Zbuntowane i zwyciężone/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Zbuntowane i zwyciężone
Podtytuł Powieść fantastyczna
Wydawca Instytut Wydawniczy Inwalidów Wojennych i Byłych Wojskowych
Data wyd. 1925
Druk Tłocznia Tow. „Straży Kresowej“,
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
NA PRZYLĄDKU DOBREJ NADZIEI.

Kiedy na horyzoncie zachodniego brzegu Afryki zarysowały się sine zęby Niufeldskich gór „Ocean” szybciej zaczął posuwać się na południe a, zrównawszy się z przylądkiem Kestl przegonił hiszpański statek ładowny „Santa Cruz”. Na przodzie tego czarnego, brudnego okrętu była półopuszczona flaga, jak na tych wszystkich okrętach, które odwoziły katorżników do hiszpańskich kolonji w Afryce, „na galery”, a wzdłuż burty stały warty z nałożonemi na broń bagnetami.
— A u nas jakoś lepiej! — złośliwie zauważył starszy pomocnik kapitana, stary, zdenerwowany człowiek.
— Marynarzy zamienili na dozorców więziennych — wzgardliwie mruknął Stenersen, który właśnie zeszedł na pokład, aby wydać ostatnie rozkazy, gdyż „Ocean” już nazajutrz powinien był dopłynąć do przylądka Dobrej Nadziei.
Na okręcie wrzała praca. Czyszczono i myto pokład, i miedziane oraz bronzowe części, usuwano wszelki brud, i naciągano nowe, żółte pokrowce na zwinięte żagle, ciasno przytwierdzone do rej.
Tego dnia Stenersen widział pannę Martę kilka razy. Oczy ich spotykały się z cichą, przyjazną pieszczotą, ale i dziewczyna, i przyzwyczajony do skrywania swych uczuć marynarz, ani słowem nie dotknęli swych myśli i przeżyć. Zresztą... najważniejsze zostało już powiedzianem. Dziewczyna w krótkiem zapytaniu kapitana odgadła jego uczucie szczere i silne, jak cały charakter tego zahartowanego, mocnego człowieka. Stenersenowi zaś zdawało się, że w oczach panny Kielland widzi wzajemność, i rosła w nim pewność siebie, i zapalała się nadzieja, dająca mu szczęście. Rodziło się w nim pewne postanowienie. Noc mijała, a on chodził jeszcze w salonie, jakby w oczekiwaniu. Zdawało mu się, że Marta przyjść tu powinna, i że czas już powiedzieć jej to wszystko, o czem myśli od dawna, i dziś cały dzień, i dziś noc całą. Nie mylił się. Marta przyszła. Była tak samo ubrana, jak wtedy w dzień odjazdu, kiedy prosiła aby ją przyjął na pokład okrętu.
— Szukałam pana na mostku, kapitanie — powiedziała cicho — tam pana nie było. Powiedziano mi, że jest pan tutaj. Przyszłam panu podziękować za szlachetny, ludzki stosunek do tych, które jadą na śmierć. I ja, i wszystkie zapewne niedługo żyć będą, lecz jeśliby los nasz miał być inny, my wszystkie całe życie będziemy pamiętały o panu! —
Uścisnęła silnie jego rękę.
— Dziękuję! — wyszeptała.
— Wszystko to doprawdy drobnostki! — z rozdrażnieniem mówił Stenersen. — Tak postąpiłby przecież każdy uczciwy człowiek, i niema w tem żadnej szlachetności i żadnej nadzwyczajności! I nie warto nawet mówić o tem, a zresztą to jeszcze pytanie, kto tu komu powinien być wdzięczny, pani mnie, czy ja pani? Bez pomocy pań nie dopłynęlibyśmy na oznaczony dzień do przylądka Dobrej Nadziei, niech ją djabli wezmą, tę Nadzieję... Na miłość Boską, niech mi pani wybaczy, panno Marto! A jeśliby „Ocean” się spóźnił, towarzystwo musiałoby zapłacić znaczne sumy i jabym miał duże przykrości! Ale to wszystko głupstwo, drobnostki! Przecież ja nie o tem chcę z panią mówić! Ja panią pokochałem, panno Marto, pokochałem tak, jak tylko może pokochać kobietę mężczyzna, który poznał i zrozumiał jej duszę, i w ukochanej kobiecie ujrzał silnego, jak skała, człowieka. I nie mogę uwierzyć, że oto ta połączona eskadra kulturalnych narodów, która ma się zebrać tam, pod Kapstadtem, i panią odwiezie na południowe koło polarne, i zostawi panią tam, obłudnie zaopatrzywszy was wszystkiem, co potrzebne dla życia... ha! ha!... dla życia, które zostanie przerwane natychmiast, gdy nastanie pora cyklonu. Nie! Nie!! Na miłość Boską, niechże pani mnie wysłucha! Nikt nie może wystąpić przeciw moim planom: ani pani, ani matka pani, ani te nieszczęśliwe, które jadą na śmierć. My, ja i pani, powrócimy do Europy i tam obmyślimy sposób ocalenia zesłanych w kraj wiecznych lodów. Aby przeżyły tylko rok, tylko jeden rok, a na wiosnę odszukamy je i ocalimy! Przysięgam pani, że tego dokonamy, lecz niech pani wraca, niech pani nie zostaje tam, na tem straszliwem zesłaniu! —
Stenersen wzburzony i roznamiętniony zerwał czapkę z głowy, i stał przed nią drżący, nie spuszczając z niej gorejącego wielką prośbą wzroku!
Marta milczała długo. Twarz miała zachmurzoną i ściągnięte brwi, i myślała, widocznie, z trudem i cierpieniem. Kiedy wreszcie spojrzała na kapitana, oczy jej były zamglone i smutne.
— Z radością słuchałam pana — powiedziała cichym, serdecznym głosem — to moje szczęście, że pan mnie pokochał. Ale przecież muszę zostać z niemi. Będę pana oczekiwała... za rok... a przez ten czas zrobię wszystko, natężę wszystkie siły, by pokonać niebezpieczeństwa, grożące na tem zesłaniu. —
Do kajuty wszedł szybko naczelnik warty, młodszy oficer „Oceanu” i zaraportował:
— Panie kapitanie! Podpływa ku nam angielski okręt wojenny i sygnalizuje, abyśmy zwiększyli szybkość. —
— Proszę odpowiedzieć anglikom, że płyniemy pod norweską flagą, i że okrętem naszym dowodzi Stenersen, i tylko on wydaje rozkazy! —
Marta uśmiechnęła się.
— Doskonała odpowiedź! — szepnęła. — Wierzę, że za rok spotkamy się tam! —
I ręką wskazała południe.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.