Przejdź do zawartości

Strona:Charles Baudelaire - Drobne poezye prozą.pdf/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

doliny najeżonej domami, których każde okno mówi: „Tutaj pokój jest ninie; tutaj jest szczęście rodzinne!“ — mogę, gdy wiatr z góry zawieje, myśl zdziwioną kołysać tem odbiciem harmonii piekielnych.
Zmierzch podnieca szaleńców. — Pomnę, miałem dwóch przyjaciół, których zmierzch przyprawiał o chorobę. Jeden zapominał wtedy o wszystkich względach przyjaźni i grzeczności, i znęcał się jak dziki nad pierwszym, kto mu się nawinął. Widziałem, jak rzucił doskonałego kuraka na głowę restauratora, gdyż zdawało mu się, że widzi na nim nie wiem jakie obrażające hieroglify. Wieczór, zwiastun głębokich rozkoszy, jemu psuł najsoczystsze potrawy.
Inny znowu, wielkość nieznana, stawał się w miarę schyłku dnia kwaśniejszy, posępniejszy, kłótliwszy. Pobłażliwy i towarzyski jeszcze podczas dnia, był nielitościwy wieczór; ale nietylko innym, lecz także jemu samemu dawała się straszliwie we znaki jego mania wieczorna.
Pierwszy umarł waryatem, niezdolnym rozpoznać własnej żony i dziecka; drugi żywi w sobie niepokój i wieczne niezadowolenie, i choćby został obdarowany wszystkimi zaszczytami, które mogą nadawać republiki i książęta, to zdaje mi się, że zmrok wzbudził by w nim