Strona:PL Lord Lister -92- Zatopiony skarb.pdf/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przy sobie żadnej broni, prócz noży w skórzanych futerałach.
Raffles pierwszy wypłynął na powierzchnię i ostrożnie wysunął głowę, wciąż jeszcze tkwiącą w okrągłym aluminiowym hełmie. Tuż koło siebie ujrzał lśniącą okrągłą kulę, w której domyślił się głowy Branda.
Zachowując wszelką ostrożność obaj mężczyźni poczęli mozolnie wspinać się w górę... Najrozmaitsze przypuszczenia przychodziły im do głowy. Czy tylko Henderson nie został zabity lub ranny?
— Wydaje mi się, że to musieli być przemytnicy — szepnął Raffles. — Obawiam się, że uprowadzili naszego poczciwego Hendersona. Musimy ostrożnie i pocichu wdrapać się na górę.. Zdejmiemy buty. Ołowiane podeszwy ciążą okropnie!
Wspęli się na następny stopień i poczęli rozwiązywać skomplikowane rzemienie u butów... Gdy wreszcie pozbyli się nieznośnego ciężaru, ruszyli w dalszą drogę... Od czasu do czasu przystawali nadsłuchując uważnie. Gdy dosięgli już prawie brzegu studni, do uszu ich doszły następujące słowa, wypowiedziane po hiszpańsku.
— Najgorsze, że nie wolno nam nawet zapalić fajki.. Wódz surowo zabronił.
Raffles pierwszy wysunął głowę z ponad otworu i oparł się na łokciach. W tej samej chwili stało się coś nieoczekiwanego. Kamień strącony nogą Branda spadł w głąb studni i z głuchym pluskiem zniknął pod wodą. Obaj wartownicy drgnęli. Jeden z nich chwycił za rewolwer.
— Co to takiego? — zapytał.
— Mam wrażenie, że słyszałem plusk kamienia, wpadającego do wody.
Odskoczyli od wejścia, odsłaniając całkowicie otwór groty. Promienie księżyca oświetliły jej wnętrze. W błękitnym, niepewnym świetle zarysowały się wyraźnie postacie Rafflesa i Branda...
Zanim wartownik zdążył powstrzymać swego towarzysza, padł strzał. Kula przeleciała Brandowi tuż koło ucha. Czerwona linia ognia wskazała obu przyjaciołom miejsce, w którym znajdowali się przemytnicy. Jednym susem Raffles skoczył w stronę wyjścia i rzucił się na przemytnika, który przed chwilą strzelił... Chwycił go za rękę. Tajemniczy Nieznajomy zacisnął pięść i uderzył przeciwnika między oczy. Przemytnik zachwiał się i padł na ziemię... Drugi z wartowników nie wiedząc, ilu wrogów kryje wnętrze pieczary, rzucił się do ucieczki...
— Trzymaj go, Brand! — zawołał, wskazując Charleyowi ścieżkę wijącą się wśród skał. — Ja tymczasem zajmę się tamtymi...
— Mam was, łotry!... Zaraz się z wami porachuję... Poczujecie co to znaczy pięść uczciwego Anglika!
Był to głos Hendersona, który szybkim krokiem biegł w stronę wybrzeża. Za nim w odległości dziesięciu kroków biegła Micaela. W świetle księżyca Raffles poznał od razu twarzyczkę pięknej Hiszpanki.
— Patrzcie, patrzcie! — zaśmiał się Brand. — Ale też chłop ma powodzenie! Henderson znalazł się między walczącymi. Po chwili obaj Hiszpanie leżeli nieprzytomni na skałach wybrzeża.
— Nie cieszcie się zbyt wcześnie — odezwał się Henderson, ocierając pot z czoła — Udało mi się co prawda wymknąć, ale tuż za mną biegnie kilku łazików. Powinni tu zjawić się lada chwila.
Nagle w oddali rozległ się huk wystrzału.
— Wydaje mi się, że to huk armatni — zawołał Raffles. — Czyżby straż celna wdała się w walkę z naszymi wrogami?
Za pierwszym strzałem odezwały się następne i rozpoczęła się regularna kanonada.
— Wcale mi się to nie podoba — mruknął Brand — dostaliśmy się w dwa ognie.
Henderson znalazł leżący na piasku rewolwer. Podniósł go i wycelował go w kierunku niewielkiej grupy drzew, skąd przed chwilą słychać było jakieś podejrzane szmery.
— To oni — szepnął.
— Nie strzelaj! — zawołał Raffles wyrywając mu broń z ręki — gotów jesteś ściągnąć na nasze głowy największe nieszczęście. — Niech się już kto inny porachuje za nas z przemytnikami. My mamy inne, ważniejsze rzeczy do załatwienia.
Z tymi słowy pociągnął go w głąb groty.
— Podnieś tę skrzynię — rzekł — musimy ją zanieść jak najprędzej do naszej łodzi. Nie mamy ani chwili do stracenia.
Henderson chwycił ciężką skrzynię i uniósł ją z ziemi jak piórko.
— A co zrobimy z Micaelą? — zapytał. Głowa dziewczyny ukazała się w otworze groty.
— Nie możemy przecież zabrać jej z sobą — odparł Raffles.
— Broń mnie Boże — przeraził się Henderson. — Ja jej tu nie ciągnąłem. Sama za mną przyszła!
Naglę rozległ się huk wystrzału. Odpowiedział mu cichy jęk kobiety.
— Micaela! — krzyknął Henderson i skoczył ku wyjściu.

Dziewczyna leżała nieruchoma z przymkniętymi oczami. Henderson spojrzał w górę. Z kępy krzaków wyłoniła się sylwetka przemytnika.