Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i sam zadzwonił. Wyszedł nadzorca. Niechludow oddał mu przepustkę, lecz nadzorca oświadczył, że nie może puścić bez rozkazu intendenta. Udał się tam więc, a idąc po schodach, usłyszał dźwięki jakiejś brawurowej sztuki, granej na fotrepianie. Kiedy jakaś gniewliwa pokojówka z zawiązanem okiem otworzyła drzwi, dźwięki, wychodzące z pokoju, niemile uderzyły ucho. Była to znana rapsodya „Liszta, ” grana dobrze, ale tylko w jednej części. Dochodząc do końca tej części, znów rozpoczynano od początku. Niechludow zapytał, czy jest intendent w domu.
— Niema — odpowiedziała pokojówka.
— A prędko powróci?
Rapsodya znów zamilkła i nanowo rozpoczęła się od tegoż zaczarowanego punktu.
— Pójdę się spytać.
I wyszła.
Rapsodya zaczynała rozpędzać się, lecz nagle ścichła i dał się słyszeć głos:
— Powiedz mu, że niema i teraz nie będzie. Poszedł na wizytę, czego chce... — mówił głos kobiecy.
I rapsodya zaczęła brzmieć dalej, ale znów ucichła i słychać było odsunięcie krzesła. Widocznie grająca sama chciała się rozprawić z natrętnym interesantem.
— Ojca niema — rzekła gniewnie, ukazując się z trefionemi włosami, mizerna, blada panna, z podkrojonemi sino, zmęczonemi oczyma.
Zobaczywszy młodego człowieka w eleganckim paltocie, zmiękła odrazu.
— Proszę wejść — rzekła. — Czego pan sobie życzy?
— Chcę się widzieć z uwięzioną. Mam pozwolenie od prokuratora.
— Ja nie wiem, proszę pana. Ojca niema.