Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Była już jedenasta, kiedy Edwardowa skończyła myć naczynie i mogła pomyśleć o spaniu. Weszła na chwilę do budy, w której mąż jej siedział z Gdańszczaninem. Stary, rad, że ma kogoś, z kim może rozumnie i do rzeczy pomówić, a zresztą sam szewc-amator, częstował majstra tabaką i opowiadał mu o skorzniach czyli nieprzemakalnych butach rybackich, jakie sam swego czasu szył, a które każdy chwalić musiał. Rozmawiali częściowo po kaszubsku a poczęści „platem” gdańskim, którym stary Edward dobrze władał, a tak, byli zajęci rozmową, iż Edwardowa, postawszy chwilę, postanowiła nie przeszkadzać im, lecz raczej iść spać.
Już wchodziła na schody, gdy naraz odezwały się dźwięczne, rozbawione głosiki:
— Edwardowa! Edwardowa!
To wróciły cztery panienki, zajmujące wielki pokój na dole.
— Nie ma Edwardowa trochę zimnego, zsiadłego mleka? Nam się tak strasznie pić chce!
Edwardowa była już bardzo śpiąca, ale lubiła te miłe, dobre panienki. Bez słowa postawiła świecę na stole; zeszła do piwnicy po mleko.
Napiwszy się mleka, panienki usiadły w otwartych oknach i zaczęły śpiewać wraz ze swymi czterema młodymi przyjaciółmi.
Wtem zjawił się jakiś młody człowiek, którego do Edwarda zaciągnęło światło, płonące w oknach. Młody podróżny nie miał noclegu i prosił, aby go przenocować choćby na sianie. Zlitowawszy się nad nim, Edwardowa poszła na górę pościelić. Gdy wróciła, pani z warsztatu poprosiła ją o trochę gorącej wody na kompres dla synka, bo małego brzuszek rozbolał po węgorzu.
Tymczasem śpiewy pod oknami ustały i czterej młodzi panowie, śmiejąc się i żartując, poszli do siebie.

29