Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz Edwardowa była już pewna, iż będzie mogła położyć się i odpocząć trochę.
Ale wówczas przyszły znów do niej cztery panienki z wielkiego pokoju na dole.
Boją się same spać.
— Jakto same, przecie jesteście cztery!
— Ale my się boimy! Jak Edwardowa nie będzie z nami spała, to my oka całą noc nie zmrużymy. W domu jest obcy człowiek, niewiadomo, co za jeden i wogóle tylu różnych ludzi... Koniecznie, jeśli Edwardowa choć odrobineczkę nas kocha, musi Edwardowa z nami spać.
Wobec tego Edwardowa pościeliła sobie w wielkim pokoju na dole.
Wówczas panienki, napół już rozebrane, zaczęły ciągnąć wielką komodę pod drzwi, aby je zabarykadować.
— A to co znowu? — zdziwiła się Edwardowa, która jak rok długi drzwi na klucz nie zamykała, wogóle nie miała ani jednego klucza w domu.
— Mybyśmy inaczej całą noc oka zmrużyć nie mogły, my się tak strasznie boimy...

Świtało.

Świtało, gdy w wiosce zaczęły się rozlegać przyciszone pukania.
Ze strychów, z różnych kątów i z bud, dokąd zostali wygnani przez letników, powoli, poziewając i zapinając odzież na sobie, wychodzili rybacy — w buksach niemiłosiernie pstrokato połatanych, w kapeluszach starych, wymiętych, o nieprawdopodobnie wygiętych kształtach, w korkach na bosych nogach, lub w wysokich skorzniach. Jeden za drugim kierowali się ku lasowi, idąc powoli, aby ci, co wstali później, mogli ich dogonić. Tak w pochodzie zbierały się maszoperje węgorzowe. Gdy wszyscy już byli obecni, ma-

30