Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Paryża, zdawało się, że rozmodlona dusza tego wielkiego miasta wznosi się ku niebu; zgnębiony starzec poszedł za tém wezwaniem...
O, Bogarodzico, Pocieszycielko nieszczęśliwych, jakże słodko jest wypłakać się przed Tobą!
Hrabia Besnard chwiejnym krokiem wszedł pod sklepienie katedry; w téj godzinie świątynia była niemal pusta. Przez gotyckie okna wpadały tęczowe promienie słońca, mieniąc się różnobarwnemi smugami na marmurach posadzki; umilkły organy, odeszli księża i głęboka cisza zaległa olbrzymie nawy. Był to prawdziwie w téj chwili dom Boży, przybytek Najwyższéj Istoty.
Jedna z krat, zamykających wejście do bocznej kaplicy, była niedomknięta; starzec otworzył ją i usiadł na krześle, przed ołtarzem; tu przynajmniéj nikt mu przeszkadzać nie będzie. Wśród mroku nie zauważył, że na bocznéj ścianie wisiał olbrzymi krucyfiks, dzieło jednego z tych średniowiecznych artystów, którzy umieli tchnąć w zimny kamień lub drzewo silną wiarę, mistyczny zapał i gorącą miłość ożywiającego ich ducha. Był to utwór zarazem niezdarny i wzniosły. Rzeźbiarz wybrał chwilę, kiedy Syn Boży, który przez boleść stał się człowiekiem, wydaje okrzyk ludzkiej rozpaczy: „Lamma sabachtani!.. Czemuś mię opuści!!,..” Nogi i ręce były konwulsyjnie powykręcane, z czoła rozdartego cierniami kapały krople krwi do łez podobne, wynędzniała pierś dyszała ostatniém tchnieniem... Chrystus spuścił głowę na ramię, na obliczu jego odbijały się męki konania, otwarte usta wykrzywił kurcz śmiertelny... jeszcze chwila, a duch Bożki uleci z udrę-