Strona:PL Brete - Zwyciężony.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy sądzisz ciotko — zaczęła Zuzanna zmierzając prosto do celu — że ojciec mówi mi o tych wszystkich, którzy proszą o moją rękę?
— Nie wiem tego moja droga, ale mnie mówi o wszystkich, a ja przyrzekam nic nie ukrywać przed tobą jeśli sobie tego życzysz.
— A... w ostatnich czasach... czy nikt się o mnie nie oświadczał?
— Nie... byłabym przecież o tem wiedziała. Te młode dziewczęta, jakie to podstępne istoty!... Znasz więc kogoś kto cię kocha?
— O! tego nie powiedziałam! — zawołała rumieniąc się Zuzanna. — Ale zdawało mi się, że pan Saverne...
— On? — przerwała z obawą panna Konstancya, — Zkądżeż ci to przyszło do głowy! Choćby nawet prosił o twoją rękę, nie mogłabyś wyjść za niego, przecie! Ci wszyscy literaci moja droga to wielcy nic dobrego! Oni nie myśląc o małżeństwie nadskakują każdej kobiecie, a przytem żaden z nich niema złamanego szelągą.
— To kwestya bardzo dla mnie podrzędna, gdyż nie widzę, aby pieniądze mogły zapewnić szczęście — odpowiedziała Zuzanna, spoglądając ze smutkiem w stronę starego zamku.
— Mój Boże! mój Boże! — zawołała panna Konstancya, ujmując ręce swej siostrzenicy — ale ty go przecież nie kochasz moja duszko? bo gdyby tak było, zmieniłoby to zupełnie postać rzeczy i w takim razie ja popierałabym twoją sprawę nie chcę bowiem abyś była nieszczęśliwa! Zresztą przyznałabym, że pomyliłam się zupełnie w sądzie o nim.