Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część druga/XXXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Zmartwychwstanie
Podtytuł Powieść
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Biblioteka Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Gustaw Doliński
Tytuł orygin. Воскресение
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIV.

Do odejścia pasażerskiego pociągu pozostawało jeszcze dwie godziny.
Niechludow w pierwszej chwili chciał skorzystać z tego i wpaść choć na chwilkę do siostry, lecz teraz po wrażeniach z całego rana, uczuł się tak wzburzonym i zmęczonym, że siadł na pierwszej lepszej kanapie w sali pierwszej klasy, a czując senność niezwykłą, położył się na bok, podsunął rękę pod głowę i zasnął.
Zbudził go lokaj we fraku, ze znaczkiem na klapie i serwetą w ręce.
— Wielmożny panie, wielmożny panie, czy to nie pan jest książę Niechludow? Jakaś pani szuka pana.
Niechludow zerwał się na równe nogi, przecierając oczy, przypomniał sobie, gdzie się znajduje i to wszystko, co widział dziś rano.
Stanęły mu w pamięci: pochód więźniów, trupy, wagony z zakratowanemi oknami i zamknięte w nich kobiety, z których jedna męczy się bez pomocy i opieki, a druga uśmiecha się do niego żałośnie z za kraty.
W rzeczywistości jednak było coś zupełnie innego: przed nim opodal stał stół wielki, zastawiony butelkami, wazami, kandelabrami i naczyniami, naokoło snuli się wyfrakowani lokaje, w głębi sali przed szafą z koszami owoców i butelek stał bufetowy, a przed nim widać było plecy podróżnych, cisnących się do bufetu.
W chwili, gdy Niechludow uniósł się na kanapie i wytrzeźwiał nieco ze snu, zauważył, że pasażerowie przypatrują się czemuś ciekawie, spoglądając raz po raz w drzwi. Zwrócił się więc w tę stronę i ujrzał, jak wnoszono na fotelu do sali jakąś damę, otuloną pledem. Na przodzie niósł fotel lokaj, którego fizyonomia była już Niechludowowi znana. Drugi szedł szwajcar w liberyjnej czapce, równie znajomy. Tuż za krzesłem szła elegancka panna służąca w fartuszku i niosła jakieś okrągłe zawiniątko w skórzanym futerale, oraz parasolki. Dalej szedł książę Korczagin, w podróżnej czapce, wyciągając czerwoną, apoplektyczną szyję. Za nim szli: Missi, Misza jej brat przyrodni, i dobry znajomy Niechludowa dyplomata Osten, o długiej szyi i zawsze w różowym humorze. Szedł, prawiąc widocznie jakieś żarty uśmiechającej się Missi. Na końcu podążał doktór, chmurny, paląc papierosa.
Korczaginy przejeżdżali widocznie ze swego podmiejskiego majątku do dóbr siostry księcia, leżących w pobliżu linii kolejowej Niżegorodzkiej.
Pochód tragarzy, panny służącej i doktora skierował się do damskiej poczekalni, zwracając powszechną uwagę i budząc ciekawość. Stary zaś książę siadł przy stole i skinąwszy na lokaja, zaczął mu dawać jakieś wskazówki i polecenia. Missi i Osten chcieli również zająć miejsce przy stole, lecz ujrzawszy w drzwiach znajomą damę, podeszli do niej, aby się przywitać.
Znajomą tą była Natalia Iwanowna. Wchodziła do sali w towarzystwie Agrafiny, rozglądając się na wszystkie strony.
Niemal jednocześnie spostrzegła i Missi i brata. Podeszła więc najpierw do Missi, kiwnąwszy tylko głową przyjaźnie, a uściskawszy młodą pannę, zwróciła się natychmiast do Niechludowa:
— No, wreszcie znalazłam cię — rzekła.
Niechludow wstał, przywitał się z Missi, Miszą i Ostenem i przystanął na chwilę, rozmawiając. Missi zdążyła opowiedzieć mu o strasznym pożarze, który zniszczył im dom na wsi, i teraz muszą jechać na lato do cioci.
Osten wtrącił jakąś zabawną anegdotkę â propos pożarów. Niechludow, nie zwracając uwagi na to, co mówił Osten, zwrócił się do siostry: — Jakżem rad, żeś przyjechała.
— Dawno już tu jestem — odparła. — Przyjechałyśmy razem z Agrafiną — dodała, wskazując mu Agrafinę, w kapeluszu i waterprofie, która zdaleka tylko, nieco zażenowana z godnością, skinęła mu głową.
— Szukałyśmy cię wszędzie.
— A ja zdrzemnąłem się. Bardzom rad, żeś przyjechała — powtórzył znów Niechludow. Nawet list do ciebie pisać zacząłem.
— Nie może być? — spytała nieco zatrwożona. — O co?
Missi i towarzyszący jej panowie, zauważywszy, że między bratem a siostrą zawiązuje się poufna rozmowa, odsunęli się na stronę.
Niechludow z siostrą siedzieli na aksamitnej kanapie pod oknem przy czyichś rzeczach, pledzie i kartonowych pudełkach.
— Ja wiedziałam, byłam pewną — rzekła siostra, żeś ty nie miał zamiaru... Ty wiesz przecież...
Łzy zabłysły w jej oczach i dotknęła zlekka jego ręki. Dziwna delikatność i subtelność była zawarta w tych paru słowach i w ruchu ręki, i to wzruszyło Niechludowa. Bo widział, że prócz miłości dla męża, która teraz zawładnęła całem jej życiem, jego bratnia miłość jest jej również drogą i kochaną, więc każda rozterka między nimi przynosi jej niepokój i ból.
— Bóg ci zapłać, dziękuję ci! Ach, co ja widziałem dziś rano — przemówił, przypomniawszy sobie zmarłego aresztanta. — Wiesz? dwaj aresztanci zabici.
— Jakto, zabici?
— A, tak, zabici. Pędzono ich w taki upał i dwóch umarło od porażenia słonecznego.
— Nie może być? Jakto? Teraz? Zaraz?
— Tak, teraz. Widziałem trupy na własne oczy.
— Jakto, zabici? Któż ich zabijał? — spytała Natalia Iwanowna.
— Zabili ci, którzy ich prowadzili — odparł z rozdrażnieniem w glosie Niechludow, czując, że siostra zapatruje się na to wszystko oczami swego męża.
— Ach, mój Boże! — odezwała się Agrafina, podchodząc bliżej do rozmawiających.
— Tak, my nie mamy najmniejszego pojęcia o tem, co wyrabiają z tymi nieszczęśliwymi, a o tem trzeba wiedzieć, powinno się wiedzieć — dodał Niechludow, patrząc na starego księcia, który siedział przy stole i zasłoniwszy się serwetką, popijał kruszon.
— Niechludow! — zawołał nagle; — chcesz może ochłodzić się czemśkolwiek? Na drogę zrobi ci to doskonale.
Niechludow podziękował mu i odwrócił się.
— Cóż ty myślisz robić? — przeciągając rozmowę, spytała Natalia Iwanowna.
— To, co będę mógł. Ja sam nie wiem, ale czuję, że coś muszę zrobić. I co będę mógł, to zrobię.
— Tak, tak, ja to pojmuję doskonale. No, a z tym — rzekła, i uśmiechając się, wskazała oczami Korczagina — wszystko już skończone?
— Ja myślę, że wszystko i to bez żadnego żalu z obu stron.
— Szkoda. Ja osobiście żałuję. Lubię ją bardzo. No, ale widocznie tak być musi. Ale po co ty jednak zawiązujesz sobie życie? — dorzuciła nieśmiało. — Po co ty jedziesz, co?
— Jadę dlatego, że to mój obowiązek, tak postąpić trzeba — odparł Niechludow surowo i chłodno, jakby chcąc jak najprędzej skończyć tę rozmowę.
Ale w jednej chwili pożałował słów ostrych i żal mu się zrobiło siostry.
— Dlaczegóżbym nie miał jej powiedzieć tego wszystkiego, co czuję? Niech słyszy nawet Agrafina — pomyślał, spojrzawszy na starą klucznicę.
Obecność Agrafiny podbudziła w nim jeszcze bardziej chęć zwierzenia się siostrze.
— Ty mówisz o moim zamiarze ożenienia się z Kasią. Tak, widzisz, ja tak postanowiłem uczynić, ale ona mi stanowczo odmówiła — i głos mu zadrżał tak, jak drżał zawsze, gdy mówił o tej sprawie. — Nie chce przyjąć mojej ofiary, lecz sama poświęca się dla mnie, ale ja nie mogę, nie powinienem korzystać z tej ofiary. I oto jadę w ślad za nią i będę zawsze tam, gdzie ją powiozą i zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby choć w części ulżyć jej niedoli.
Natalia Iwanowna nie odrzekła nic. Agrafina Pietrowna patrzyła pytająco na nią, kiwając głową.
W tej chwili z damskiego pokoju wyszedł znów pochód tryumfalny. Tenże sam piękny kamerdyner Filip i szwajcar nieśli księżnę panią. Księżna zatrzymała niosących, skinęła na Niechludowa i z trudem podała mu białą, zdobną w pierścienie rękę, oczekując, prawie ze strachem, silnego schacke hand’u.
Epouvantable! — rzekła, mając na myśli upał. Ce climat me tue.
I wtrąciwszy słów parę o okropnościach ruskiego klimatu i zaprosiwszy Niechludowa, aby kiedy do nich przyjechał, dała znak ręką niosącym.
— Więc tak, napewno pan przyjedzie? — rzekła, gdy ruszyli, zwracając ku Niechludowowi swoją długą twarz.
Niechludow wyszedł na peron. Pochód księżnej zwrócił się na prawo ku wagonom pierwszej klasy. Niechludow zaś z tragarzem, niosącym rzeczy, i Tarasem, dźwigającym worki, zwrócił się na lewo.
— Oto mój towarzysz — oznajmił Niechludow siostrze, wskazując na Tarasa, którego historyę znała już z opowiadania.
— Jakto, jedziesz trzecią klasą? — spytała Natalia Iwanowna, gdy Niechludow zatrzymał się przed wagonem trzeciej klasy, a tragarz z rzeczami i Taras weszli do wnętrza.
— Tak, wygodniej mi, ze względu na Tarasa, jesteśmy przynajmniej razem. Ale, ale — dodał — dotychczas nie rozdałem jeszcze w Kuźmińskiem ziemi chłopom, tak, że w razie mojej śmierci, dzieci twoje dziedziczą.
— Dymitrze, nie mów tak, przestań.
— Jeżeli nawet rozdam, to mogę ci tylko oznajmić, że resztę ziemi w każdym razie odziedziczą twoje dzieci, ponieważ wątpię bardzo, czy się kiedykolwiek ożenię. A jeśli nawet to kiedy nastąpi, to... dzieci chyba nie będę miał... tak, więc...
— Dymitrze, proszę cię, nie mów tak — mówiła Natalia Iwanowna, ale Niechludow zauważył, że słowa te sprawiają jej radość, której ukryć nie mogła.
Przed wagonem pierwszej klasy stała jeszcze gromadka ciekawych, patrząc na przedział, gdzie wniesiono księżnę Korczaginę. Reszta publiczności była już w wagonach. Zapóźnieni pasażerowie, śpiesząc się, stąpali głośno po deskach peronu, konduktorzy zatrzaskiwali drzwiczki, nagląc maruderów do pośpiechu, a odprowadzających do wyjścia z wagonów.
Niechludow wszedł do gorącego, dusznego wagonu, i zaraz wyszedł na platformę.
Natalia Iwanowna stała przed wagonem w modnym kapeluszu i modnej, szykownej pelerynce, mając obok siebie Agrafinę, i widocznem było, że szukała przedmiotu do rozmowy, lecz znaleźć nie mogła. Nie mogła nawet powiedzieć écrivez, dlatego, że dawniej jeszcze z bratem wyśmiewali się zawsze z tego banalnego frazesu żegnających. Rozmowa o interesach pieniężnych przerwała nastrój serdeczny, jaki był między nimi. Czuli oboje, że są teraz dla siebie zupełnie obcy, do tego stopnia, że Natalia Iwanowna była rada bardzo, gdy pociąg już ruszył, i można było tylko, kiwając przyjaźnie głową powtarzać „dowidzenia, Dymitrze, dowidzenia.“ Lecz skoro tylko wagon zniknął jej z oczu, zaczęła rozmyślać nad tem, jak powtórzy mężowi swoją rozmowę z bratem i twarz jej pod wpływem tych rozmyślać przybrała wyraz poważny i zakłopotany.
I Niechludowowi, bez względu na to, że najserdeczniej był usposobiony dla siostry i nic przed nią nie ukrywał, było mu w jej towarzystwie nieswojo jakoś i ciężko, i jak najprędzej chciał zostać sam. Czuł dobrze, że dla niego niema już tej dawnej Natalki, która kiedyś była mu tak blizką, a istnieje tylko inna, obca dlań, niewolnica swego męża, niemiłego mu człowieka. Przekonał się o tem wtedy, gdy twarz jej ożywiła się na wspomnienie tych rzeczy, które zajmowały jej męża, to jest oddania ziemi chłopom i sukcesyi. I zrobiło mu się smutno.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Gustaw Doliński, Lew Tołstoj.