Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część pierwsza/LIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Zmartwychwstanie
Podtytuł Powieść
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Biblioteka Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Gustaw Doliński
Tytuł orygin. Воскресение
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIII.

Na drugi dzień pojechał Niechludow do adwokata i przedstawił mu sprawę Mieńszowych, prosząc, aby wziął na siebie ich obronę.
Adwokat wysłuchał go uważnie i powiedział, że jeśli sprawa stoi tak, jak ją opowiada Niechludow, to bardzo możliwe, że zupełnie bezinteresownie podejmie się sprawy Mieńszowych.
Niechludow między innemi wtrącił o 130 nieszczęśliwych, zamkniętych za brak dowodów piśmiennych, i spytał od kogo zależy los tych ludzi i kto temu winien?
Adwokat milczał chwilę, chcąc widocznie dać trafną odpowiedź.
— Kto winien? Nikt — rzekł stanowczo. — Niech pan powie o tem prokuratorowi, to on zwali całą winę na Maslennikowa, a niech pan się uda do Maslennikowa, to ten znowuż powie, że winien temu prokurator. Tu nikt nie jest winnym.
— Ja zaraz jadę do Maslennikowa i opowiem mu.
— Eh! to niepotrzebne — rzekł adwokat z uśmiechem. — To jest taki. To żaden pański przyjaciel, ani krewny? To taka, przepraszam za wyrażenie, twarda i chytra sztuka.
Niechludow przypomniał sobie, jak się Maslennikow wyraził o adwokacie, i nic nie odpowiedział, tylko pożegnał się szybko i pojechał do Maslennikowa.
Niechludow musiał prosić Maslennikowa o dwie rzeczy: o przeniesienie Masłowej do szpitala i o 130 nieszczęśliwych, niepiśmiennych, i jeśli to możliwe, o pomoc dla nich. Jak mu było ciężko mieć interes i wogóle prosić o cośkolwiek takiego człowieka, łatwo sobie wyobrazić, ale to był jedyny środek do osiągnięcia celu i trzeba było przejść przez to.
Dojeżdżając do domu Maslennikowa, Niechludow zauważył u skrzydła pałacu kilka ekwipaży, stały dorożki, powozy i karety, przypomniał sobie, że dziś właśnie jest dzień przyjęć żony Maslennikowa, na który był tak usilnie zapraszany.
W chwili, gdy Niechludow zajeżdżał przed dom, jedna kareta stała u podjazdu, i lokaj w cylindrze, z kokardą i w pelerynie, podsadzał z progu drzwi damę, która, ująwszy swój tren, odsłoniła nóżkę cienką w kostce, obutą w pantofelek.
Pomiędzy stojącemi pojazdami poznał Niechludow zakryte lando Korczaginych. Siwy, rumiany, kuczer z szacunkiem i uprzejmością zdjął czapkę, jako przed dobrze znajomym panem.
Niechludow nie zdążył jeszcze zapytać szwajcara, gdzie się znajduje Michał Iwanowicz Maslennikow, gdy on sam ukazał się na zasłanych dywanem schodach, przeprowadzając bardzo szanownego gościa, takiego, którego się nie odprowadza do drzwi, ale aż na sam dół do podjazdu.
Świetny, wojskowy gość, schodząc, rozmawiał po francusku o fantowej loteryi na korzyść ochronek, stawianych w mieście, mniemając, że to doskonałe zajęcie dla pań: „bo im wesoło i pieniądze się zbierają!”
Qu’elles s’amusent et que le bon Dieu les bénisse. A, Niechludow, witam pana, dawno niewidzianego gościa — rzekł do niego. — Allez présentez vos devoirs à madame. I Korczaginy są także. Et Nadine Bukshevden. Toutes les jolies femmes de la ville — mówił, podsuwając swoje szerokie, wojskowe ramiona pod płaszcz, podawany mu przez jego własnego, wygalonowanego lokaja. — Au revoir men chere.
I uścisnął jeszcze rękę Maslennikowa.
— Pójdziemy na górę, jakżem rad — mówił z ożywieniem Maslennikow, chwytając Niechludowa pod rękę i nie zważając na swoją otyłość, pociągnął go szybko na górę. Maslennikow był w niezwykle wesołem usposobieniu, które Niechludow nie mógł czemu innemu przypisać, jak tylko łaskawym względom, okazywanym mu przez tak ważną figurę.
Wszelkie względy, okazywane przez dostojne osobistości, wprowadzały Maslennikowa w taką radość, w jaką wpadają pieski pokojowe, gdy pan spojrzy na nie, poklepie po grzbiecie i podrapie za uchem. Piesek kręci ogonem, puszy się, przysiada, stula uszy i, jak szalony, kręci się w kółko. To samo gotowym był robić Maslennikow, nie spostrzegł nawet poważnego wyrazu twarzy Niechludowa, i nie słuchał go wcale, tylko gwałtownie ciągnął do salonu, tak, że w żaden sposób nie można się było wymówić, i Niechludow, chcąc nie chcąc, musiał iść z nim razem.
— O sprawie pomówimy potem, zrobię wszystko, co rozkażesz — mówił Maslennikow, przechodząc z Niechludowem przez ogromną salę. — Zaanonsuj generałowej księcia Niechludowa — zwrócił się do lokaja.
Lokaj, wyprzedzając ich, wysunął się naprzód.
Vous n’aves qu’â ordonner. Ale z żoną musi się książę widzieć. I tak dostałem burę za to, żem cię przeszłym razem nie przyprowadził..
Lokaj zdążył już ich zaanonsować, gdy weszli: Anna Ignatiewna, wice gubernatorowa, generałowa, jak tytułowała sama siebie, z jasnym uśmiechem zwróciła się do Niechludowa z po za otaczających kanapą głów i kapeluszy.
Na drugim końcu salonu, przy stoliku z herbatą, siedziały panie i stali panowie wojskowi i cywilni i dochodził ztamtąd nieustanny pomieszany gwar męzkich i żeńskich głosów.
Enfin! Cóż to, książę nas znać nie chce? Czemże zagniewaliśmy pana?
Takiemi słowami, wyrażającemi blizki, serdeczny stosunek między nią i Niechludowem, który nigdy nie istniał, powitała Anna Ignatiewna wchodzącego.
— Państwo się znają? Znamy — Madame Bieliawska, Michał Iwanowicz Czernow. Proszę bliżej.
Missi, venez done à notre table... On vous portera votre thé... Et vous... — zwróciła się do oficera, rozmawiającego z Missi, zapomniawszy najwidoczniej jego nazwisko; — proszę tu. Można księciu herbaty?
— Za nic, za nic się nie zgodzę, ona go nie lubiła — mówił jakiś głos kobiecy.
— A ciastka lubiła?
— Wiecznie tylko niemądre żarty — przerwała ze śmiechem druga dama, w wysokim kapeluszu, błyszcząca jedwabiem, złotem i drogiemi kamieniami.
C’est exellent — te wafelki. Prosimy o jeszcze.
— Prędko pan jedzie?
— Już ostatni dzień. Dla tego właśnie interesu przyjechałem.
— Taka śliczna wiosna, tak teraz na wsi dobrze i przyjemnie.
Missi w kapeluszu i w ciemnej obcisłej sukni, układającej się bez żadnej fałdki na smukłej figurze, tak, jakby ta suknia była stworzona jedynie dla niej, wyglądała ślicznie. Ujrzawszy Niechludowa, zaczerwieniła się.
— A ja myślałem, że książę już wyjechał — przemówiła do niego.
— Prawie już wyjechałem — odparł Niechludow. — Lecz interesa mnie zatrzymują. Ja i tu przyjechałem w poważnej sprawie.
— Niech pan odwiedzi mamę. Ona bardzo pragnie pana widzieć — i czując, że skłamała, i że on jej kłamstwo zrozumiał, poczerwieniała jeszcze bardziej.
— Nie wiem czy zdążę — chmurno odpowiedział Niechludow, starając się zrobić taką minę, jakby nie zrozumiał jej rumieńca i zmieszania.
Missi nachmurzyła twarz i wzruszając lekko ramionami, zwróciła się do eleganckiego oficera, który odebrał z jej rąk próżną już filiżankę, i szczękając zgrabnie szablą o krzesła, przeniósł ją na drugi stół.
— Pan powinien także złożyć coś na ochronki.
— Ja się nie wzbraniani, owszem, całą swoją szczodrość zachowuję na tombolę.
— Tam dopiero ukaże się w całej swej potędze.
— Patrzcie, patrzcie, trzymam pana za słowo — zaśmiał się ktoś przekornie.
Dzień przyjęć udał się świetnie, i Anna Ignatiewna była w siódmem niebie.
— Mówił mi Mika, że pan jest zajęty w więźniami. Ja to doskonale rozumiem — mówiła do Niechludowa. — Mika (był to jej tłusty mąż Maslennikow) może ma swoje wady, ale pan wie, jaki on dobry. Wszyscy ci nieszczęśliwi więźniowie, to jego dzieci. On innym okiem się na nich nie patrzy. U est d’une bonté...
Tu przerwała, nie znajdując odpowiedniego wyrazu dla określenia bonté jej męża, i w tej samej chwili, uśmiechnięta, zwróciła się do wchodzącej, starej damy w fioletach. Porozmawiawszy, o ile nakazywała grzeczność towarzyska i zamieniwszy wiele pustych frazesów, Niechludow powstał i podszedł do Maslennikowa.
— Możesz mi poświęcić chwilkę czasu?
— Ależ naturalnie! O co chodzi?
— Przejdziemy tu.
Weszli do maleńkiego, japońskiego buduaru i siedli przy oknie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Gustaw Doliński, Lew Tołstoj.