Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Z Ziemi na Księżyc w 97 godzin 20 minut
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia Sukcesorów T. Jankowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stefan Gębarski
Tytuł orygin. De la Terre à la Lune
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XII.
Urbi et orbi.

Po załatwieniu spraw astronomicznych, mechanicznych i topograficznych przyszła kolej na kwestję pieniężną. Chodziło o zdobycie ogromnych sum, potrzebnych na wykonanie projektu. Żaden człowiek prywatny, żadne państwo nie byłoby w stanie pokryć tak olbrzymich kosztów.
Choć przedsięwzięcie miało być „czysto amerykańskiem“ prezes Barbicane postanowił zrobić sprawę ogólnoludzką i pociągnąć wszystkie narody do ofiarności na ten cel. Wszak każdy naród miał nietylko prawo, ale i obowiązek wziąć udział w sprawie, dotyczącej ziemskiego satelity. Subskrybcja, ogłoszona na ten cel musi obejmować cały świat, musi być ogłoszona urbi et orbi.
Subskrybcja ta powinna była przejść wszelkie oczekiwania, choć chodziło tu przecież o datki, a nie o pożyczki, choć miała charakter bezinteresowny w ścisłem tego słowa znaczeniu i nie dawała żadnych zysków materjalnych.
Ale sława projektu Barbicane’a rozniosła się już nietylko po Stanach Zjednoczonych; przeniosła się ona ponad granicami państw, przerzuciła się przez Ocean Spokojny i Atlantycki, objęła jednocześnie Azję, Europę, Afrykę i Australję.
Obserwatorja Stanów Zjednoczonych nawiązały natychmiast stały kontakt z obserwatorjami innych państw; niektóre z nich jak: paryskie, petersburskie, berlińskie, stockholmskie, warszawskie, hamburskie, budapeszteńskie, lizbońskie i pekińskie rozesłały niezwłocznie swe życzenia dla „Gyn-Klubu“; inne zajęły stanowisko wyczekujące.
Jedno tylko obserwatorjum w Greenwich, w porozumieniu z dwudziestoma dwoma innemi obserwatorjami Wielkiej Brytanji wypowiedziało się kategorycznie przeciwko wykonalności projektu Barbicane’a i przyłączyło się do zdania kapitana Nicholl’a. I kiedy inne towarzystwa uczonych obiecywały przysłać swych delegatów do Tampa-Town, posiedzenie uczonych z Greenwich przeszło nad projektem Barbicane’a do porządku.
Naturalnie był to jednak wynik nieuleczalnej zazdrości anglików i nic innego.
Naogół jednak propozycja Barbicane’a znalazła szeroki oddźwięk w świecie naukowym, a stamtąd przesiąknęła zwolna w masy, które żywo zainteresowały się ciekawem przedsięwzięciem. Było to zresztą bardzo pożądane, gdyż właśnie te masy powołane być musiały do pokrycia ogromnych kosztów imprezy.
8 października prezes Barbicane wydał entuzjastyczny manifest, w którym zwracał się do wszystkich ludzi dobrej woli na kuli ziemskiej z prośbą o poparcie projektu „Gyn Klubu“.
Manifest, ten przetłomaczony na wszystkie języki wywarł ogromne wrażenie.
Subskrybcja została otwarta we wszystkich większych miastach Stanów Zjednoczonych, a główne jej biuro mieściło się w Baltimore przy Baltimor Street 9.
W innych krajach przyjmowały wpłaty następujące banki:
W Wiedniu S M Rothschild,
W Petersburgu Stieglitz et C-ie,
W Paryżu Credit mobileur,
W Stockholmie Tottie i Arfuredson,
W Londynie N. M. Rothschild i syn,
W Turynie Ardouin et C-ie,
W Berlinie Mendelsohn,
W Genewie Lombard, Odier et C-ie,
W Konstantynopolu Bank Otomański,
W Brukselli S. Lambert,
W Madrycie Daniel Weisweller,
W Amsterdamie Credit Neerlandais,
W Rzymie Torlonia et C-ie,
W Lizbonie Lecesne,
W Kopenhadze Bank prywatny,
W Buenos Ayres Bank Maua,
W Rio de Janeiro ten sam bank,
W Walparaiso Thomas LaChambre et C-ie,
W Meksyku Marten Daran et C-ie,
W Limie Thomas La Cbambre et C-ie.
W trzy dni po ogłoszeniu manifestu prezesa Barbicane’a cztery miljony dolarów wpłynęły do rozmaitych banków w Stanach Zjednoczonych.
Z taką sumą można już było zacząć prace przygotowawcze.
Ale w kilka dni potem depesze przyniosły wiadomość, że i zagraniczne subskrybcje cieszą się ogromnem powodzeniem. Niektóre kraje zadziwiały swą hojnością; inne były powściągliwsze. Zależnie od temperamentu.
Zresztą liczby są zawsze wymowniejsze od słów, niżej podajemy więc urzędowy wykaz sum, które z rozmaitych krajów wpłynęły na rachunek „Gyn-Klubu“.
Rosja w płaciła ogółem z całego swego obszaru sumę trzystu sześćdziesięciu ośmiu tysięcy, stu trzydziestu trzech rubli, ale dziwić to nie może nikogo, kto zna naukowe zamiłowanie rosjan i ogromne postępy, jakie robią oni w dziedzinie astronomji dzięki po ważnej liczbie posiadanych obserwatorjów, z których jedno kosztowało dwa miljony rubli.
Francja kpiła sobie z początku z uroszczeń Ameryki. Księżyc stał się przedmiotem niezliczonych kalamburów i ze dwudziestu wodewilów, w których ignorancja naukowa walczyła o lepsze z brakiem dobrego smaku. Ale tak, jak dawniej, Francuzi płacili zawsze, gdy się wyśpiewali, tak też obecnie zapłacili naśmiawszy się do syta. Wpłacili oni ogółem miljon dwieście pięćdziesiąt trzy tysiące, dziewięćset trzydzieści franków, a za tę sumę mogli się trochę pośmiać i poweselić.
Austrja okazała się dość wspaniałomyślną pomimo swych kłopotów finansowych i złożyła dwieście sześćdziesiąt tysięcy guldenów.
Szwecja i Norwegja wpłaciły łącznie pięćdziesiąt dwa tysiące talarów, ale suma ta, choć i tak dość znaczna, byłaby wzrosła jeszcze bardziej, gdyby otwarto osobno subskrybcje w Chrystjanji i w Sztokholmie, z tej bowiem czy z innej przyczyny norwegczycy nie lubią przesyłać swych pieniędzy do Szwecji.
Prusy zaakceptowały swe uznanie dla sprawy przez przysłanie dwustu pięćdziesięciu tysięcy talarów. Rozmaite obserwatorja tamtejsze przyczyniły się w dużej mierze do zebrania tak pokaźnej sumy, by w ten skuteczny sposób poprzeć przedsięwzięcie prezesa Barbicane’a.
Turcja, osobiście zainteresowana w sprawie księżyca, gdyż według niego normuje swój kalendarz, liczy lata i określa czas wielkiego postu Ramadan, nadesłała miljon, trzysta siedemdziesiąt dwa tysiące sześćset czterdzieści dwa piastry, a z zapału, z jakim suma ta została złożona, można było wnosić, iż rząd Wielkiej Porty musiał był wywrzeć w tym kierunku pewien nacisk na towarzystwa naukowe i publiczność.
Belgja wyróżniła się z pośród państw drugorzędnych swym darem pięciuset trzynastu tysięcy franków, co wynosiło przeciętnie prawie po dwanaście centimów na każdego obywatela tego maleńkiego państewka.
Holandja wraz z kolonjami zadeklarowała sto dziesięć tysięcy guldenów, zażądała jednak pięciu procent skonta jako bonifikacji za wpłacenie gotówki.
Danja pomimo to, iż terytorjalnie jest tak mała, przysłała jednak dziesięć tysięcy dukatów, co dowodzi o zamiłowaniu duńczyków do wypraw naukowych.
Niemcy zobowiązały się do zapłacenia siedemdziesięciu dwuch tysięcy franków francuskich, ale już w owym czasie i same niewiele liczyły się ze swemi zobowiązaniami i inni nie bardzo liczyli na wykonanie zobowiązań z ich strony.
Włochy, których finanse znajdowały się w opłakanych warunkach, potrafiły jednak wycisnąć z kieszeni swych obywateli dwieście tysięcy lirów, a byłyby niechybnie przysłały więcej, gdyby już wówczas posiadały Wenecję.
Państwo Kościelne wyasygnowało na wyprawę Barbicane’a trzydzieści tysięcy, a Portugalja sto tysięcy franków.
Meksyk złożył zaledwie tysiąc, siedemset dwadzieścia franków, ale był to naprawdę grosz wdowi, gdyż państwo to przechodziło rzeczywiście ciężki kryzys.
Ze skromnym datkiem dwustu pięćdziesięciu siedmiu franków wystąpiła również Szwajcarja. Trzeba jednak powiedzieć otwarcie, iż nie mogła się ona dopatrzeć strony praktycznej w przedsięwzięciu amerykańskiem, była zdania, że wysłanie pocisku na księżyc nie przyczyni się jeszcze do nawiązania stosunków handlowych z satelitą ziemskim i wobec tego nie uważała za stosowne lokować kapitały w tak chimerycznem przedsiębiorstwie. Zważywszy to wszystko, Szwajcarja miała może rację.
Hiszpanja zdołała zebrać zaledwie pięćdziesiąt franków i usprawiedliwiała się tem, że budowała właśnie kolej żelazną, w rzeczywistości jednak nauka wogóle nie jest dobrze widziana w tym kraju, bardzo jeszcze zacofanym; prócz tego niektórzy hiszpanie nawet z pośród wykształconych nie zdawali sobie sprawy z rozmiarów pocisku i obawiali się, że spadając na księżyc, może go wytrącić z jego orbity i ewentualnie strącić na ziemię, co mogłoby wywołać różne katastrofy. Wobec tego uważali oni, że sam rozsądek nakazuje pewną rezerwę w stosunku do całego projektu.
Pozostawała Anglja. Pamiętamy wszyscy, z jaką pogardliwą niechęcią przyjęła ona projekt Barbicane’a. Anglja na całe dwadzieścia pięć miljonów swych mieszkańców ma jedną tylko duszę i we wszystkich swych wystąpieniach, zwłaszcza na zewnątrz jest zawsze prawie jednomyślną. To też i obecnie dała ona do zrozumienia, że mieszanie się do spraw księżyca przeczy zasadzie „samostanowienia o sobie“ i nie przysłała ani szylinga.
„Gyn Klub“ spokojnie przyjął to oświadczenie, zadowolił się wzruszeniem ramion i powrócił do swych spraw.
Wreszcie Ameryka Południowa t.j. Peru, Czili, Brazylja, prowincje De la Plata i Kolumbia złożyły razem trzysta tysięcy dolarów tak iż ogólny rachunek wpływów przedstawiał się w następujący sposób:

Wpłaty Stanów Zjedn. 4.000.000 Dol.
Wpłaty cudzoziemskie 1.446.675 ,,
Ogółem 5.446.675 Dol.
„Gyn Klub“ miał więc do swego rozporządzenia imponującą sumę zgórą pięciu miljonów dolarów, ale była zaledwie tylko wystarczająca na pokrycie olbrzymich kosztów odlewu, robót mularskich, transportu robotników i zainstalowanie się w kraju prawie zupełnie niezamieszkałym, budowy pieców i budynków, urządzenia warsztatów prochu i przygotowanie pocisku.

Niektóre armaty podczas wojny domowej kosztowały po tysiąc dolarów; kolumbiada Barbicane’a, ten olbrzym artyleryjski, musiał kosztować pięć tysięcy razy więcej.
20 marca podpisana została umowa z fabryką Goldspring pod New-Yorkiem, która podczas wojny dostarczała najlepsze armaty.
Mocą tej umowy fabryka Goldspring zobowiązała się dostarczyć do Tampa Town w Południowej Florydzie cały materjał potrzebny do odlania kolumbiady.
Odlew miał być gotów najpóźniej do 15 października przyszłego roku, a w razie opóźnienia fabryka zobowiązała się płacić po 116 dolarów kary za każdy dzień, aż do chwili, gdy księżyc znajdzie się znów w tych samych warunkach astronomicznych, to jest w ciągu osiemnastu lat i jedenastu dni.
Fabryka brała na siebie również obowiązek angażowania i opłacania robotników, jak również do wykonywania wszelkich związanych z odlewem urządzeń.
Umowa ta spisana w dwóch jednobrzmiących egzemplarzach podpisana i przyjęta została przez p. I. Barbicane’a, prezesa „Gyn-Klubu“ i J. Murphisona, dyrektora fabryki Goldspring.

———


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Stefan Gębarski.