Strona:PL JI Kraszewski Zygzaki.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jenerałowa ukradkiem zrobiła minę niedowierzającą.
— Ostatnie wypadki zawróciły mi głowę, — straciłam instynkt zachowawczy... zlękłam się... oślepłam!
Wpadłam w nastawiony potrzask... Wilski był natarczywy.
Któż wie? może w ten sposób chciał zerwać i uwolnić się odemnie — dosyć, że się stało... dałam mu słowo...
— A! słowo! słowo! — poczęła jenerałowa... Cóż to znaczy! Dałaś mu je i możesz odebrać.
Ha! gdybym ja była na twojem miejscu, — dodała z westchnieniem — o! postąpiłabym inaczej. Zeller jest wart, aby coś dla niego poświęcić, naprzód kocha się, kocha szalenie — pozwolisz, że to coś warto. Nawet, gdy się nie kocha, posłuchać takiej miłości, wcale ładna rzecz... Muzyka! Powtóre — Zeller jest krezus, a nam co mamy nasze czterdzieści i...
— Cicho... po cóż te rachunki.
— A! w cztery oczy! nam w tym wieku złoto jest tak niezmiernie potrzebne. Wilski majętny, ale w interesach z nim życie się nie zmieni... z tamtym mogłabyś używać! używać!
Hrabina zarumieniła się, za przyjaciółkę, czy za siebie trudno było odgadnąć.
— Moja Ireno... ale ja — wyznam ci — boję się tego człowieka.
Któż wie co z niego zrobiło życie, czy tam nie mieszka zemsta, która czeka pory sposobnej, aby wybuchnąć! Potem... przyznasz, że zostać z hrabiny Turskiej, panią Zeller...
— Na Boga! Zeller z milionami! po cóż mu tytuł... Zagranicą będą cię nazywać księżną. Ale — jak chcesz... moje rady nie trafiają ci do przekonania, nie słuchaj ich, paplam co myślę.
Tak skończyły przyjaciółki rozmowę, a jenerałowa dostrzegła, że jednak ta jej paplanina uczyniła wrażenie. Jenerałowa dnia tego pakować się zaczęła, powoli. Była ciekawa końca... Parę dni pana Adama nie było.