Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czemu ona ucieka? — myśli Zolojka. — Kto to?
Ktoś zapalił pod ścianą wędzarni papierosa.
Poznała brata.
— Co ty tu robisz, Józk? Czemu nie idziesz do domu?
Józk wzruszył ramionami, dmuchnął jej dymem w twarz i mruknął:
— I, głupia jesteś! Poco za mną łazisz? Czemu się włóczysz po nocy?
Chciała mu odpowiedzieć, ale nagle zahuczało jej w skroniach, przejmujący ból obręczą ścisnął jej czoło.
— Norda idzie! — jęknęła.
— To bioj pod pierzynę, a nie łaź nad wodą.
Jeszcze coś mruknął niewyraźnie, poprawił muckę na głowie i wsadziwszy ręce w kieszenie spodni, poszedł zły.

Gospodyni.

Edwardowa nie mogła skarżyć się na zły sezon. Miała cały dom pełen gości: na dole, w wielkim pokoju cztery panienki, na górze czterech młodych panów, w warsztacie Edwarda i w chlewie całą rodzinę z Warszawy, w mieszkalnym pokoju przy kuchni małżeństwo z dzieckiem — też z Warszawy. Wszyscy byli bardzo grzeczni, ale wszystkim trzeba było dać zjeść i obsłużyć ich, nie zapominając o mężu, dziecku, krowie, świni i przypadkowych gościach „na noc”, którzy nocowali na sianie, na strychu.
Nie było to wszystko rzeczą łatwą.
Wogóle przez cały sezon w domu panowało piekło. Nieszczęśliwy był mały Eryk, który, zaniedbywany przez wiecznie zajętą matkę, popadał czasem w melancholję i złapawszy się odrzwi lub kołka w płocie, go-

27