, stearyną zaprawił jeszcze dla smaku, Emil... padł na kanapkę i pozostał już na niej w stanie tak rozpaczliwym, że jenerałowa, która chciała go zabrać z sobą, przyszła, popatrzyła, uśmiechnęła się, i musiała go na losy nieprzewidziane zostawić.
Powóz pana Aleksandra i dwóch ludzi z latarniami oczekiwali przed gankiem, państwo młodzi, prawie niepostrzeżenie znikli. Gospodarz resztę gości starał się zatrzymać, ugaszczając jak najuprzejmiej; mimo to nad rankiem rozjechali się wszyscy. Jenerałowa zasnęła w powozie i nie obudziła się aż na miejscu.
Hrabina już była wstała; wahała się z zaproszeniem jej do siebie, ale oczekiwała z niecierpliwością. Znając Irenę, wiedziała że, i nie pytana, opowie jej wszystko.
Była ciekawą i więcej po prostu jak ciekawą, była niespokojną. Serce matki odzywało się w piersi, niewieście podrażnienie dopominało się wieści. Postanowiła jednak czekać cierpliwie, i dla powagi, udawać obojętną.
Z drugiej strony, jenerałowej pilno było opowiadać o tych cudach, pełną ich była. Alfred Zeller w jej oczach zyskał wiele — miała dlań sympatyę, a w duszy obwiniała hrabinę, iż się na nim poznać nie umiała, i cisnącego się jej do rąk księcia odpychała.
Trochę się przebrawszy, zeszła wreszcie Irena, uściskiem czułym witając przyjaciółkę. Wpatrzyła się w jej twarz.
— Jesteś mizerna trochę, a ja (spojrzała w zwierciadło), ja muszę mieć minę zmęczoną. Obiad był bez końca, potem ta jazda nocą, a ugadałam się za wszystkie czasy.
Hrabina spytać nie śmiała, ale wejrzenie jej mówiło, że słuchać była rada.
— Muszę ci to opowiedzieć — ciągnęła dalej Irena, wygodne zajmując miejsce na kanapie i podkładając nóżkę pod siebie — bo to było ulubione jej poufałe urządzenie się sam na sam. — Najprzód ci powiem, że Zeller wystąpił jak magnat... co to, mało po książęcemu. Niewiem zkąd sprowadził kucharza, ale to jakiś cordon bleu, który dla panujących mógł gotować. Palce sobie było oblizywać. Wystąpił też ze srebrami, których ceną można było kupić mały folwarczek. Co za wazy rokoko! kandelabry! kosze! I czego tam nie było, począwszy od ostryg, bażantów, aż do ananasów olbrzymich. Dwa mi do karety wrzucili, zobaczysz!
— A! proszę cię, za nic w świecie! — przerwała hrabina.
Jenerałowa ramionami ruszyła i ciągnęła dalej:
— Wszystkich wspaniałości opisać ci nie potrafię. Może być, że tego trochę było nadto, że to było przesadzone, ale przepyszne, ale hojne, a uprzejmość gospodarza niezrównana. A! wiesz mi, l’argent a toujours raison, i do kogo przychodzi, ten na to pewnie zasłużył.
Westchnęła Irena, hrabina w milczeniu z zaciśniętemi wargami, nie poruszona w swem krześle, słuchała udając obojętną.
— Najzabawniejszy ze wszystkich, to był dziadunio — dodała Irena.
Rumieniec krwawy wystąpił aż na czoło hrabinie, uszy stały się pąsowe; drgnęła, zdawało się, że zaprotestuje; zakąsiła tylko usta.
— A dziadunio był nieoszacowany — kończyła nielitościwa pani — jak by go kto zakonserwowanego dobrze wyjął z pudełka, w którym był zamknięty przed sześćdziesięciu laty. Strój! no opisać go nie potrafię, buty ze sztylpami żółtemi, które się stały zielonawe; chustka, którejby na muślinową sukienkę starczyło, a mina... przedpotopowa! Zmęczyłam go rozmową i miałam przyjemność pięknych się rzeczy nasłuchać! A! oryginał niezrównany.
Zdawało się opowiadającej, że ją oczy hrabiny o więcej szczegółów badały; mówiła więc, jedząc jakieś pastylki, których zwykła była w pewnych wypadkach zażywać.
— Był i Abdank, który się na seryo zadurzył we francuzce. St. Flour nie jest od tego, i gotowa zostać na starość madame de Abdank. Jeżeli jej się wczoraj nie oświadczył podchmieliwszy, to chyba cud; miał taką minę, jakby mu na ustach wisiało: Pani i t. d. Kanonik nawet był bardzo wesół. Wilski twój...
Hrabina głową potrzęsła.
— Ale przecież twój — potwierdziła Irena — bardzo mnie nie cieszył. Była tam panna Konstancya, siostra Zellera, bardzo ładna i rezolutna panienka, ta co to guwernantką wprzódy była. Jak się do niej przysiadał, powiadam ci, jak zaczął emablować, ani odstał. Przed obiadem, przy obiedzie, aż do wyjazdu, jak przyszyty do fałdów jej sukienki. Oskarżam go, bo trzeba ci z góry wiedzieć, że bałamut.
— Jak wszyscy — krótko potwierdziła hrabina.
— Nie, ekscepcyonalnie, z temperamentu bałamut — kończyła Irena. — Jakże! świeżo się oświadczył tobie, zakochany.
Tu ramiona pięknej hrabiny poruszyły się znacząco.
— Raziły mnie te umizgi. Panna jakaś niewinna bardzo, czy tak przebiegła, wcale go nie odpychała. Myślę że się rozstali rozmarzeni. Możesz mu powiedzieć, że ja go oskarżam o to, bo zasłużył. Nie wyprę się wcale.
Mówisz że wszyscy bałamuci. Prawda, jest to reguła wspólna, ale są wyjątki. Alfred Zeller, słowo ci daję, zupełnie inny.
Żebyś słyszała, z jakiem o tobie mówi uczuciem, jak mu oczy błyszczą na wspomnienie imienia, jaka namiętność bucha z tego człowieka.
— Ale proszę cię! — wtrąciła hrabina.
— Kiedy tak jest w istocie? — ciągnęła jenerałowa. Tak jest! Zakochany w tobie jak wówczas, wówczas... pamiętasz te wieczory.
— Ireno! na miłość Boga! nie męcz mnie, nie dobijaj! litości, — krzyknęła hrabina zrywając się z krzesła... i padła na nie, zasłaniając twarz chustką...
— Milczę! — ale tylko słówko, najdroższa Maryniu! że w tobie także pod tą nienawiścią — czuć pozostałe reszty dawnego...
Nowy wykrzyk hrabiny, zamknął jej usta... Zamilkła...
— Biedny twój Emil... zdaje mi się, że będzie trochę chory po szampanie, którego z młodzieńczem niedoświadczeniem nadużył.
Hrabina się zerwała z krzesła.
— Jakto, Emil? Emil? Emil tam był? ja mu to zakazałam... Emil się ośmielił!
— A! nieszczęście!! — Irena uderzyła się po ustach — nie wiedząc o niczem, wydałam go — zmiłuj się....
— Zakazałam mu, aby noga jego nie postała w tym domu. Ta piękna panna Konstancyą, jak widzę bałamuci wszystkich.
Poczęła dzwonić gwałtownie, choć jenerałowa usiłowała wstrzymać jej rękę...
— Prosić ks. Maryana.
Zamilkły na chwilę, jenerałowa poprosiła tylko, aby synowi przebaczyła. Cichemi krokami, ze spuszczoną głową, zacierając białe rączki, wsunął się ks. Maryan, przewidujący co go tu czeka.
— Emil był na weselu!
— Pani hrabina pozwoli mi się wytłómaczyć — rzekł kapelan!
— Nie obwiniam hrabiego, ale muszę niedozór usprawiedliwić. — Któż się mógł spodziewać, że na łóżku ułożywszy majaka... reprezentującego śpiącego... sam się oknem wymknie w nocy.
— A! tego już nadto! — krzyknęła hrabina — tego nadto!
— Niepodobieństwo było ani przewidzieć, ani zapobiedz...
— Nie ma go dotąd.
— Proszę posłać konie, i rozkaz mój, aby natychmiast przyjechał... Proszę — dodała po chwili namysłu — kazać pakować rzeczy, i gdy wróci, razem z nim, jutro — nie pozwalając mu się widzieć ze mną, jechać z nim do Warszawy... Napiszę instrukcyę... Chłopca trzeba trzymać surowo...
— Ja mu mam towarzyszyć? — zapytał ks. Maryan.
— Spodziewam się, że pan mnie opuścić nie zechcesz... ale o tem pomówimy jeszcze.
— Pani hrabina tylko dozwoli uczynić tę uwagę, że wybryk młodości można przebaczyć.
— Ale nie coś podobnego... jak postępowanie Emila... — zakończyła matka surowo...
Ks. Maryan zatarł ręce, skłonił się, popatrzał na jenerałowę i wyszedł... Irena jadła pastylki...
— Ja też już ciebie, moja droga, koniec końców, pożegnać muszę — poczęła zamyślona. Siedziałam tu za długo, mam interesa różne... no i na jednem miejscu tak nie nawykłam przyrastać, że się dziwię sobie. Tylko przez przyjaźń dla ciebie mogłam się tak zasiedzieć. A prawdę powiedziawszy, Uznowa mego tak jak nie widziałam... Ale — kiedyż wasze wesele... bo — gdyby było prędko...
Hrabina popatrzała ponuro.
— Wiesz — zawołała gwałtownie — wiesz, tak jestem zrażona, przepełniona goryczą, zniechęcona... tak życie mi obrzydło... że sama nie wiem, za nic nie ręczę... Po co się mam wiązać... na co?
Zaczęła chodzić żywo...
— Ten człowiek sama powiadasz, bałamut.
— Sumienie mi karze wyznać, że — jest nim w istocie. — I, powiem ci tak między nami, kobieta młoda by go może potrafiła wziąść pod pantofel, ale ty, dawna przyjaciółka, w której już nie ma dla niego tajemnicy żadnej... ty, nadto dumna, abyś się zniżyła do czuwania nad szczęściem, które ci się nieustannie z rąk będzie wymykać — ty! ty go nie utrzymasz, a będziesz nieszczęśliwą.
— Masz może słuszność! a! Ireno moja! Znasz mnie!
Całe życie starałam się być panią moich... uczuć i czynności.
Jenerałowa ukradkiem zrobiła minę niedowierzającą.
— Ostatnie wypadki zawróciły mi głowę, — straciłam instynkt zachowawczy... zlękłam się... oślepłam!
Wpadłam w nastawiony potrzask... Wilski był natarczywy.
Któż wie? może w ten sposób chciał zerwać i uwolnić się odemnie — dosyć, że się stało... dałam mu słowo...
— A! słowo! słowo! — poczęła jenerałowa... Cóż to znaczy! Dałaś mu je i możesz odebrać.
Ha! gdybym ja była na twojem miejscu, — dodała z westchnieniem — o! postąpiłabym inaczej. Zeller jest wart, aby coś dla niego poświęcić, naprzód kocha się, kocha szalenie — pozwolisz, że to coś warto. Nawet, gdy się nie kocha, posłuchać takiej miłości, wcale ładna rzecz... Muzyka! Powtóre — Zeller jest krezus, a nam co mamy nasze czterdzieści i...
— Cicho... po cóż te rachunki.
— A! w cztery oczy! nam w tym wieku złoto jest tak niezmiernie potrzebne. Wilski majętny, ale w interesach z nim życie się nie zmieni... z tamtym mogłabyś używać! używać!
Hrabina zarumieniła się, za przyjaciółkę, czy za siebie trudno było odgadnąć.
— Moja Ireno... ale ja — wyznam ci — boję się tego człowieka.
Któż wie co z niego zrobiło życie, czy tam nie mieszka zemsta, która czeka pory sposobnej, aby wybuchnąć! Potem... przyznasz, że zostać z hrabiny Turskiej, panią Zeller...
— Na Boga! Zeller z milionami! po cóż mu tytuł... Zagranicą będą cię nazywać księżną. Ale — jak chcesz... moje rady nie trafiają ci do przekonania, nie słuchaj ich, paplam co myślę.
Tak skończyły przyjaciółki rozmowę, a jenerałowa dostrzegła, że jednak ta jej paplanina uczyniła wrażenie. Jenerałowa dnia tego pakować się zaczęła, powoli. Była ciekawa końca... Parę dni pana Adama nie było.
Hrabina ani pisała, ani wzywała go. Dowiedziano się z boku, że obciął ugościć u siebie państwa młodych, zaprosić Zellera i siostrę, i kilka osób z sąsiedztwa. Czyniono do tego przygotowania.
Irena się wstrzymała z wyjazdem.
— Mnie musi zaprosić — szepnęła hrabinie — byłoby niegrzecznością niesłychaną, żeby zapomniał. Oczów bym mu nie wydrapała, bo mi rąk moich żal, ale... ale! miałby się z pyszna! Pojadę więc! Uważasz, że prosił Zellera z siostrą. Zobaczymy czy nie będzie kontynuacyi...
Emil powrócił był chory... Wyjazd był niemożebny, matka nie chciała go widzieć; ks. Maryan wstawiał się, jenerałowa prosiła — dozwolono więc pozostać z warunkiem, że jeden krok samowolny, będzie jak najsurowiej ukarany. — Choroba dozwoliła Emilowi, zawiniętemu w szlafrok, rozmyślać o marnościach świata tego, sile szampana i zdradliwości cygar ze stearyną.
Chociaż o domieszaniu się w tę sprawę ingredyencyi ostatniej, hrabia nie miał wiadomości pewnej. Pamiętał tylko, że mu coś dziwnie śmierdziało — przypisywał to prawdziwości Hawanny.
Coś nie coś Emil rozczarowanym był względem panny Konstancyi. Deklamował nawet.
— Kobieto, puchu marny! ty wietrzna istoto!!
W romansach spotykały się mnogie przykłady niewiary to go poniekąd pocieszało — nie był tylko pewnym, jakie, wedle najlepszej teoryi, w takim razie, zająć mu wypada stanowisko? Wzgardy — zemsty... smutku, melancholii, choroby... Wielu z tych kochanków, o których czytał, udawało się dla kuracyi na cztery wiatry... w podróż, za morza, aby wspomnienia niewdzięcznej rozsypać po drodze.. ale — dokąd się tu było udać?
Zresztą na pannę Konstancyę miał tylko posądzenia, żadnej pewności... a praw do jej serca... nie mógł rościć jeszcze, gdyż nie uczyniła mu nigdy żadnego wyznania, oprócz raz, gdy śmiejąc się — rzekła.
— A jaki hrabia zabawny!
Wszystkie więc postanowienia... zajęcia stanowiska — odroczone zostały. Emil pogrążył się tylko w milczeniu... Czekał.
Zaprosił go Wilski do siebie... Matka choć z niechęcią, pojechać dozwoliła; ale powierzyła go opiece jenerałowej, która także otrzymała list zapraszający.
Po wspaniałem wystąpieniu Zellera, Wilski musiał się dobrze rozmyślać nad programem, aby nie uczynić go śmiesznym rywalizacyą o przepych, ani nazbyt skromnym i domowi uwłaczającym. Szczęściem stary dom był obficie wszystkiem zaopatrzony, co dawną zamożność znamionuje — a ludzie nawykli do przyjmowania licznych gości. Bez wielkiego więc trudu, z pewną powagą i prostotą, z dystynkcyą skromną, urządziło się w Wielkim Wilsku. Ciż sami znaleźli się tu goście co w Owsinie, oprócz Okoszki, który przeprosił że przybyć nie może. W istocie dwa razy, raz po razu wystawić się na taki szafunek słuchu i mowy, było nad jego siły. Został ze Żmiją i Zbójem w domu. Natomiast parę osób z bliższego sąsiedztwa pomnożyło towarzystwo. Pani St. Flour, która młode małżeństwo odprowadzała, z niem razem przyjechała.
Stawił się i Abdank, choćby dla rozwiązania zagadki... ciągle go zajmującej od owego wieczoru. Nie był pewnym mianowicie, czy się francuzce oświadczył, czy nie. Zbierając poplątane myśli, zdawało mu się, iż formalnie wyraził jak pragnął mieć ją za nierozdzielną towarzyszkę żywota; przypomniał sobie... ale nie jasno, że mu ściśnięciem ręki, uśmiechem i zgodą odpowiedziała. — To znowu tłómaczył sobie, iż wystąpiwszy z admiracyą i komplimentem, nie był nim związany — i że cała ta historya na rachunek zbyt wesołego wieczoru pójść mogła.
Nazajutrz po nim; gdy począł obrachowywać coby za sobą pociągnęło ożenienie, jaką rewolucyę sprowadziło w Abdankówce, jaką inwazyą troskliwej familii, jakie zmiany w budżecie, samym życia trybie — wolałby był cofnąć się i zostać z platonicznym zachwytem, nie posuwając się dalej. Szło mu o to, czy się związał, czy był wolnym, a pamięć dostarczała równej siły argumentów za i przeciwko.
Jenerałową gnała tu ciekawość i niecierpliwość niewieścia pań, które nie wiele mają w życiu do czynienia, i potrzeba intrygowania, sprowadzania niespodzianek, płatania figlów, którą trochę miała w charakterze. Ponieważ Wilski miał słowo Maryi, szło jej wielce o to, aby się to rozerwało. Może gdyby było przeciwnie, pracowałaby zbliżając ich ku sobie. Coś robić potrzebowała. Na najbliższym planie było więc — Wilskiego ożenić z panną Konstancyą, Maryę wydać za Zellera... a zresztą choćby nawet starego Micia, oplątać w sakramentalne kłopoty.
Potem zamierzała już wyjechać do Warszawy i — odpocząć, powołując do zaległych korespondencyi, oczekującego na skinienie, pana sekretarza Bończę.
Nie doczekawszy końca tych historyi na pół rozwiniętych, nie chciała wyjeżdżać jenerałowa.
Przybycie jej do Wilska, nieco się spóźniło, z powodu jakichś zmian w toalecie, uznanych za konieczne w ostatniej chwili, co hrabiego Emila doprowadzało do rozpaczy.
Przyjechali, gdy już goście byli wszyscy... i gospodarz właśnie swój skromny domek... (tak się wyraził) pokazywał Zellerowi, i jego siostrze, prowadząc ją pod rękę.
Wszystkich oczy zwracały się na Julię i Olesia, których trochę szczęścia i parę dni spokoju, ożywiło, zmieniło na korzyść, Hrabianka osobliwie, swobodną była, wesołą, uśmiechniętą i dla tych co ją widywali w domu przy matce — prawie zupełnie inną i nową. Nawet twarzyczka wypiękniała, rysy się do harmonii ułożyły, oczy powiększyły... nabrały blasku, głos podniósł i stał dźwięcznym.
St. Flour z zachwytem patrzyła na to dzieło dni kilka, mrucząc: — Co to może szczęście.
Abdank z daleka ją obserwujący, zbliżał się ku niej teraz z wielką obawą i nieśmiałością.
Przy powitaniu z uśmiechem podała mu jakoś tak żwawo rękę i ścisnęła dłoń jego tak mocno, że się zląkł.
— Po wszystkiem! — rzekł w duchu — złapałem się...
Unikał pozostania z nią na osobności przez cały dzień... aby w zawieszeniu jeszcze zostawić słowo zagadki. — Oczy francuzki ścigały go napróżno, a ile razy spotkały z mdławym uśmiechem, zbywał ją melancholią dwuznaczną.
Emil nie mógł nawet dostąpić swojego bóstwa. Przy powitaniu panna Konstancya trochę ironicznie wyraziła się, że mu zapewne przeszedł ból głowy i że się spodziewa, iż mu... nie szkodziło — zbytnie znużenie w Owsinie. Odszedł hrabia napuszony i gniewny, a boleść jego zwiększyła się jeszcze, gdy w ciągu dnia i obiadu Wilski nieustannie panną Konstancya był zajęty. Biło to w oczy wszystkich.
Po obiedzie, przy którem dolewano gościom jeszcze natarczywiej niż w Owsini, a Wilski opierających się sam chodził ściskać, prosić i zmuszać — jenerałowa czatowała już na gospodarza...
— Panie Adamie — szepnęła mu — mów prawdę... Zakochałeś się w pannie Konstancyi... Przecie, o ile wiem, la bigamie est un cor pendable, z dwoma się na raz ożenić nie ma sposobu...
Gospodarz chciał to w śmiech obrócić...
— Ja mam oczy — i... instynkt... Mów? co myślisz? Co będzie z hrabiną?
Wilski się obejrzał ostrożnie dokoła i odprowadził dalej jeszcze jenerałową... przybrawszy minę poważną.
— Wie pani co? jesteś przyjaciółką nas obojga? Przyznam się pani, sumienie mi pokoju nie daje. Nie chciałbym być zawadą hrabinie do świetnego losu, daleko świetniejszego niż ja jej przynieść mogę.
— Sumienie! sumienie! — powtórzyła z udaną powagą Irena, spoglądając mu w oczy... a tak! tu — nie — nie!!
— Pani najlepiej wiesz, jak ja kocham Maryę, ale miłość moja nie jest egoizmem, jest poświęceniem...
Byłbym najszczęśliwszy z nią, to pewna, a jednak — sumienie — jeszcze raz powiadam, zmusza mnie wyrzec się tego szczęścia.
Mówił to tak seryo, na pozór, z takiem przekonaniem głębokiem, iż jenerałowa, której komiczność tego wyznania poobiedniego nie uszła — długo była nie pewną, jakim ma mu odpowiedzieć tonem.
— Admiruję — rzekła dwuznacznie — rozbudzenie się heroiczne tego sumienia!! Prawdziwe poświęcenie! Zostać z boku, przyjacielem pięknej pani za panowania Zellera, tak jak się było za czasów ś. p. hrabiego... w skromnej sali zdala wzdychającego adoratora!!
— Ja przed panią to tylko mówię — dodał żywo Wilski... Tak jest — sumienie mnie niepokoi. Bądź co bądź, dostatek stanowi wiele, a Maryi nawyknienia, natura, czynią go dla niej niezbędnym warunkiem. Na cóż ja mam ją za sobą ciągnąć w położenie nader — nader skromne, gdy z drugiej strony garściami złoto sypać może... i dla Emila...
— Podziwiam ten rozsądek i tę siłę logiki — odezwała się Irena — ale słowoście sobie dali...
— Pani — mogłabyś to przedstawić Maryi... i...
— I pan byś ubóstwa tego nie zląkł się z panną Konstancyą? — z uśmiechem spytała jenerałowa.
— Przepraszam panią — najprzód niema o tem jeszcze mowy — szybko wtrącił Wilski — po wtóre, gdyby się to nawet składało — panna Konstancyą nawykłą jest do bardzo skromnego życia...
— Nie można być logiczniejszym — uśmiechnęła się Irena — a ja dodam jeden jeszcze argument, że żeniąc się z Zellerówną, oddasz hrabinie usługę, uwalniając ją od obawy, aby Emil, zamiast matematyki, nie uczył się historyi naturalnej z jej czarnych oczów.
Odstąpiła parę kroków jenerałowa, poprawiła włosy w zwierciadle, i szepnęła.
— Tak to się wszystko składa doskonale!
Ruszyła ramionami pogardliwie i poszła do Julii. Widywała ją zawsze tą milczącą panienką, której nikt nigdy nie posądzał, aby swoją wolę mieć mogła, — fenomen zmiany charakteru tak nagłej, mocno ją zajmował. Usiadła przy niej i wzięła ją za rękę...
— No — jakże ci na nowem gospodarstwie?
— Jak w raju — zawołała Julia; — Oleś jest człowiekiem jakiego drugiego niema na świecie! Dom miły, a tak szeroko, tak mi swobodnie... tak mogę biegać, śmiać się głośno, robić co mi się zamarzy, że nie dowierzam szczęściu mojemu!! Boję się czasem z tego snu złotego przebudzić...
Chociaż wszystko znalazłam tak pięknem... tak dobrem, ale na nowo przemeblowujemy, ustawiamy już raz drugi. Oleś i poczciwy staruszek... który go tak kocha jak dziecię własne — bo wszyscy, wszyscy mego Olesia kochają — pomagają mi do przewracania domu do góry nogami... ale, jak się raz urządzę, zacznę być ogromną gospodynią... Oleś zajmuje się gospodarstwem... będziemy pracować... musimy...
W oczach Julki błyszczało potwierdzenie tego szczęścia, z którego się spowiadała. Zbliżył się mąż, podali sobie ręce i uśmiechnęli do siebie. Jenerałowa miała na ustach coś o znikomości, tych chwil szczęścia... ale truć nie chciała im tych godzin rajskich, swojemi proroctwy Kassandry. Trochę im zazdrościła...
Julia spytała cicho o matkę...
Irena odpowiedziała jej niewielu słowami...
— Nigdyż mi nie wolno będzie jej widzieć? nie przebaczyż mi ona? — szepnęła tylko. — Pani jesteś jej przyjaciółką, przyczyń się za nami... Braknie tylko do naszego szczęścia, abyśmy jej do nóg upaść mogli — a! gdy się tak serce otworzy — jak moje, radeby świat cały zamknąć w sobie.
— Czekaj — rzekła jenerałowa — hrabina tęskni także... przyjdzie chwila, gdy będziecie mogli zjawić się u niej i otrzymać przebaczenie.
Z rozpaczy że do panny Konstancyi dostąpić nie mógł, Emil zbliżył się do siostry, na łono jej wylewając swe żale. Julka się trochę uśmiechnęła z niego, on tem mocniej stawał się poważnym, i tem okrutniej rozkochanym — musiała mu się dać wynarzekać i wydeklamować... Oleś, widząc że siostrę nudzi, wyprowadził go na cygaro i poddał mu maraskino, co dziwnie skutecznie podziałało na serce zbolałe.
Lekka rozmowa o dawnych zwierzeniach Emila, z czasów pięknej córki leśnika i innych wiejskich pasterek, rozmowę na nowe wprowadziła tory, a młody hrabia dał się rozchmurzyć. Pochlebiało mu to, że już tyle miał wspomnień w zapasie!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.