Zolojka/Gospodyni

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Zolojka
Druk Księgarnia św. Wojciecha.
Miejsce wyd. Poznań - Warszawa - Wilno -Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Gospodyni.

Edwardowa nie mogła skarżyć się na zły sezon. Miała cały dom pełen gości: na dole, w wielkim pokoju cztery panienki, na górze czterech młodych panów, w warsztacie Edwarda i w chlewie całą rodzinę z Warszawy, w mieszkalnym pokoju przy kuchni małżeństwo z dzieckiem — też z Warszawy. Wszyscy byli bardzo grzeczni, ale wszystkim trzeba było dać zjeść i obsłużyć ich, nie zapominając o mężu, dziecku, krowie, świni i przypadkowych gościach „na noc”, którzy nocowali na sianie, na strychu.
Nie było to wszystko rzeczą łatwą.
Wogóle przez cały sezon w domu panowało piekło. Nieszczęśliwy był mały Eryk, który, zaniedbywany przez wiecznie zajętą matkę, popadał czasem w melancholję i złapawszy się odrzwi lub kołka w płocie, godzinami całemi wrzeszczał żałośnie: — Neńkuo! Neńkuo! — Nieszczęśliwy był stary Edward, który przez dwa pełne miesiące nie miał wstępu do swego warsztatu i nie mogąc zabawiać się ukochanym heblem, musiał się bezczynnie po podwórku wałęsać, ale najnieszczęśliwsza była Edwardowa.
Ta prosta, cicha i skromna kobieta, z wielkiemi jak gwiazdy, szafirowemi, dziecinnemi oczami świętej Jadwigi i z takąż dziecinną duszą, z całego serca szczerze chciałaby każdego obsłużyć, ale choć wychowała się w klasztorze, służyła w Berlinie, a nawet u księdza, nie wiedziała, jak to zrobić. To, co się działo w jej kuchni, przechodziło jej pojęcie i siły. Każda partja miała inne wymagania, co innego chciała mieć na obiad i na kolację, w innym czasie wstawała, w innym szła spać. Prawda, pieniądze były, ale z tego ciągłego zamieszania, pracy od czwartej rano do pierwszej w nocy, a już zwłaszcza z tych dziwnych zwyczajów i obyczajów biedna kobieta była nieomal chora. Kiedy szła rano do kościoła, a spowiadała się codziennie, musiała patrzeć na uwijające się dokoła domu panienki w pantofelkach i jaskrawych, kolorowych spodniach — a ten widok ją gorszył. Gdy po nabożeństwie z pobożnie złożonemi dłońmi i z oczami skromnie spuszczonemi w ziemię, wracała, witała ją, stojąc w otwartych drzwiach warsztatu, Warszawianka, drobna, ale bujnych kształtów, dorodna kobieta, w króciutkim i bardzo wyciętym szlafroczku. Panie chodziły w sukniach krótkich a przytem przeźroczystych, wszystkie miały chłopięce fryzury, umalowane usta, i napudrowane twarze, a co druga paliła papierosy.
— Pychą grzeszą, i wszystkie będą potępione! — myślała Edwardowa, ze zgrozą patrząc na te grzeszne obyczaje.
Nigdy też nie była na plaży, aby nie widzieć bezwstydu, do którego rybacy tak przywykli, że zupełnie nie zwracali nań uwagi.
Była już jedenasta, kiedy Edwardowa skończyła myć naczynie i mogła pomyśleć o spaniu. Weszła na chwilę do budy, w której mąż jej siedział z Gdańszczaninem. Stary, rad, że ma kogoś, z kim może rozumnie i do rzeczy pomówić, a zresztą sam szewc-amator, częstował majstra tabaką i opowiadał mu o skorzniach czyli nieprzemakalnych butach rybackich, jakie sam swego czasu szył, a które każdy chwalić musiał. Rozmawiali częściowo po kaszubsku a poczęści „platem” gdańskim, którym stary Edward dobrze władał, a tak, byli zajęci rozmową, iż Edwardowa, postawszy chwilę, postanowiła nie przeszkadzać im, lecz raczej iść spać.
Już wchodziła na schody, gdy naraz odezwały się dźwięczne, rozbawione głosiki:
— Edwardowa! Edwardowa!
To wróciły cztery panienki, zajmujące wielki pokój na dole.
— Nie ma Edwardowa trochę zimnego, zsiadłego mleka? Nam się tak strasznie pić chce!
Edwardowa była już bardzo śpiąca, ale lubiła te miłe, dobre panienki. Bez słowa postawiła świecę na stole; zeszła do piwnicy po mleko.
Napiwszy się mleka, panienki usiadły w otwartych oknach i zaczęły śpiewać wraz ze swymi czterema młodymi przyjaciółmi.
Wtem zjawił się jakiś młody człowiek, którego do Edwarda zaciągnęło światło, płonące w oknach. Młody podróżny nie miał noclegu i prosił, aby go przenocować choćby na sianie. Zlitowawszy się nad nim, Edwardowa poszła na górę pościelić. Gdy wróciła, pani z warsztatu poprosiła ją o trochę gorącej wody na kompres dla synka, bo małego brzuszek rozbolał po węgorzu.
Tymczasem śpiewy pod oknami ustały i czterej młodzi panowie, śmiejąc się i żartując, poszli do siebie.
Teraz Edwardowa była już pewna, iż będzie mogła położyć się i odpocząć trochę.
Ale wówczas przyszły znów do niej cztery panienki z wielkiego pokoju na dole.
Boją się same spać.
— Jakto same, przecie jesteście cztery!
— Ale my się boimy! Jak Edwardowa nie będzie z nami spała, to my oka całą noc nie zmrużymy. W domu jest obcy człowiek, niewiadomo, co za jeden i wogóle tylu różnych ludzi... Koniecznie, jeśli Edwardowa choć odrobineczkę nas kocha, musi Edwardowa z nami spać.
Wobec tego Edwardowa pościeliła sobie w wielkim pokoju na dole.
Wówczas panienki, napół już rozebrane, zaczęły ciągnąć wielką komodę pod drzwi, aby je zabarykadować.
— A to co znowu? — zdziwiła się Edwardowa, która jak rok długi drzwi na klucz nie zamykała, wogóle nie miała ani jednego klucza w domu.
— Mybyśmy inaczej całą noc oka zmrużyć nie mogły, my się tak strasznie boimy...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.