Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/XXXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Zmartwychwstanie
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Biblioteka Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Gustaw Doliński
Tytuł orygin. Воскресение
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVI.

Niechludow wprost od prokuratora pojechał do tymczasowego więzienia. Okazało się, że Masłowej tam wcale niema, a nadzorca więzienia objaśnił, że musi znajdować się w starym kryminale.
Rzeczywiście, Kasia tam się znajdowała.
Przestrzeń, dzieląca kryminał od aresztu tymczasowego, była znaczną, i Niechludow już pod wieczór tam przyjechał. Chciał podejść do bramy więziennej, ale strażnik nie dopuścił go i sam zadzwonił. Wyszedł nadzorca. Niechludow oddał mu przepustkę, lecz nadzorca oświadczył, że nie może puścić bez rozkazu intendenta. Udał się tam więc, a idąc po schodach, usłyszał dźwięki jakiejś brawurowej sztuki, granej na fortepianie. Kiedy jakaś gniewliwa pokojówka z zawiązanem okiem otworzyła drzwi, dźwięki, wychodzące z pokoju, niemile uderzyły ucho. Była to znana rapsodya „Liszta, ” grana dobrze, ale tylko w jednej części. Dochodząc do końca tej części, znów rozpoczynano od początku. Niechludow zapytał, czy jest intendent w domu.
— Niema — odpowiedziała pokojówka.
— A prędko powróci?
Rapsodya znów zamilkła i nanowo rozpoczęła się od tegoż zaczarowanego punktu.
— Pójdę się spytać.
I wyszła.
Rapsodya zaczynała rozpędzać się, lecz nagle ścichła i dał się słyszeć głos:
— Powiedz mu, że niema i teraz nie będzie. Poszedł na wizytę, czego chce... — mówił głos kobiecy.
I rapsodya zaczęła brzmieć dalej, ale znów ucichła i słychać było odsunięcie krzesła. Widocznie grająca sama chciała się rozprawić z natrętnym interesantem.
— Ojca niema — rzekła gniewnie, ukazując się z trefionemi włosami, mizerna, blada panna, z podkrojonemi sino, zmęczonemi oczyma.
Zobaczywszy młodego człowieka w eleganckim paltocie, zmiękła odrazu.
— Proszę wejść — rzekła. — Czego pan sobie życzy?
— Chcę się widzieć z uwięzioną. Mam pozwolenie od prokuratora.
— Ja nie wiem, proszę pana. Ojca niema. Ale proszę, wejdź pan — mówiła, wyprowadzając go z małego przedpokoju. — Niech się pan zwróci do zastępcy, jest właśnie w biurze. Godność pańska?
— Dziękuję pani — rzekł Niechludow, nie odpowiadając na zapytanie i wyszedł.
Na podwórzu spotkał oficera z nastroszonemi wąsami. Był to właśnie ów pomocnik.
Przejrzawszy kartkę, oświadczył, że z przepustką do tymczasowego więzienia nie może go do kryminału puścić. Że dziś już późno. Więc niech się pofatyguje jutro.
— Jutro o godzinie 10 rano wolno odwiedzać wszystkim. Proszę przyjechać. Intendent będzie w domu. Tylko zobaczyć się będzie pan mógł na ogólnej sali, a jeśli intendent pozwoli, to w biurze.
Nie zyskawszy przeto możności zobaczenia się tego dnia, Niechludow powrócił do domu. Idąc, przypominał sobie rozmowę z prokuratorem i nadzorcą. Był silnie wzburzony.
Przyszedłszy do domu, odszukał swój dziennik, do którego oddawna nie zaglądał. Przeczytał niektóre ustępy, i napisał, co następuje:
„Dwa lata nie pisałem dziennika i sądziłem, że już więcej do tego dzieciństwa nie powrócę. A to nie było dzieciństwo, tylko rozmowa z samym sobą. Z tem Bożem, prawdziwem „ja, ” które w każdym człowieku istnieje i żyje. Cały ten czas to „ja” spało i nie było z nim czasu pogwarzyć.
Przebudziło się dnia 28-go, kiedy byłem w sądzie, jako przysięgły. Tam zobaczyłem na ławie oskarżonych uwiedzioną przezemnie Kasię w aresztanckim kaftanie. Wskutek dziwnego nieporozumienia i przez mój błąd skarano ją na ciężkie roboty. Byłem w tej chwili u prokuratora i w więzieniu. Nie dopuszczono mnie do niej, ale postanowiłem wszystko uczynić, aby się z nią zobaczyć, wytłómaczyć się i zgładzić winę, choćby małżeństwem. Panie dopomóż mi. Dusza moja czuje wesele i dobro.”

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Gustaw Doliński, Lew Tołstoj.