Zwyciężony/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean La Brète
Tytuł Zwyciężony
Podtytuł Powieść
Wydawca Redakcja "Tygodnika Mód i Powieści"
Data wyd. 1894
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Wierusz-Kowalska
Tytuł orygin. Un vaincu
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Pani de Preymont z trwogą śledziła uczucia miotające duszą jej syna i razem z nim cieszyła się nadzieją lub drżała z obawy, ale obawa zwyciężała i tłumiła nadzieję jak zmrok zwycięża światło.
Była chwila, że chciała Jerzemu powiedzieć o miłości Marka, lecz cofnęła się już prawie w chwili wyznania gdyż wiedziała, że mężczyźni w kwestyi namiętnych uczuć nie są skłonni do ofiar i poświęceń. Wiedziała również, że gdy szło o kobietę, Jerzy drwił sobie, ze wszystkich przeszkód.
Tydzień upływał za tygodniem a Preymont oczekiwał z niecierpliwością albo odjazdu przyjaciela albo wyjaśnienia kwestyi, o której samo przypuszczenie przejmowało go rozpaczą. Z każdym dniem coraz mniej lubił Jerzego, potęgował jego wady i nazywał go lekkomyślnym. Zazdrość czyniła go niesprawiedliwym, miał za złe Jerzemu, że okazywał uczucie pannie Jeuffroy nie będąc zupełnie wolnym. Robił nawet z tego powodu wyrzuty Jerzemu, ale Jerzy wykręcił się żartem.
Niezdolny zapatrywać się na nic poważnie Saverne, spojrzawszy jednego dnia na pożółkłe liście w ogrodzie, powiedział sobie nagle, że od trzech miesięcy nadużywa gościnności swych przyjaciół.
— Muszę raz powziąć jakieś postanowienie — rzekł sobie. — Zdaje mi się, że pocieszyłem nieco pannę Zuzannę w jej smutku, przypuszczam również, że poznała mnie o tyle, iż wie czy chce lub nie chce mnie poślubić. Zresztą obawiam się być natrętnym w tym domu, Marek jest chmurny jak noc grudniowa.
Nie zwlekając ani chwili Jerzy pobiegł poszukać Marka, który był już zajęty w fabryce. Na widok Jerzego nie mógł zapanować nad sobą, aby nie okazać swego niezadowolenia, gdyż nie lubił, aby mu przerywano w pracy.
— Przeszkodziłem ci — zaczął swobodnie Jerzy — ale nie gniewaj się na odźwiernego bo naprawdę nie chciał mnie wpuścić, lecz ja rozśmiałem się z zakazu. Poczekam, aż ukończysz pilne zajęcia.
Preymont przedłużał umyślnie naradę z nadzorcą fabryki, aby oddalić chwilę rozmowy z przyjacielem, ponieważ domyślał się jaka będzie treść tej rozmowy.
Gdy pozostał wreszcie sam z Jerzym, rzekł z wysiłkiem:
— Słucham cię.
Jerzy cisnął na biurko książkę, którą trzymał w ręku i pochylając głowę odpowiedział:
— Nie będę cię długo nudził i powiem ci krótko węzłowato, że przyszedłem cię prosić abyś w mojem imieniu poprosił dla mnie o rękę twej kuzynki.
— Nie otrzymasz jej! — odpowiedział Preymont podnosząc się, aby ukryć zmięszanie.
— Dlaczego?
— Dlatego, że pan Jeuffroy nie odda nigdy córki swej człowiekowi, dla którego jedynym zarobkiem jest pióro i ołówek.
— Może się będzie wzdragał — odparł Saverne — ale zdarzenie z panem Véland bądźcobądź zaszkodziło mu nieco w opinii publicznej, a przytem powinien myśleć także, aby ludzkie gadaniny nie dotknęły panny Zuzanny.
— Czy jesteś kochany? — zapytał Preymont.
— Nie mogę tego powiedzieć na pewno, ale zdaje mi się, że tak jest — odpowiedział z niejakiem wahaniem Jerzy. — No, Marku, powiedz mi otwarcie wszak i ty mniemasz, że podobałem się pannie?
Marek nie zdolny wymówić słowa, skinął głową i zaczął szybko chodzić po pokoju.
— Chcesz abym prosił o rękę panny Zuzanny, a czy zerwałeś już twe więzy? Cóż powie tamta kobieta? — zagadnął Marek zatrzymując się przed nim.
— Niezupełnie — odparł z pomięszaniem Saverne — ale zerwę, zerwę z pewnością, tylko chciałbym wiedzieć co odpowie pan Jeuffroy.
— I sądzisz, że ja zgodzę się na podobne kombinacye? — zawołał z uniesieniem Marek.
— Cóż ci się dzisiaj stało? Dlaczego się unosisz? — odpowiedział z podziwieniem Saverne. — Wiesz, że oddawna pragnę zerwać nieoględnie, uczynione zobowiązanie, wiesz, że się chcę ożenić i że kocham szczerze twą kuzynkę. Znasz mnie chyba o tyle, że nie przypuszczasz abym mógł popełnić czyn nieszlachetny?
— Ja nic nie przypuszczam, ale widzę fakta — zawołał z gniewem Marek. — Jak ty mogłeś posunąć się tak daleko? To szkaradnie, nieszlachetnie!...
— Słuchaj, gdyby mi to powiedział kto inny, nie pozwoliłbym mu dokończyć zaczętego zdania — rzekł z gniewem Jerzy.
— Mało mnie obchodzą twoje groźby — odpowiedział Preymont wzruszając ramionami. Odmawiam stanowczo mego pośrednictwa w tej sprawie.
Podejrzenia, które kilka razy budziły się już w umyśle Jerzego, zamieniły się teraz w pewność.
— Do licha! — zawołał.
Dwaj mężczyźni spoglądali na siebie w milczeniu; Preymont usiłował odzyskać zimną krew i zaprzeczyć oczywistości, Jerzy zaś którego szczery charakter zwyciężył urazę, chwycił dłoń Marka i uścisnął ją gorąco; wspomnienia dawnej przyjaźni wzruszyły go głęboko.
— Ach! biedny stary przyjacielu, czy to być może? — ozwał się wreszcie z uczuciem. — Więc i ty kochasz ją także?
Te słowa wypowiedziane nagle i gorąco oprzytomniły nieco Marka. Poczuł w tej chwili jak niesprawiedliwym był dla Jerzego.
— Szalony jesteś — rzekł też głosem, w którym czuć było jeszcze lekkie drżenie. — Czyż ja jestem stworzony do miłości? Już dawno wyrzekłem się tego złudzenia. Lecz przyjaźń moja dla niej jest tak żywa, że wyznaję, iż mam ci za złe, że postępujesz tak nieoględnie, gdy chodzi o kobietę zasługującą na szacunek.
Saverne, który chodzi! po pokoju, zawołał:
— Mówisz o szacunku! Ależ ja ją szanuję a zarówno jak kocham. Mój drogi, postaw się na mojem miejscu. Od pierwszego wejrzenia pokochałem tę młodą dziewczynę, która jest najpiękniejszą kobietą jaką kiedykolwiek znałem. Bawiąc tu kilka miesięcy starałem się o jej względy i chciałem ją pocieszyć po doznanem rozczarowaniu, cóż w tem nadzwyczajnego, ale powiedz mi, czy ci przypadkiem nie wszedłem w drogę?
— Czy ja mówię kiedy nieprawdę? — odparł chłodno Marek.
Saverne nie nalegał dłużej i poprzestał na tem zapewnieniu.
— Nie mówmy więc o tem — zaczął. — Jadę do Paryża, dla ukończenia niemiłej sprawy, która mnie krępuje i wracam jaknajprędzej, aby się oświadczyć. Zdaje mi się, że państwo Jeuffroy są dziś u was na śniadaniu?
— Tak.
— Bardzo dobrze; oznajmię im, że wyjeżdżam jutro.
Preymont pozostawszy sam zabrał się gorliwie do pracy, chcąc tym sposobem zagłuszyć i odurzyć swe serce. Zwiedził całą fabrykę i zdjęty litością dla istot cierpiących, darował jednemu z robotników dość ważne przewinienie, które kiedyindziej byłby ukarał z pewnością.
Wychodząc z fabryki powtarzał sobie, że dość już tych mrzonek i zdawało mu się, że ma przecie tyle siły, aby zapanować nad sobą i nie okazać ludziom swoich cierpień.
Przy śniadaniu słuchał z uśmiechem utyskiwań patia Jeuffroy, ubolewającego nad Markiem z powodu, wypadku, który takie oburzenie wywołał w miasteczku. Chodziło tu o człowieka, wspomaganego do śmierci przez pana de Preymont, który umierając żądał, aby mu wyprawiono pogrzeb cywilny.
— Powtarzałem wszędzie, mój kuzynie, — mówił pan Jeuffroy — że była to wielka dla ciebie przykrość. Któżby pomyślał, że łożyłeś pieniądze na wspieranie złego człowieka. Gdybym był na twojem miejscu, nie darowałbym sobie tego nigdy. Odrzucać pogrzeb religijny! Cóż to za skandal!
— Niesłusznie się ludzie nademną użalają — odpowiedział spokojnie Marek — ja nie wyrzucani sobie bynajmniej życzliwości jaką dla niego miałem.
— No, ale gdybyś był wiedział o jego przewrotnych zasadach, nie byłbyś mu dawał pieniędzy?
— Owszem byłbym go tak samo wspomagał; nie wspierałem przekonań, ale człowieka nieszczęśliwego. Uważam to za rzecz niewłaściwą, jeśli ktoś zanim poda kawałek chleba, pyta wpierw o przekonania jakiemi rządzi się biedak. Wszak prawda Zuzanno, że mam słuszność? — dodał zwracając się do kuzynki.
Ale panna Jeuffroy, której Saverne oznajmił o swym blizkim odjeździe, nie słyszała powyższej rozmowy. Usiłowała wytłumaczyć sobie i zapanować nad przykrem wrażeniem, które opanowało jej serce. Lekka chmurka smutku zjawiła się na jej wyrazistej twarzy a Marek odgadł z łatwością powód tego zasępienia.
— Nie uważałam o czem mówiłeś, Marku — rzekła.
— Nie była to znów tak bardzo ważna kwestya — odparł Marek. — Ja i twój ojciec nie zgadzaliśmy się co do pewnego wypadku, który wywołał wrażenie w miasteczku; zapewne słyszałaś o tem. Ludzie są zazwyczaj figurkami, które porusza próżność i samolubstwo; wszystko zaś co nie wypływa z dumy, egoizmu i zarozumiałości, uchodzi w ich oczach za śmieszne albo głupie. No i mają słuszność; człowiek powinien myśleć tylko o sobie i deptać innych, aby dojść do zamierzonego celu.
Pani de Preymont spojrzała na syna z niepokojem, gdyż ten wstęp pozwalał jej się domyślać burzy szalejącej w jego sercu.
Towarzystwo przeszło na werendę przed domem, gdzie podano czarną kawę. Zuzanna ujęła ramię pana de Preymont i odeszła z nim kilka kroków.
— Zasługujesz na połajanie, mój kuzynie. Sądzę, że nie wierzysz ani w jedno słowo z tej pięknej tyrady, którą wypowiedziałeś. Co ci jest od jakiegoś czasu?
— Zabawna rzecz zadawać takie pytanie człowiekowi, który... — zaczął Marek z goryczą, lecz przerwał sobie nagle przygryzając usta.
— Co chciałeś powiedzieć mój kochany Marku? — podjęła Zuzanna z akcentem szczerej przyjaźni i serdecznego nalegania, którego nieoględności nie rozumiała bynajmniej. — Ty żądasz odemnie szczerości, ale dlaczego sam nie bywasz nigdy szczerym ze mną? Widzę, że od jakiegoś czasu jesteś rozdrażniony i nieszczęśliwy, nieprawdaż?
Marek nic nie odpowiedział, ale Zuzannie zdawało się, że w jego spojrzeniu dostrzegła wyrzut; przypomniała sobie w tej chwili co Marek mówił nad brzegiem strumienia:
— Miłość zapomina o wszystkiem i widzi tylko siebie!
Myśl, że jest kochaną zjawiła się znowu umyśle Zuzanny i wywołała w niej pomięszanie, które nie ukryło się przed bystrym wzrokiem pana de Preymont. Przypuszczenie to rozdrażniło go, odparł więc z ironią:
— Nudna to rzecz być za bardzo szczerym, nieprawdaż Zuzanno? Ale uspokój się, ja nigdy nie mam zwyczaju nudzić drugich nierozsądnemi zwierzeniami, dotyczącemi mojej osoby. Dlaczegóż miałbym być nieszczęśliwy? Co za dziwne myśli budzą się w głowach młodych dziewcząt! Wszak wiesz, że mnie wszystko się w życiu wiodło?
Zuzanna niezadowolona odpowiedziała z żywością:
— Przemawiasz nieznośnym tonem, Marku! Gdy ci ktoś objawia zajęcie i przywiązanie mógłbyś być bardziej uprzejmym, a ty nadużywasz zaufania dla...
— Dlatego zapewne, że pozwalam sobie mieć także nerwy? — przerwał szyderczo Marek. — Przecież i mnie wolno być takim jak inni ludzie.
Zuzanna pomięszana nie umiała wynaleźć słów odpowiedzi, gdy Saverne wybawił ją z kłopotu przerywając swobodnie samnasam, niecierpliwiące go już potrosze.
— Cóż tam spiskujecie? — zapytał wesoło. — Jakiż dziwny wyraz twarzy u obojga! Zdaje mi się, że patrzę na dwie głowy Meduzy, które skamieniały z przestrachu!
— Kłóciliśmy się — odpowiedziała z niechęcią Zuzanna. — Bywają dni, w których Marek ma humor nieznośny.
— Doprawdy? Tem lepiej! — odpowiedział swobodnie Saverne. — Jeżeli filozofowie mogą być nerwowi, to tem więcej wolno ulegać takiej słabości ludziom, którzy umysłem nie wznoszą się tak wysoko... Ale dla wypełnienia dzisiejszego dnia podaje projekt, abyśmy poszli zwiedzić fabrykę. Panna Jeuffroy mówiła kiedyś, że nigdy nie była w przędzalni.
— Bardzo chętnie — odpowiedział pan de Preymont głosem, który dźwięczał tak smutnie, że Zuzanny serce ścisnęło się boleśnie. W tej chwili przebaczyła mu przykrość jaką jej wyrządził.
Jerzy nieodstępował Zuzanny a obecność jego nie doprowadzała teraz Marka do rozpaczy, lecz do zupełnej apatyi, z którą nie usiłował już nawet Walczyć.
Pragnąc korzystać z ostatniego dnia pobytu obok Zuzanny, okazywał, się Jerzy tak wesołym, miłym i uprzedzającym, że urokowi jego obejścia niktby się oprzeć nie zdołał. Robotnicy Uśmiechali się do niego, spoglądali przychylnie na piękną pannę, której twarz promieniała wewnętrzną radością. Preymont widział to wszystko, nie uszło również jego uwagi wrażenie, jakie młodość i piękność wywarła na robotnikach.
Tymczasem Zuzanna śledziła pilnie ruchy Jerzego, który krążył wpośród maszyn ze swobodą człowieka, przechadzającego się po parku. Była chwila, że przeraziła się tak dalece, iż chwyciła go za rękę i pociągnęła gwałtownie w tył. Preymont dostrzegł w tej chwili radosny wyraz twarzy Jerzego, który pochylił nieco swą wyniosłą postać, aby lepiej zobaczyć wyraz przestrachu i niemej prośby, malujący się na twarzy Zuzanny.
— Umieram z trwogi tutaj — szepnęła cofając szybko rękę. — Wyjdźmy już, dobrze?
— Niech pani się wesprze na mojem ramieniu — odpowiedział Jerzy, któremu krew uderzyła do głowy, gdy Zuzanna mimowoli objawiała o niego trwogę. Przeprowadzę panią bezpiecznie wpośród tych maszyn, które panią tak przerażają.
Preymont stał nieruchomy z rozpaczą w sercu. Nagle zwrócił się do maszyny tylko co ustawionej i zaczął jej się przypatrywać dla ukrycia swego wzruszenia.
Patrząc na koła, szprychy i sztaby doznawał dziwnego zawrotu głowy i zaczęła go ogarniać chęć nieprzeparta zakończenia nara zwszystkich cierpień. Wszak dość było jednego nieoględnego kroku, aby kres położyć nędznemu życiu.
Pani de Preymont stała obok niego, widziała jego zrozpaczone spojrzenie i odgadła jego myśli. Marek zadrżał, gdy nagle chwyciła jego rękę i rzekła strwożonym głosem:
— Chodźmy ztąd... tu okropnie!
Matka i syn spojrzeli na siebie w milczeniu i zrozumieli się wzajemnie.
— Biedna matko! — szepnął Marek, wyprowadzając panią de Preymont na świeże powietrze. — Upewniam cię, że była to tylko chwila rozpaczy — zła myśl, która już nie wróci więcej.
Obawy pani de Preymont uspokoiły się nieco, lecz Zuzanna wyszedłszy z fabryki dostrzegła jej bladość i rozdrażnienie. — Czy pani jesteś cierpiącą? — zapytała podchodząc ku niej z żywością.
— Hałas i gorąco odurzyły mnie — odparła; — wracam do domu, Marku zechciej wytłumaczyć mnie przed gośćmi.
— Nieszczególna myśl przyszła mi do głowy, gdy zaproponowałem państwu abyśmy poszli do fabryki! — zawołał Saverne na którego twarzy wbrew wypowiedzianym wyrazom malowało się zadowolenie. Panno Zuzanno, jutro zanim odjadę pożegnam panią po raz ostatni.
Zuzanna skłoniła się zlekka i odeszła z ojcem. Pomimo widocznych hołdów Jerzego dzień dzisiejszy przykre wywarł na niej wrażenie. Szła smutna i zniechęcona obok pana Jeuffroy, który krytykował postępki pana de Preymont.
— Co on wygaduje! Nie słyszałaś Zuzanno, jakie zdania wygłaszał podczas śniadania? Doprawdy to skandaliczne! Wiemy dobrze w jakim celu okazuje się tak miłosiernym, wszak wybory zbliżają się. Zbyt pochlebnie ocenili jego rozum. Dawno już nie byłem w przędzalni, ale widziałem tam dziś rzeczy, które mi się niepodobały: na przykład po co sprowadził tak wiele i tak kosztownych maszyn? Przez próżność, aby fabryka zyskała rozgłos.
Nieraz, słyszała panna Jeuffroy z ust ojca wyrazy podobne tym z jakimi odezwał się dzisiaj, a mimo to nie zniechęcało jej to do życia i nie zachwiało wiary w to, co na świecie jest dobrem i szlachetnem. W innych okolicznościach byłaby broniła swego kuzyna ponieważ zawsze odzywała się w obronie prawych, słabszych albo nieobecnych, ale dziś była dziwnie pomięszana; zarówno uczuciami, które odgadywała w sercu Marka, jak i samym odjazdem Jerzego.
Ojciec odprowadził ją do drzwi parku i Zuzanna wolnym krokiem skierowała się ku siedzibie ciotki. Zeschłe gałązki i pożółkłe liście budziły jeszcze głębszy smutek w jej duszy. Po chwili otrząsała się jednak z tego wrażenia i powtarzała sobie:
— Jeszcze nie wszystkie nadzieje stracone!
Ciotka ujrzawszy ją pobiegła naprzeciw siostrzenicy i powitała ją z taką radością, jakgdyby Zuzanna powracała z dalekiej podróży.
— Czy się dobrze bawiłaś, Zuzanno? — zapytała. — Jakaś ty blada! Czy śniadanie nie było dobre? Cóż wam tam dali jeść? O czem mówiliście?
Zuzanna usiadła na ławce przed domem, gdzie panna Konstancya zwykła była długie rozmowy prowadzić z Fanszetką.
— Moja ciotko — zaczęła Zuzanna — chciałabym pomówić z tobą, ale tylko z tobą.
Fanszetka, która nadbiegła z motkiem wełny nawpół zwiniętej w ręku i okularami na nosie — zawołała obrażona:
— No, jeśli przeszkadzam to sobie odchodzę! Ale panienka wie, że gdy trzeba potrafię trzymać język za zębami!
Panna Konstancya zachwycona dowodem zaufania ze strony siostrzenicy, przysunęła się do niej z rozpromienioną twarzą.
— Czy sądzisz ciotko — zaczęła Zuzanna zmierzając prosto do celu — że ojciec mówi mi o tych wszystkich, którzy proszą o moją rękę?
— Nie wiem tego moja droga, ale mnie mówi o wszystkich, a ja przyrzekam nic nie ukrywać przed tobą jeśli sobie tego życzysz.
— A... w ostatnich czasach... czy nikt się o mnie nie oświadczał?
— Nie... byłabym przecież o tem wiedziała. Te młode dziewczęta, jakie to podstępne istoty!... Znasz więc kogoś kto cię kocha?
— O! tego nie powiedziałam! — zawołała rumieniąc się Zuzanna. — Ale zdawało mi się, że pan Saverne...
— On? — przerwała z obawą panna Konstancya, — Zkądżeż ci to przyszło do głowy! Choćby nawet prosił o twoją rękę, nie mogłabyś wyjść za niego, przecie! Ci wszyscy literaci moja droga to wielcy nic dobrego! Oni nie myśląc o małżeństwie nadskakują każdej kobiecie, a przytem żaden z nich niema złamanego szeląga.
— To kwestya bardzo dla mnie podrzędna, gdyż nie widzę, aby pieniądze mogły zapewnić szczęście — odpowiedziała Zuzanna, spoglądając ze smutkiem w stronę starego zamku.
— Mój Boże! mój Boże! — zawołała panna Konstancya, ujmując ręce swej siostrzenicy — ale ty go przecież nie kochasz moja duszko? bo gdyby tak było, zmieniłoby to zupełnie postać rzeczy i w takim razie ja popierałabym twoją sprawę nie chcę bowiem abyś była nieszczęśliwa! Zresztą przyznałabym, że pomyliłam się zupełnie w sądzie o nim.
A jednak pomimo żebym z serca pragnęła abyś ty była bogata! pojmuję, że można wyjść zamąż za człowieka bez majątku, jeśli go pokochamy.
— Ja miałabym kochać człowieka, który o mnie nie myśli, czyż to możliwe? — odpowiedziała Zuzanna z dumą podnosząc głowę do góry. Starałam się tylko dowiedzieć niektórych szczegółów, oto wszystko.
— Widzę jednak, że jesteś smutna od jakiegoś czasu. Czy ci już nie żal pana Véland? nie?... no, nie gniewaj się, że ci zadałam to pytanie. Zresztą on się już żeni, zapewne przez złość, aby ci dokuczyć; to się rozumie! Niech mi tylko nikt nie chwali jego przyszłej żony, musi ona być brzydka w porównaniu z tobą... Ale może cię znudziłam moją gadaniną... jeżeli pragniesz czego, powiedz mi; ja stara panna nie potrzebuję niczego, co innego ty taka młoda i ładna dziewczyna. Widzisz moja duszko pogardzać pieniędzmi nie trzeba, bo one mają wielkie w życiu znaczenie! Za pieniądze mogłabyś kupić tę piękną materyę, którą wczoraj podziwiałaś w Saumur i miałaś na nią ochotę, jestem tego pewna.
Zuzanna słuchała z roztargnieniem i przecząco potrząsnęła głową, ale panna Konstancya tak mówiła dalej:
— Nie zaprzeczaj mi; wiem co myślisz... Czy ja to nie znam młodych dziewcząt! Gdy byłam młodą Zuzanno i spoglądałam na moje towarzyszki piękniej wystrojone odemnie, zazdrościłam im nieraz. Jak to przykro być brzydką. Ale pomimo, że byłam brzydką chciałabym się była także stroić, a cóż dopiero być musi, gdy się jest tak ładną jak ty? Jak wiesz jestem starsza od twego ojca, a wtedy on był ubogi i cieszył się, gdy mu oddałam jaki grosz zaoszczędzony. Biedny chłopiec, nie miał nigdy pieniędzy na własne przyjemności, to też rada byłam, gdy mogłam napełnić i go woreczek, i oszczędzałam, chociaż brat broń Boże nie żądał tego. Teraz on jest bogatszy odemnie, bo co też to za głowa! Jak on się zna na interesach! Ale i on nie rozumie dobrze usposobienia młodych dziewcząt; mężczyźni nie mają czasu zastanawiać się nad drobnostkami. Jeśli więc pragniesz czego powinnąś powiedzieć o tem ciotce.
Zuzanna otoczyła ramieniem szyję ciotki i ucałowała ją serdecznie, ku wielkiemu zdziwieniu starej panny, której twarz rozpromieniła się radością. Bynajmniej nie samolubna panna Konstancya cieszyła się każdym objawem przywiązania, jaki jej okazywała siostrzenica.
Zuzanna oddaliła się szybko, aby ukryć wzruszenie w cieniu grabowego szpaleru. Przez rozchylające się gałęzie drzew widziała jak lekkie chmurki mknęły po niebie, niekiedy spadały z nich krople deszczu, które promień słońca przemieniał w brylanty. Na drutach telegraficznych ciągnących się wzdłuż drogi, odpoczywały jaskółki, zbierające się do odlotu. Smutek i tęsknota wiały z całego otoczenia zwiastując zbliżanie się zimy a i w myślach Zuzanny również zapanował smutek i tęsknota.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean La Brète i tłumacza: Bronisława Wierusz-Kowalska.