Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dowym ze schodów. — Do widzenia! Jeszcze kapitan. dobry człowiek, nie trzyma się ściśle przepisów. A to prawdziwa męka. Wszystkich, jak to mówią, zgnębią, duszę z człowieka wygniotą.
Kiedy Niechludow, rozmawiając z Medyncewym, tak mu się przedstawił pochopny do gawędki młody człowiek — zeszedł do sieni, podszedł do nich dozorca z wyrazem znużenia na twarzy.
— Jeśli pan chce widzieć się z Masłową, to proszę jutro — przemówił, chcąc się widocznie przypodobać Niechludowowi.
— Bardzo dobrze — rzekł Niechludow i wyszedł pośpiesznie.
Albowiem uczuł tak, jak i wtedy, przy wejściu do więzienia i do izby przyjęć, prócz smutku, jeszcze i dziwne uczucie niezrozumienia i moralnego ucisku.
— Poco to wszystko? — pytał sam siebie i nie znajdował odpowiedzi.




LV.

Na drugi dzień pojechał Niechludow do adwokata i przedstawił mu sprawę Mieńszowych, prosząc, aby wziął na siebie ich obronę.
Adwokat wysłuchał go uważnie i powiedział, że jeśli sprawa stoi tak, jak ją opowiada Niechludow, to bardzo możliwe, że zupełnie bezinteresownie podejmie się sprawy Mieńszowych.
Niechludow między innemi wtrącił o 130 nieszczęśliwych, zamkniętych za brak dowodów piśmiennych, i spytał od kogo zależy los tych ludzi i kto temu winien?