Przejdź do zawartości

Zmierzch wieczorny (Baudelaire, 1901)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Charles Baudelaire
Tytuł Zmierzch wieczorny
Pochodzenie Drobne poezye prozą
Wydawca Księgarnia D. E. Friedleina, E. Wende
Data wyd. 1901
Miejsce wyd. Kraków, Warszawa
Tłumacz Helena Żuławska
Tytuł orygin. Le Crépuscule du soir
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXII.
ZMIERZCH WIECZORNY.

Dzień się ma ku schyłkowi. Wielkie ukojenie spływa na biedne umysły znużone pracą całodzienną: a myśli ich przybierają teraz miękkie i nieokreślne barwy mroku.
Jednak z wierzchołka góry dochodzi do mego balkonu poprzez obłoki przeźroczyste wieczoru, straszne wycie, złożone z mnóstwa krzyków niezgodnych, które przestrzeń zamienia w ponurą harmonię, podobną do harmonii przypływu, co wzrasta, lub burzy, co się budzi.
Co zacz są ci nieszczęśliwi, których wieczór nie uspakaja, i którzy uważają przyjście nocy, jak sowy, za hasło sabatu? To złowrogie zawodzenie przychodzi tu z czarnego szpitala uczepionego na górze; a gdy wieczorem palę fajkę, i rozmyślam o spoczynku niezmierzonej doliny najeżonej domami, których każde okno mówi: „Tutaj pokój jest ninie; tutaj jest szczęście rodzinne!“ — mogę, gdy wiatr z góry zawieje, myśl zdziwioną kołysać tem odbiciem harmonii piekielnych.
Zmierzch podnieca szaleńców. — Pomnę, miałem dwóch przyjaciół, których zmierzch przyprawiał o chorobę. Jeden zapominał wtedy o wszystkich względach przyjaźni i grzeczności, i znęcał się jak dziki nad pierwszym, kto mu się nawinął. Widziałem, jak rzucił doskonałego kuraka na głowę restauratora, gdyż zdawało mu się, że widzi na nim nie wiem jakie obrażające hieroglify. Wieczór, zwiastun głębokich rozkoszy, jemu psuł najsoczystsze potrawy.
Inny znowu, wielkość nieznana, stawał się w miarę schyłku dnia kwaśniejszy, posępniejszy, kłótliwszy. Pobłażliwy i towarzyski jeszcze podczas dnia, był nielitościwy wieczór; ale nietylko innym, lecz także jemu samemu dawała się straszliwie we znaki jego mania wieczorna.
Pierwszy umarł waryatem, niezdolnym rozpoznać własnej żony i dziecka; drugi żywi w sobie niepokój i wieczne niezadowolenie, i choćby został obdarowany wszystkimi zaszczytami, które mogą nadawać republiki i książęta, to zdaje mi się, że zmrok wzbudził by w nim jeszcze gorącą żądzę odznaczeń wymarzonych. Noc, która w ciemność wtrąciła ich umysł, zapala światło w moim; i chociaż nie jest to rzeczą rzadką, że ta sama przyczyna sprzeczne skutki wywołuje, zawsze mnie to zaciekawia poniekąd i trwoży.
O nocy! o odświeżająca ciemności! ty jesteś dla mnie zwiastunką wewnętrznego święta, tyś jest wybawieniem z trwogi! Wśród samotnych równin, w kamiennych labiryntach stolicy — migotania gwiazd, rozbłyski latarń: oto sztuczne ognie bogini Wolności!
O zmroku, jakże ty jesteś słodki i luby! Błyski różowe, co się przesuwają jeszcze po horyzoncie jak agonia dnia pod naciskiem zwycięskiej nocy, płomienie kandelabrów, które tworzą ciemno-czerwoną plamę na ostatniej gloryi zachodu, ciężkie draperye, które zaciąga niewidzialna ręka z głębokości Wschodu, podobne są do zawiłych uczuć, które walczą w sercu człowieka z uroczystemi godzinami życia.
Rzec by można: jedna z tych dziwnych sukien baletnic, gdzie przeźroczysta i blada gaza pozwala się domyślać przytłumionych świetności jaskrawej spódniczki, jak przez czarną rzeczywistość przebija się rozkoszna przeszłość; a gwiazdy migocące złotem i srebrem, któremi jest zasiana, przedstawiają te fantastyczne ognie, co świecą jedynie w głębokiej żałobie Nocy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Baudelaire i tłumacza: Helena Żuławska.