Złotowłosa czarownica z Glarus/Rozdział XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Złotowłosa czarownica z Glarus
Podtytuł Powieść
Wydawca Powszechna Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1932
Druk Zakł. Druk. F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XVI
W bibljotece klasztornej.

Przez malowane witraże ostrołukowych okien, wąskich, gdyby otwory strzelnic, wdzierały się do sali bibljotecznej przyćmione barwne promienie; ślizgały się po stosach ksiąg i foljałów, rozrzuconych na podłużnym stole, wspartym na kilku parach koziołków z czarnego drzewa. Wielka figura nagiego Chrystusa z przepaską na biodrach, roboty starodawnego wiejskiego rzeźbiarza, który wiekom nie przekazał imienia, zwieszała się męczeńsko we wgłębieniu muru ze swego krzyża, świecąc czerwonością starannie malowanych na rzezanym dębie ran i nakazując pietyzm przebywającym tu w tej chwili ludziom.
Było ich trzech. Joggeli, starzec, liczący lat bodaj osiemdziesiąt, ongiś przewodnik po górach, mimo sędziwego wieku ruszający się żwawo, — z wolem zwisającem pod gardłem, z twarzą ospowatą, z wyblakłemi błękitnemi oczyma, śmigał posłusznie za każdą wskazówką pastorskiego kija po mnogich przenośnych schodkach, nie sprawiając szmeru, jak niegdyś po niedostępnych zboczach skał. Był głuchoniemy wskutek katastrofy, którą przeszedł w górach podczas zamieci śnieżnej albowiem spadł był w przepaść; odratowany w stanie pół-żywym jednakże z przestrachu stracił słuch i mowę. Przygarnięty z litości przez zarząd gminy, od lat przeszło dwudziestu piastował urząd sługi bibljotecznego; wdychał ze czcią kurze stuletnie tej całej mądrości, pokutującej w pergaminach klasztornych i omiatał od czasu do czasu pajęczyny z kątów wysokiego pułapu. Mimo kretynowatego wyglądu osiwiałej głowy i braku dwóch ważnych zmysłów, orjentował się wpośród ciasnych przejść i kilkurzędowych wysokich rusztowań i półek a przynajmniej na każde wskazanie krótkiego kijka, którym pastor udzielał mu znaków, wspinał się do potrzebnej wysokości, sięgał po wskazaną księgę, lub foljał, i ze czcią znosił pod pachą owe skarby wiedzy, aby złożyć je na stole przed panem pastorem.
Leżało tu już mnóstwo rozwiniętych pożółkłych foljałów i kilkadziesiąt rozwartych ksiąg niepomiernie wielkiego formatu, oprawnych w okładki pergaminowe, skórzane lub drewniane, niekiedy spięte zapomocą klamry i ozdobione przez rysowników i złotników, co to przez cześć nabożną ofiarowywali swoją pracę dawnemu klasztorowi darmo, lub za najwyższą zapłatę — nadzieję nagrody niebieskiej.
Pastor, stojąc, pochylał się nad każdą zniesioną przez woźnego księgą, albo nad rękopisem o malowanych misternie inicjałach nowego acapitu, studjował je, poruszając wargami w zachwytnym szepcie — z radosną miną odnajdywał jakiś ważniejszy ustęp — i podsuwał wybrane miejsca do przeczytania sędziemu Tschudi. Nieraz wzruszony mocno, przerywał ciszę, odczytując ważki urywek jedynemu swemu słuchaczowi tonem zdławionym namiętnością, głosem stłumionym gwoli czci, przysługującej miejscu.
Tschudi siedział nawprost stojącego, zagłębiony w fotelu, wyściełanym spłowiałą od niepamiętnych czasów, strzępiącą się materją, zdobną w herby kantonu; wczytywał się w podsuwane mu usłużnie pisma, bądź w tempie wolniejszem, bądź szybszem, zależnie od tego, czy archaiczna niemczyzna była mniej lub więcej obcą urodzonemu Szwajcarowi, czy dawała mu się łatwiej lub trudniej „kuchenna“ łacina średniowiecza, lub nowożytniejsza, bliższa wzorów klasycznych — jedna i druga, przygasłe w jego starzejącej się pamięci.
Czasami, gdy pastor odczytywał mu osobiście ważki ustęp, Tschudi pochylał ku niemu głowę przez stół i nasłuchiwał z uwagą.

Ta lektura trwała już od godzin kilku; im dłużej zaś trwała, tem mocniej tłukło się w piersi doktora praw ojcowskie serce, tem bardziej dech w nim się zapierał, tężały nogi i ręce, cierpła skóra, twarz bladła, oczy humanitarnemu i naogół trzeźwemu człowiekowi wychodziły nawierzch. Albowiem to, co czytał, lub słyszał — oszałamiało go swoją nowością i dziwactwem. Tschudi miał wrażenie, że jego wiedza prawnicza, zdobyta latami studjów i doświadczeniem życiowem była ubogą i ciasną, że otwierają się przed nim jakieś nieznane, odległe horyzonty, równocześnie odpychające okrucieństwem swoich objawień i kuszące odpowiedzią na zagadkowość objawów natury, z któremi dotąd się nie stykał, które jednak nieodparte, potężne, domagające się rozwiązania, stanęły na jego drodze w obrazie tajemniczej choroby, jakiej uległa jego ukochana jedynaczka.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Czary!!!
Mógł-że o istnieniu ich wątpić?
Krzyczały o nich wszystkie te księgi, mówiły akta niezliczonych procesów, świadczyły głosy wielkich papieży, dostojnych książąt kościoła rzymskiego, pobożnych proboszczów gmin ewangielickich, wywody najuczeńszych ludzi kilkunastu wieków, świadectwa wszystkich krajów najmędrszej części świata, dziedziczki wielu cywilizacyj wschodu i zachodu, przewodniczki cnót chrześcijańskich i postępu umysłowego — Europy!

Oto skwapliwa ręka jakiegoś dominikańskiego mnicha notowała na marginesach dzieła „De sortilegiis“ z domyślnem uznaniem wielkiej wiary w sprawiedliwość czasu — liczby statystyczne:
„W ubiegłym roku w Trierze spalono 7000 kobiet, którym dowiedziono czarów; w tym-że roku biskup bamberski skazał na stos 600 czarowników płci obojga; podług wiadomości, które otrzymałem, oporządzono tego roku biskupstwo Würzburskie z 900 szkodników!“
Tuż data: Rok Pański 1657.
W jednym z fascykułów, mieszczących luźne kartki, znajdowały się odpisy wyroków parlamentów Paryża, Tuluzy, Bordeaux, Reimsu, Rouen’u, Dijon’u i Rennes. Przesłała je jakaś ręka kapłańska przy liście, z którego pozostał skrawek z napisem na czele: „ku pouczeniu“. Autor listu zawiadamiał: „W siedzibie inkwizycji, Tuluzie, żniwo podczas jednej egzekucji wyniosło 400 osób. Trzebimy na chwałę Bożą ogniem tę niegodziwość ale jeszcze dalecy jesteśmy od kresu. W szelako władze francuskie mogą pochlubić się swoją gorliwością. Sędzia z Nancy, Remy, opowiadał mi. że w ciągu lat szesnastu spalił 800 czarownic.[1]
Z boku przypisana uwaga: „Przez nieostrożność stróża ten ważny list uszkodziły szczury. Stróż skazany na chłostę — 600 uderzeń“. Tedy nazwisko korespondenta straconem zostało dla przyszłości. Ocalał przecie wymowny frazes tchnący dumą:
„W Paryżu w ciągu kilku miesięcy mieliśmy wyroki wprost niezliczone“.
W teczce znajdowała się jeszcze notatka: „Nie ustępujemy i my, Szwajcarzy, innym w gorliwem prześladowaniu sztuk djabelskich. W Genewie pod rządami naszego czcigodnego biskupa w ciągu trzech miesięcy okupiło swoje winy 500 czarownic. W Konstancji spalono tylko 48“.

Jakoś przy czytaniu sprawozdania o spaleniu za czary pewnej hrabiny włoskiej w Como w r. 1459, której olbrzymi majątek skonfiskowała kurja, z ust sędziego mimowoli wymknęła się uwaga:
— Czy nie uczyniono tego przez chciwość?
Ale zaraz się zawstydził, gdyż Bleihand wskazał mu ustęp w skopjowanym dla klasztoru rękopisie włoskiego inkwizytora Grillandusa:
„isti sortilegii, magici, necromantici et similes sunt ceteris Christi fidelibus pauperiores, sordidiores, viliores et contemptibiliores...“
Cytata świadczyła obok innych dokumentów, że poza nielicznemi wyjątkami padały ofiarą prześladowania istoty najuboższe z najpośledniejszego stanu. Stąd podejrzenie inkwizytorów o względy uboczne, lub nieszczerość w tępieniu zła, upadało: bój czartu wydała najszczersza wiara... miłość bliźniego, oburzona najwyższą zbrodnią, jaką być może związek człowieka z szatanem na zgubę rodu ludzkiego.
Klasztor posiadał odpisy buli papieskich, nakazujących nieubłagane tępienie czarów: Innocentego VIII z r. 1484, Juljusza II z r. 1504, Adrjana VI z r. 1523.
I znowu odruch niewiary poruszył serce sędziego, z wyznania ewangielika.
— To Rzym! — wyjąkał nieśmiało.
I dodał jeszcze:
„Czytam tu, że Sprenger trafność strzału Telia przypisuje mocy djabła. To już omyłka wyraźna. Jakże my, ewangielicy, możemy ufać Rzymowi?“
Pastor Bleihand wskazał milcząco Joggelemu księgę na jednej z górnych półek. Joggeli podał ją niezwłocznie. Były to Colloquia Mensalia“ jednego z najuczeńszych mężów Reformacji, zwolennika Lutra, humanisty Erazma[2] nabytek zrobiony po przejściu klasztoru do gminy ewangielickiej. Pastor wyszukał w księdze pewien ustęp, zdawna mu znajomy, odkreślony czerwonym inkaustem.
Tschudi wczytał się chciwie we wskazany urywek biografji Lutra. Szczegóły podane były przez Erazma bez słowa krytyki — przeciwnie światlejszy biograf popierał poglądy wielkiego twórcy przewrotu w dziejach religji, który zaważył na szalach rozwoju myśli w kierunku racjonalizmu. Wszelako co do czarnoksięstwa Luter stał się bodaj gorliwszym prześladowcą szatana, niżli poprzednicy rzymscy, o ile było to jeszcze możliwem. Erazm świadczył na mocy opowieści przyjaciela-reformatora:
„Widziałem na zamku w Wartburgu czarną plamę tam, gdzie Luter rzucił kałamarzem w djabła. Pokój ten jest ochraniany specjalnie, aby posłużył na świadectwo wiekom, albowiem już pojawiają się ludzie, wątpiący o mocy szatana.[3]
„Luter był mężnego ducha. Człowiek Boży nie bał się sił ciemnych. W klasztorze Witenberskim słyszał bezustannie, jak djabeł tłucze się po celach i korytarzach. Wszelako przyzwyczaił się do tego tak bardzo, że — jak opowiadał mi — zbudzony raz hałasem i przekonawszy się, iż to był tylko djabeł, zasnął wówczas spokojnie.
„Wyznajmy, że święty mąż miał swoje chwile wątpienia, zanim wystąpił tak ostro przeciw czarom. Ale wśród długich i bolesnych rozważań nad transsubstancjacją, zjawił mu się Szatan i podsunął mu dowody, jeżeli-ć było potrzeba nowych, poza świadectwem Pisma Świętego o czarownicy z Endsoru, która przed oczyma Saula wywołała ducha Samuela — jeden z najodleglejszych a najpewniejszych dowodów sztuki czarowania.
„Sam Luter widział, jak sędziwemu kapłanowi djabeł przerwał modły, kwicząc za jego plecami, niby Świnia. W Togau syn czarci potłukł garnki na rynku i rzucił je w głowę poczciwca księdza, wypędzając go z izby z żoną i służbą — nawpół oszalałych“...
Ze zdumieniem dowiadywał się Tschudi, zawstydzony dotychczasowem swojem nieuctwem w sprawach wiary, że idjoci, ślepcy, kalecy, niemowi, bywali nieraz opętani przez djabła, gdyż nie dawało się sprowadzić ich ułomności do jakiejś naturalnej przyczyny. Wszystkie choroby Lutra, przedewszystkiem zaś ból uszu, były widomą sprawką szatana, pragnącego stawiać mu tamy w przedsięwziętem świętem dziele. Grad, grzmot, zaraza — były następstwem bezpośredniem wpływu tych duchów.
Pastor Bleihand przeszedł na tę stronę, gdzie siedział zgnębiony, wtłoczony w fotel, Tschudi. Wodząc palcem po gotyckich literach — na ten raz w podnieceniu triumfu — grzmiącym głosem odczytał nakaz Lutra:
„Nie chcę mieć litości dla tych czarownic — chciałbym, aby je wszystkie spalono!“
I działo się tak w całych Niemczech protestanckich za wcześniejszym przewodem wielkiego inkwizytora Sprengera, natchnionego przez bullę Inocentego VIII, autora „Młota na czarownice“ („Malleus Maleficarum“)[4] — podobnie jak działo się w katolickiej Hiszpanji z nakazu tępiącego czary i herezje tysiącznemi wyrokami Torkwemady[5]; jak działo się w różnowierczych Francji i Szwecji, we Włoszech i w Anglji — w tej ostatniej, zarówno za czasów króla Jakuba, nienawidzącego purytanów, jak i w epoce rewolucjonisty Cromwella, natchnionego przez zabobon purytańskiej nienawiści do czarowników i czarownic, zarówno za rządów twórcy anglikańskiego kościoła Henryka VIII, jako też i mądrej jego córy, Elżbiety, której genjalny Szekspir poświęcił dzieło swoje, apoteozujące spalenie na stosie,,czarownicy”, biednej i mężnej Joanny d‘Arc — beatyfikowanej po stuleciach przez kościół katolicki.

Upływały godziny — goście bibljoteczni zapomnieli o jadle i zetknęły się ich głowy nad tylu księgami, pisanemi zarówno przez dostojników wszystkich klerów, jak i przez ludzi świeckich, skądinąd słynących z encyklopedycznej wiedzy na poziomie swego czasu, mających zasługi wiekopomne w historji rozwoju myśli, bodaj genjalnych, jak Cardano, Paracelsus, Bodinus, a przejętych tym samym zabobonem, dowodzących uczenie istnienia czarów, stwierdzonych świadectwami obu Zakonów, Starego i Nowego, niezliczonemi zeznaniami świadków i oskarżonych, zapisanemi w tysiącznych procesach, niezawsze wydartemi za pomocą tortur, częstokroć składanemi dobrowolnie przez rzekomych „opętańców djabła.“
Joggeli, stąpając cicho, zapalił w ciemniejącej izbie kilkanaście świec woskowych. Przez okna dochodziły melancholijne pieśni pastuszków, przeprowadzających stada z pastwisk górskich do obór w dolinie, dzwonki krów, zawieszone na szyjach, ogłaszające w przejściu przez plac miejski nastanie godziny wieczornej. Ale ci dwaj nieznużeni tonęli w badaniach.
Tschudi przeczytał historję prokuratora, który skazał setki nieszczęśliwych na stos, a w końcu życia, w wieku lat osiemdziesięciu, przyznał się, że sam był opętańcem djabła; dobrowolnie wstąpił na szafot, gdyż przez litość czasu i przez pamięć jego zasług złagodzono mu karę, skazując nie na ognie, lecz na ucięcie głowy i ćwiartowanie po śmierci.

— To okropne!... to okropne! — wyjąkał Tschudi, odsuwając księgę. Już nie mogę czytać więcej. Miesza mi się w głowie.
Poczem wlepiając oczy w Bleihanda. zapytał:
— Czy to zawsze tak było?
Znawca odparł:
— Zawsze!... Może wprzód ludzie tego nie postrzegali — albo też zło urosło. Przed wiekiem XII słychać mało o czarownicach. Ale za to w XVI wieku złość djabelska i zuchwalstwo urosły ponad wszelką miarę. Wydaliśmy wojnę piekłu i piekło podjęło rękawicę! Ostatnio jednak osłabła gorliwość ustawodawców i sędziów, zarażonych nowinkami — i jest obawa, że rozzuchwalenie bezkarnością popchnie znowu wielu w objęcia szatana. Ot, taka Anna Góldi jest zwiastunką nowych napaści...
— Tedy nie uda się nigdy wytępić djabelskiego nasienia do cna? — zapytał z lękiem Tschudi.
— Nie wolno wątpić o mocy Bogal — pastor wzniósł oczy ku niebu. Coś jednak już się zrobiło! Spaliliśmy tyle czarownic, że potomstwo, naznaczone przez djabła, przestało się rodzić tak obficie za naszych czasów, jak w wiekach ubiegłych.[6]
— Czy starożytni znali czarownictwo? — pytał chciwy oświecenia Tschudi.
Grecy spalili czarownicę Lamję. Rzymianie rzucali na pożarcie dzikim zwierzom magików. Zresztą ludy pogańskie nie walczyły z djabłami, gdyż żyły pod ich opieką, jak świadczy Tertullian, bogowie i boginie, owi ich Apolle i Plutony, one ich Wenery rozpustne i przemądre Minerwy — wszystko to był pomiot djabelski.[7]

— Pójdźmy! — zadecydował nagle Tschudi, powstając. Jest mi duszno... Dławię się tutaj...
Załamał ręce:
— Biedne dziecko moje! Biedna Miggelił... Być w rękach potwora...
— Wydrzemy ją z jej pazurów! — uroczyście zapowiedział młody duchowny. I oczy jego zaświeciły złowrogim blaskiem...
Wyszli.





  1. Wszystkie cyfry zaczerpnięte zostały z dokumentów sądowych i dzieł kościelnych przez wielkiego angielskiego badacza i autora genjalnie objaśniającej psychozę stuleci pracy p. t. „Dzieje wolnej myśli w Europie“. (Por. str. 27).
  2. Erazm Rotterdamski ur. 1467 zm. 1536 r.
  3. Czarną tę plamę pokazują dotąd. Por. H. Lecky str. 80.
  4. Dzieło wyd. w Kolonji w latach 1485 — 1494. Sekretarz księcia Ostrowskiego przełożył w r. 1614 i wydał w Krakowie „celniejsze ustępy“ ku oświeceniu rodaków, osiągnął wpływ ogromny.
  5. Jako rzecz godną zbadania, a w każdym razie ciekawą psychologicznie, podajemy, że ów fanatyk katolicki, który 90.000 ludzi pociągnął przed trybunały za herezję, spalił żywcem 8.800 osób, wypędził 100.000 żydów z granic Hiszpanji — był podług Encyklopedji „Przegl. Tyg.“ (wyd. r. 1900) — pono pochodzenia żydowskiego.
  6. Godzi się zaznaczyć, że ten pogląd podzielał St. Przybyszewski w „Synagodze Szatana“, wiarę w czary godząc po swojemu z naukami o dziedziczności, na świadectwo naszego czasu!
  7. Tego samego zdania był Św. Augustyn i Tomasz z Akwinu, gorliwi wyznawcy wiary w czarownictwo za pomocą ślutm z mocami djabelskiemi. (Draper. „Historja Umysłowego Rozwoju Europy”. Lecky „Dzieje Wolnej myśli”)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.