Za Drugiego Cesarstwa/Pod obliczem Chrystusa

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gilbert Augustin Thierry
Tytuł Za Drugiego Cesarstwa
Podtytuł Powieść
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1892
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Przed obliczem Chrystusa.

Tłumy zapełniające przed chwilą plac Karuzelu rozproszyły się, skończyła się parada wojskowa i umilkły hałaśliwe dźwięki trąb i bębnów; w obszernym dziedzińcu Tuilleries stało tylko dwóch kirasyerów gwardyi, nieruchomych jak posągi. Wiatr dął od północy, niebo miało barwę stalowo błękitną, powietrze było ostre i mroźne.
Hrabia Besnard szedł ku pałacowi Rady Stanu jak człowiek senny, ale na rogu pawilonu Flory zatrzymał się nagle; świadomość wracała mu stopniowo. Tak, dziś miał przemawiać i bronić projektu ministrów, ażeby za cenę honoru ocalić życie syna, ale czas téj okrutnéj katuszy jeszcze nie nadszedł, ma trzy godziny przed sobą. Zawrócił gwałtownie i szedł w przeciwną stronę, wzdłuż zielonawych nurtów Sekwany. Od wczoraj nic nie jadł, ale nie czuł głodu i zimna; zdawało mu się, że płomienie rozsadzają mu czaszkę, co chwila ocierał pot z czoła. Głowa go bolała, lecz więcéj jeszcze serce. Ściskając pięści wołał: „Nędznik!”, w téj saméj chwili litość brała górę i usta z boleścią, szeptały: „Biedny!”
Srebrzysty głos dzwonów wyrwał go z osłupienia. Podniósł głowę i ujrzał przed sobą katedrę Notre Dame, rysującą się ciemnemi liniami na tle nieba. Hrabia Besnard doznał jakgdyby wyrzutu sumienia; cierpiał, ale nie szukał pociechy w modlitwie. „Sancta Maria, ora pro nobis.” — śpiewały wszystkie dzwony Paryża, zdawało się, że rozmodlona dusza tego wielkiego miasta wznosi się ku niebu; zgnębiony starzec poszedł za tém wezwaniem...
O, Bogarodzico, Pocieszycielko nieszczęśliwych, jakże słodko jest wypłakać się przed Tobą!
Hrabia Besnard chwiejnym krokiem wszedł pod sklepienie katedry; w téj godzinie świątynia była niemal pusta. Przez gotyckie okna wpadały tęczowe promienie słońca, mieniąc się różnobarwnemi smugami na marmurach posadzki; umilkły organy, odeszli księża i głęboka cisza zaległa olbrzymie nawy. Był to prawdziwie w téj chwili dom Boży, przybytek Najwyższéj Istoty.
Jedna z krat, zamykających wejście do bocznej kaplicy, była niedomknięta; starzec otworzył ją i usiadł na krześle, przed ołtarzem; tu przynajmniéj nikt mu przeszkadzać nie będzie. Wśród mroku nie zauważył, że na bocznéj ścianie wisiał olbrzymi krucyfiks, dzieło jednego z tych średniowiecznych artystów, którzy umieli tchnąć w zimny kamień lub drzewo silną wiarę, mistyczny zapał i gorącą miłość ożywiającego ich ducha. Był to utwór zarazem niezdarny i wzniosły. Rzeźbiarz wybrał chwilę, kiedy Syn Boży, który przez boleść stał się człowiekiem, wydaje okrzyk ludzkiej rozpaczy: „Lamma sabachtani!.. Czemuś mię opuści!!,..” Nogi i ręce były konwulsyjnie powykręcane, z czoła rozdartego cierniami kapały krople krwi do łez podobne, wynędzniała pierś dyszała ostatniém tchnieniem... Chrystus spuścił głowę na ramię, na obliczu jego odbijały się męki konania, otwarte usta wykrzywił kurcz śmiertelny... jeszcze chwila, a duch Bożki uleci z udręczonego, ciała, powieje nad Kalwaryą i Jerozolimą, nad ziemią i światem! Consumatum est...
W bladém świetle zimowém ten krucyfiks był zaiste straszny.
Hrabia Besnard nic nie widział, głowę miał na piersi spuszczoną; nawet dusza jego popadła w stan odrętwienia.
Odgłos kroków wyrwał go z tego stanu. W północnéj nawie odprawiano Mszę żałobną, przy katafalku stanęli właśnie śpiewacy. Starzec nie widział smutnego obrzędu, ale go odgadywał: jeden nieszczęśliwy mniéj na świecie... Przypomniał sobie, że przyszedł się modlić i ukląkł na stopniach ołtarza, ale dusza jego nie mogła wznieść się ku niebu, choć usta machinalnie szeptały: „Pater noster... fiat voluntas Tua...”
W téj chwili pod sklepieniem katedry rozbrzmiały dźwięki hymnu „Dies irae, dies illa”... O dniu gniewu, dniu okrutny, kiedy chorągiew krzyża zabłyśnie, a cały świat w proch się rozsypie!...
Szczególne złudzenie ogarnęło hrabiego Brutusa: zdawało mu się, że jest na własnym pogrzebie, że stoi przed sądem Bozkim i broni swojéj sprawy...
Tymczasem słowa hymnu skarżyły się strwożone: „I cóż powiem, nieszczęsny? Jakoż się obronię w téj godzinie, kiedy nawet sprawiedliwy drżeć będzie o siebie?”
On na to odpowiadał:
— Panie! strzegłem zawsze Twoich przykazań, zachowywałem posty i martwiłem ciało. Codzień słucham Mszy świętéj i kilka razy do roku przyjmuję Przenajświętsze Ciało i Krew Twoję. Dlaczego tak srogo chłoszczesz sługę Twego?... Zawsze szedłem za głosem mego sumienia, nigdy nie zajmowałem się osobą. zbrodniarza lecz jego przestępstwem. Raz, kiedy miałem wystąpić przeciw bogatemu zabójcy, rodzina jego ofiarowała mi znaczną sumę, jeżeli znajdę okoliczności łagodzące. Odmówiłem i głowa zabójcy spadła... Innym razem, kiedy ścigałem sądownie bankiera fałszerza, krewny jego, minister, zażądał umorzenia sprawy. Nie chciałem, i fałszerz poszedł na galery... Nie byłem ani chciwy, ani przedajny, dlaczego chłoszczesz tak srogo uczciwego człowieka?.
Nagle wzdrygnął się; jakiś głos szyderczy przemówił w nim, czy poza nim:
— A Sayelli?
Hrabia Besnard odwrócił się i ujrzał przed sobą Chrystusa na krzyżu... Syn Boży patrzył na niego surowo, zdawało się, że to otwarte jego usta przemówiły przed chwilą...
Starzec patrzył osłupiały, strwożony i rzucił się twarzą na ziemię. Modlitwa przepełniała teraz jego serce, podobna do lawy ognistéj; bielmo spadło nakoniec z jego oczu.
— O tak, Tyś jest Sprawiedliwością wiekuistą, Tyś Bogiem prawdy, który brzydzi się pobielanemi grobami i sumieniem Faryzeuszów!... Savelli! Krew jego zbryzgała moje szaty sędziowskie, moje ręce uczciwego człowieka, całe moje jestestwo, dusi mnie zatapia!... Sayelli! Dostałem nagrodę za to morderstwo i teraz jeszcze korzystam z jego owoców... Sayelli! niezbadane są wyroki Twoje, nieubłaganą sprawiedliwość! Córka tego człowieka gubi mego syna, ona się stała narzędziem Twojéj pomsty! O Boże! Boże! Boże!
Podniósł głowę i wyciągając ręce ku Chrystusowi, wijącemu się w męczarniach konania, zawołał:
— Chłoszczesz mnie, Panie! Ach! słusznie czynisz, gdyż nędzném jest moje serce. Przed chwilą nowy popełniłem występek: zaprzedałem moje sumienie. Przyrzekłem ministrowi-kusicielowi, że popierać będę prawo, które wyda w ich ręce setki niewinnych i potoki łez wyciśnie nieszczęśliwym rodzicom... Co mam teraz czynić?
Patrzył i zdawało mu się, że usta Chrystusa uśmiechają się teraz łagodnie... Ukrzyżowany podniósł głowę i przemówił:
— Pełń swój obowiązek!
— A mój syn, moje dziecko? — załkała uciśniona dusza ojcowska.
— Spełnij swój obowiązek dla odkupienia grzechu; spełnij go, ażebym mógł ci dać pocałunek pokoju.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gilbert Augustin Thierry i tłumacza: anonimowy.