Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale proszę, wejdź pan — mówiła, wyprowadzając go z małego przedpokoju. — Niech się pan zwróci do zastępcy, jest właśnie w biurze. Godność pańska?
— Dziękuję pani — rzekł Niechludow, nie odpowiadając na zapytanie i wyszedł.
Na podwórzu spotkał oficera z nastroszonemi wąsami. Był to właśnie ów pomocnik.
Przejrzawszy kartkę, oświadczył, że z przepustką do tymczasowego więzienia nie może go do kryminału puścić. Że dziś już późno. Więc niech się pofatyguje jutro.
— Jutro o godzinie 10 rano wolno odwiedzać wszystkim. Proszę przyjechać. Intendent będzie w domu. Tylko zobaczyć się będzie pan mógł na ogólnej sali, a jeśli intendent pozwoli, to w biurze.
Nie zyskawszy przeto możności zobaczenia się tego dnia, Niechludow powrócił do domu. Idąc, przypominał sobie rozmowę z prokuratorem i nadzorcą. Był silnie wzburzony.
Przyszedszy do domu, odszukał swój dziennik, do którego oddawna nie zaglądał. Przeczytał niektóre ustępy, i napisał, co następuje:
„Dwa lata nie pisałem dziennika i sądziłem, że już więcej do tego dzieciństwa nie powrócę. A to nie było dzieciństwo, tylko rozmowa z samym sobą. Z tem Bożem, prawdziwem „ja, ” które w każdym człowieku istnieje i żyje. Cały ten czas to „ja” spało i nie było z nim czasu pogwarzyć.
Przebudziło się dnia 28-go, kiedy byłem w sądzie, jako przysięgły. Tam zobaczyłem na ławie oskarżonych uwiedzioną przezemnie Kasię w aresztanckim kaftanie. Wskutek dziwnego nieporozumienia i przez mój błąd skarano ją