Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/440

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niechludow, nie zwracając uwagi na to, co mówił Osten, zwrócił się do siostry: — Jakżem rad, żeś przyjechała.
— Dawno już tu jestem — odparła. — Przyjechałyśmy razem z Agrafiną — dodała, wskazując mu Agrafinę, w kapeluszu i waterprofie, która zdaleka tylko, nieco zażenowana z godnością, skinęła mu głową.
— Szukałyśmy cię wszędzie.
— A ja zdrzemnąłem się. Bardzom rad, żeś przyjechała — powtórzył znów Niechludow. Nawet list do ciebie pisać zacząłem.
— Nie może być? — spytała nieco zatrwożona. — O co?
Missi i towarzyszący jej panowie, zauważywszy, że między bratem a siostrą zawiązuje się poufna rozmowa, odsunęli się na stronę.
Niechludow z siostrą siedzieli na aksamitnej kanapie pod oknem przy czyichś rzeczach, pledzie i kartonowych pudełkach.
— Ja wiedziałam, byłam pewną — rzekła siostra, żeś ty nie miał zamiaru... Ty wiesz przecież...
Łzy zabłysły w jej oczach i dotknęła zlekka jego ręki. Dziwna delikatność i subtelność była zawarta w tych paru słowach i w ruchu ręki, i to wzruszyło Niechludowa. Bo widział, że prócz miłości dla męża, która teraz zawładnęła całem jej życiem, jego bratnia miłość jest jej również drogą i kochaną, więc każda rozterka między nimi przynosi jej niepokój i ból.
— Bóg ci zapłać, dziękuję ci! Ach, co ja widziałem dziś rano — przemówił, przypomniawszy sobie zmarłego aresztanta. — Wiesz? dwaj aresztanci zabici.
— Jakto, zabici?
— A, tak, zabici. Pędzono ich w taki upał i dwóch umarło od porażenia słonecznego.