Zatopiony skarb/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Zatopiony skarb
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 10.8.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Zakończenie

Raffles i Brand spojrzeli na siebie ze zdumieniem.
Stali na dnie głębokiej studni. Na miękkim piasku, tuż obok nich leżały zwoje lin, skręconych jak fantastyczne węże. Liny, te których końce Henderson miał trzymać na powierzchni, a które służyły do wciągania na górę skarbów, przed chwilą opadły na dno. Obaj przyjaciele nie rozumieli, co to miało znaczyć... Długo przyglądali im się w świetle swych elektrycznych latarek, które zaopatrzone były w tak silne baterie, że mogły palić się bez przerwy przez dwie godziny.
Do uszu ich dochodził potężny szum wody, przedzierającej się do wnętrza od strony morza... Pomimo stalowych hełmów na głowie, hałas ten wciąż dźwięczał nieznośnie w ich uszach. Woda biła z tak wielką siłą, że odrzucała ich poprostu pod drugą ścianę.
Zrozumieli od razu, że tam na górze stało się coś niezwykłego. Rzucenie lin na dno świadczyło o tym, że Henderson stanął na wysokości zadania. Nie zdradził bowiem obecności swych przyjaciół pod wodą.
Brand uczynił ruch, jak gdyby czympredzej chciał się wydostać na powierzchnię. Raffles dał mu do zrozumienia, że zamiar jego jest nierozsądny. Zgasił latarkę elektryczną a Brand poszedł za jego przykładem.
Przez kwadrans stali pod wodą w zupełnych ciemnościach, trzymając się kurczowo za ręce...

Po upływie tego czasu, Brand znów zapalił swą latarkę i gestem dał do zrozumienia Brandowi. że zbliża się czas wejścia na górę. Nie mieli przy sobie żadnej broni, prócz noży w skórzanych futerałach.

Raffles pierwszy wypłynął na powierzchnię i ostrożnie wysunął głowę, wciąż jeszcze tkwiącą w okrągłym aluminiowym hełmie. Tuż koło siebie ujrzał lśniącą okrągłą kulę, w której domyślił się głowy Branda.
Zachowując wszelką ostrożność obaj mężczyźni poczęli mozolnie wspinać się w górę... Najrozmaitsze przypuszczenia przychodziły im do głowy. Czy tylko Henderson nie został zabity lub ranny?
— Wydaje mi się, że to musieli być przemytnicy — szepnął Raffles. — Obawiam się, że uprowadzili naszego poczciwego Hendersona. Musimy ostrożnie i pocichu wdrapać się na górę.. Zdejmiemy buty. Ołowiane podeszwy ciążą okropnie!
Wspięli się na następny stopień i poczęli rozwiązywać skomplikowane rzemienie u butów... Gdy wreszcie pozbyli się nieznośnego ciężaru, ruszyli w dalszą drogę... Od czasu do czasu przystawali nadsłuchując uważnie. Gdy dosięgli już prawie brzegu studni, do uszu ich doszły następujące słowa, wypowiedziane po hiszpańsku.
— Najgorsze, że nie wolno nam nawet zapalić fajki.. Wódz surowo zabronił.
Raffles pierwszy wysunął głowę z ponad otworu i oparł się na łokciach. W tej samej chwili stało się coś nieoczekiwanego. Kamień strącony nogą Branda spadł w głąb studni i z głuchym pluskiem zniknął pod wodą. Obaj wartownicy drgnęli. Jeden z nich chwycił za rewolwer.
— Co to takiego? — zapytał.
— Mam wrażenie, że słyszałem plusk kamienia, wpadającego do wody.
Odskoczyli od wejścia, odsłaniając całkowicie otwór groty. Promienie księżyca oświetliły jej wnętrze. W błękitnym, niepewnym świetle zarysowały się wyraźnie postacie Rafflesa i Branda...
Zanim wartownik zdążył powstrzymać swego towarzysza, padł strzał. Kula przeleciała Brandowi tuż koło ucha. Czerwona linia ognia wskazała obu przyjaciołom miejsce, w którym znajdowali się przemytnicy. Jednym susem Raffles skoczył w stronę wyjścia i rzucił się na przemytnika, który przed chwilą strzelił... Chwycił go za rękę. Tajemniczy Nieznajomy zacisnął pięść i uderzył przeciwnika między oczy. Przemytnik zachwiał się i padł na ziemię... Drugi z wartowników nie wiedząc, ilu wrogów kryje wnętrze pieczary, rzucił się do ucieczki...
— Trzymaj go, Brand! — zawołał, wskazując Charleyowi ścieżkę wijącą się wśród skał. — Ja tymczasem zajmę się tamtymi...
— Mam was, łotry!... Zaraz się z wami porachuję... Poczujecie co to znaczy pięść uczciwego Anglika!
Był to głos Hendersona, który szybkim krokiem biegł w stronę wybrzeża. Za nim w odległości dziesięciu kroków biegła Micaela. W świetle księżyca Raffles poznał od razu twarzyczkę pięknej Hiszpanki.
— Patrzcie, patrzcie! — zaśmiał się Brand. — Ale też chłop ma powodzenie! Henderson znalazł się między walczącymi. Po chwili obaj Hiszpanie leżeli nieprzytomni na skałach wybrzeża.
— Nie cieszcie się zbyt wcześnie — odezwał się Henderson, ocierając pot z czoła — Udało mi się co prawda wymknąć, ale tuż za mną biegnie kilku łazików. Powinni tu zjawić się lada chwila.
Nagle w oddali rozległ się huk wystrzału.
— Wydaje mi się, że to huk armatni — zawołał Raffles. — Czyżby straż celna wdała się w walkę z naszymi wrogami?
Za pierwszym strzałem odezwały się następne i rozpoczęła się regularna kanonada.
— Wcale mi się to nie podoba — mruknął Brand — dostaliśmy się w dwa ognie.
Henderson znalazł leżący na piasku rewolwer. Podniósł go i wycelował go w kierunku niewielkiej grupy drzew, skąd przed chwilą słychać było jakieś podejrzane szmery.
— To oni — szepnął.
— Nie strzelaj! — zawołał Raffles wyrywając mu broń z ręki — gotów jesteś ściągnąć na nasze głowy największe nieszczęście. — Niech się już kto inny porachuje za nas z przemytnikami. My mamy inne, ważniejsze rzeczy do załatwienia.
Z tymi słowy pociągnął go w głąb groty.
— Podnieś tę skrzynię — rzekł — musimy ją zanieść jak najprędzej do naszej łodzi. Nie mamy ani chwili do stracenia.
Henderson chwycił ciężką skrzynię i uniósł ją z ziemi jak piórko.
— A co zrobimy z Micaelą? — zapytał. Głowa dziewczyny ukazała się w otworze groty.
— Nie możemy przecież zabrać jej z sobą — odparł Raffles.
— Broń mnie Boże — przeraził się Henderson. — Ja jej tu nie ciągnąłem. Sama za mną przyszła!
Naglę rozległ się huk wystrzału. Odpowiedział mu cichy jęk kobiety.
— Micaela! — krzyknął Henderson i skoczył ku wyjściu.

Dziewczyna leżała nieruchoma z przymkniętymi oczami. Henderson spojrzał w górę. Z kępy krzaków wyłoniła się sylwetka przemytnika.
— Biedna dziewczyna! Ten strzał przeznaczony był dlla mnie — mruknął Henderson.

Jak burza rzucił się w stronę niespodziewającego się takiej nagiej napaści człowieka. W chwilę po tym, przemytnik stoczył się ze zbocza skały i padł na piasek wybrzeża.
— Jestem gotów! — rzekł Henderson wracając do Rafflesa. — Idziemy!
Chwycił na bary ciężką skrzynię i ruszył naprzód. Raffles wraz z Brandem, wspólnymi siłami dźwigali drugą, lżejszą skrzynię. Szybkim krokiem zbliżali się do miejsca, gdzie stała ukryta łódź.
Po chwili trzej przyjaciele zniknęli we wnętrzu podwodnej łodzi. Klapa zamknęła się i „Delfin“ począł oddalać się od brzegu...
Gdy wypłynęli na głębię, łódź zanurzyła się pod wodę. Byli uratowani.

KONIEC



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.