Złoto i błoto/Tom II/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Złoto i błoto
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1884
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Następnym dniom towarzyszyło to samo usposobienie. Bawiono się, patrzano i marzono o jutrze...
Książę wprawdzie parę razy napomknął, że wypadnie rozpatrzyć rachunki, skończyć z budowniczym, pomówić o budżecie, ale sam zawsze dodawał, że w tem nie ma nic pilnego...
Maurycy jednak, najpraktyczniejszy ze wszystkich, wpatrując się w te wspaniałości, doznawał pewnego niepokoju, przewidując, że rachunki będą ciężkie... Wspomniał o tem przypadkiem marszałkowej, która pośpieszyła mu uczynić słuszną uwagę, że to są wydatki jednorazowe, że były nieuniknione, że coś poświęcić należało dla zajęcia stanowiska, do którego Czermińscy mieli prawo.
Maurycy umilkł... Monti nie nalegał dotąd. Nie wynosił się jeszcze z oficyny, przychodził codzień na obiady, i był bardzo przyjemnym gościem dla wszystkich. Marszałkowa rzucała nań melancholiczne wejrzenia — ot tak... aby spróbować czy jej wzrok siły nie stracił...
Chociaż Moryś miał zamiar prędko do chorej matki i gospodarstwa powracać, nie puszczono go... Falimirska wolała mieć przy sobie, niż dać mu bujać na wsi, gdzie się sideł szlacheckich obawiała... Parę wieczorów spędziła zamyślona, wzdychając w swoim pokoju, na rachubach i dumaniach, jak jej postąpić należało, ażeby Morysia stale do siebie przywiązać... Czy trzymać go w pewnem oddaleniu jak dotąd — czy cokolwiek dać mu się zbliżyć i nadzieją rozłakomić? Teorya i praktyka wskazywały zarówno, że trzeba się było trzymać pewnej miary, i ani nazbyt zniechęcać chłodem, ani do zbytku dozwalać się przysuwać. Trudne to było położenie, które tylko niezmiernym taktem dłużej przeciągnąć mogła marszałkowa. Postanowiła ona nadzieje robić wielkie, ale rzeczywistych ustępstw jak najmniej.
Utrzymanie Maurycego w zależności zbyt wielkiej było wagi, by pani Falimirska nie zapragnęła w tym względzie zasięgnąć rady doświadczonego i w jej mniemaniu nadzwyczaj praktycznego księcia.
Augustulus nie potrzebował, by mu się zwierzyła z położenia — widział je i odgadnął; przywiązywał doń też wielkie znaczenie, i matkę Felicyt, działającą w interesie córki, miał za zupełnie usprawiedliwioną. Gdy marszałkowa wkrótce po przybyciu spotkała się z nim rano sam na sam i szepnęła mu o tem... książę położywszy palec na ustach, odparł:
— Wszystko wiem, widzę... nic mi mówić nie potrzebujesz... Należy się zapewnić, że nam Maurycy się nie wyśliźnie. Lękam się powrotu jego na wieś: młody, zapomnieć może, da się uwikłać w jaką szlachecką intrygę. A że na niego tam polować będą — bo to gruba zwierzyna — nie ma wątpliwości. Trzeba jego... przywiązanie starać się podnieść do wysokiego nastroju... uczynić silnem... Niech się kocha wściekle...
— Tak — a dalej co? spytała piękna pani... Gdyby do tego przyszło, że — bo wszystko być może... przypuśćmy, że się zechce żenić!
Książę się zamyślił.
— No — w takim razie — rzekł książę — jeśli mam prawdę powiedzieć, nie radziłbym... Ludzieby z tego zaraz wysnuli... że wszystko się robiło dla ich majątku... zarzuconoby nam intrygę, mogłoby to Leonowstwu nawet w konsyderacyi zaszkodzić. A potem — co za przyszłość? Maurycy — mówmy między sobą otwarcie — mógłby być waszym synem...
Falimirska się zarumieniła, bo wspomnienie to niemile ją dotknęło. Książę naprawiając, uchwycił jej rękę, ucałował gorąco.
— Ale ty jesteś jak Ninon, nieśmiertelna, ty będziesz młoda zawsze... prześliczna zawsze...
Nastąpiło milczenie. Książę coś szepnął na ucho, jakby bardzo poufną przestrogę, która żywszy jeszcze rumieniec na twarz marszałkowej sprowadziła. Wyrwała mu rękę i odezwała się niemal urażona:
— O! przecież ja to wiem sama...
Przeszedłszy się kilka kroków, jakby chciała ochłonąć i zebrać myśli — wróciła potem do księcia, który stał bawiąc się łańcuszkiem od zegarka i patrząc na nią.
— Po co Maurycy ma koniecznie na wieś powracać, aby siedzieć na wsi? Gospodarstwo może komu powierzyć... Malborzyński mógłby się niem zająć, i w ten sposób zawszebyśmy wiedzieli co się tam dzieje. Maurycy czasem na krótkoby dojeżdżał, a bawiłby tu, z nami. Mielibyśmy go na oku i w ręku...
— Doskonale — zawołał książę — tylko o tem nie trzeba też zapominać, że dla młodszego, niedoświadczonego jegomości Warszawa stokroć jest jeszcze niebezpieczniejsza, niż szlacheckie dworki na wsi. Tamtejsze kobiety nie mają ani tego uroku, ani tej umiejętności zdobywania serc... Tu... my go z trudnością upilnować będziemy mogli.
— Cóż więc począć? co począć? odezwała się niespokojna marszałkowa, spoglądając w zwierciadło.
— Ha! jeżeli jesteś siebie pewna — dodał książę — trzymaj go na pasku tutaj, ale... na pasku... Niech się przyzwyczai, niech mu tu będzie dobrze, pieścić go należy... ale o to nie będzie trudno.
Książę spojrzawszy nagle na zegarek, chciał już odchodzić gdy jakby sobie coś przypomniał, przystąpił znowu do zadumanej marszałkowej.
— Ale — rzekł — czy Leon nie widzi tego, że brat... hm? rozumiesz mnie?
— Leon wie, że jesteśmy w przyjaźni, że sympatyzujemy... Ja w oczach Leosia gram niemal macierzyńską rolę... Nie może supponować nic więcej...
— Hm! kto to wie! mruknął książę.
— Z pewnością... potwierdziła pani.
— Tem lepiej, dodał Augustulus...
Tak się rozstali, nic pewnego nie postanowiwszy...
Po wspólnem śniadaniu, Felicya poszła niezmiernie zajęta nowe suknie przymierzać... żyła niemi! Leon usunął się do swojego pokoju. Maurycego, rozmawiając z nim, pociągnęła z sobą marszałkowa do swojego appartamentu...
— Na samą tę myśl, że masz pan odjechać, mówiła tęskno do niego, serce mi się niewymownie ściska. Będę okrutnie osamotniona. Leoś zajęty Felicyą, ona nim, książę światem i ludźmi i sobą więcej niż nami, a ja...
Morysiowi to pochlebiło — oczy mu zajaśniały.
— Ja mam tylko... pana... was — dokończyła marszałkowa, ledwie dosłyszanym głosem. I westchnienie się z piersi wyrwało.
— Nie jedź bo pan... po co? po co? Gospodarstwo pójdzie bez niego... Interesa.. doprawdy śmiałoby można powierzyć Malborzyńskiemu, czasem na nie spoglądając. Malborzyński uczciwy, zdolny, zręczny człowiek... Pan mógłby zostać z nami.
— Ale dla samej matki muszę jechać — odezwał się Moryś.
— No — dobrze, pojechać, zobaczyć się... zabawić kilka dni — i wracać, koniecznie powracać do nas. Ja tego żądam, ja proszę, jabym gotowa rozkazać, gdybym miała jakie prawo do tego...
Uśmiechnęła się wdzięcznie; ręka, o której niby zapomniała, została w dłoniach Morysia, który ją ściskał namiętnie i nie puszczał. Nie broniono mu jej... Oczy szukały odpowiedzi; nagliły o nią.
Odpowiedź ta jeszcze nie nadchodziła: marszałkowa więc zabrała głos znowu...
— Mój projekt jest najlepszy — zostań pan... Wieczory często spędzać będziemy mogli prawie sam na sam... Leoś i Felicya... ani spojrzą na nas, mając tyle do czynienia — książę lubi się bawić... Zobaczysz pan, będzie nam z sobą dobrze... Dla czego nie korzystać z tych chwil?...
Mówiła tonem przenikającym, z tęsknotą, rzewnie, i Moryś uległ obietnicom tego głosu...
— Będę posłuszny — zawołał — rób pani ze mną co chcesz...
— Otóż takim pana... was... ciebie nareszcie, odparła żywo... lubię i kocham. Tak jest — kocham... Od dziś dnia mówmy sobie — ty....
Maurycy rzucił się zapalczywie, uszczęśliwiony; zawstydzona pani z lekka go odepchnęła...
— Proszę cię... proszę... pamiętaj coś mi przyrzekł!
Moryś się cofnął nieco, rękę mu zostawiono, marszałkowa mówiła dalej:
— Pojedziesz matkę odwiedzić... zobaczyć co się tam dzieje, i zaraz — zaraz wrócisz... Matka to rozumie, że masz wiele tu do nauczenia się, do widzenia... że tu możesz korzystać ze stosunków... słowem, że dla ciebie miejsce tu właściwsze, niż na wsi, wśród ludzi zadomowionych i zardzewiałych...
Maurycy, po uściśnieniu bardzo pięknej rączki, był o tem najmocniej przekonany, że się tu wiele mógł nauczyć. Zwycięstwo zostało łatwo odniesione, ale je potrzeba było wzmocnić uznaniem ogólnem i ogłoszeniem. Po krótkiej rozmowie, marszałkowa przypomniała sobie, że się musi ubrać i z Felicyą jechać wybierać kapelusze... Moryś więc odprawiony został, i poszedł do swojego pokoju rozmyślać, jak się wytłómaczyć potrafi przed swoimi ze zmienionego programu. Niepotrzebnie się troszczył o to, bo Falimirska miała mu ułatwić tę sprawę. Przy obiedzie nie było nikogo oprócz księcia...
Mówiono najprzód o sukienkach, bo piękna Felicya o czem innem ani myśleć, ani mówić teraz nie mogła... Leonowi starczyło jej uśmiechu i ząbków perłowych — jej srebrnego głosu i widoku szczęścia na jej twarzyczce wpół jeszcze dziecięcej. Wśród tego szczebiotania, marszałkowa nagle głos podniosła.
— Leosiu, rzekła — wzywam twej pomocy, przeciw własnemu twemu bratu. Czy się to godzi, aby młodzieniec tak obdarzony, tak zdolny jak p. Maurycy, zakopywał się na wsi? Cały światby na nas powiedział, żeśmy go ekonomem zrobili. Zatrzymajmy go w mieście, niech się uczy, patrzy, świat pozna... Przypuściwszy nawet, że się tam czegoś nie dopilnuje w gospodarstwie — ale i to być nie może — czyż nie warto coś poświęcić, aby ocalić człowieka? Powtarzam, p. Maurycy powinien zostać z nami, Malborzyńskiemu dać plenipotencyę, dojechać czasem...
Książę, który z muszli właśnie dojadał pasztecika, cudownie przygotowanego, będącego arcydziełem kunsztu... odjął łyżeczkę od ust.
— Słowo daję, zawołał, że to cud! ta kobieta myśl moją odgadła...
— Ja tylko nie śmiałem mówić — odezwał się Leon, — ale ciągle o tem marzyłem...
— A! to będzie prześlicznie! zakrzyknęła plaszcząc rączkami Felicya... Mnie Moryś też jest niezmiernie potrzebny... Leosia nie zawsze można użyć, tak mu się nie chce ruszyć z domu... a Moryś mi będzie robił sprawunki... Nieprawdaż?...
— Tak — a matka? cicho odparł Maurycy, który oczy trzymał w talerz wlepione.
— Do mamy dojedziesz ile razy zechcesz — rzekł Leon. Ty wiesz, jak ja matkę kocham... ale ona przedewszystkiem teraz potrzebuje ciszy i wypoczynku który nawet my jej przerywamy. Ma księdza proboszcza i pannę Damiannę...
— Ale tak jest! tak jest! zawołała marszałkowa — miałam racyę.
— Cóż ty na to? zapytał Leon brata.
— Godzi się, musi się zgodzić — bo to rzecz rozsądna i słuszna — dodała żywo marszałkowa...
— Nie wątpię i ja — rzekł książę.
Maurycemu trochę wstyd było, usta mu się nerwowo skrzywiły, lękał się być odgadniętym — i rzekł cicho:
— Zobaczymy! Ale kiedy kilka osób się godzi na jedno... trudno się opierać...
Znowu tedy z największą łatwością otrzymało postanowienie marszałkowej sankcyę powszechną. Szło jej wszystko jak po maśle — książę, który trzecią muszlę wypróżniał, spojrzał na nią z porozumieniem, jakby jej chciał powinszować.
Moryś jednak do wieczoru pozostał smutny i zamyślony, co marszałkowa spodziewała się przy pierwszem spotkaniu sam na sam rozpędzić.
W domu skupiało się wszystko około ukochanej Felicyi, jej służyło... nią żyło. Leon był rozmarzony szczęściem swojem, a że oprócz tego miał przed sobą świat nowy do zdobycia, i codzień prawie z pomocą księcia znajomości zawierał arystokratyczne, pochlebne dla siebie, że wszędzie go doskonale przyjmowano i czuł się jakby urodzony do tych ludzi, z którymi stał na równi wykształceniem, formami, intelligencyą, i jeśli nie imieniem, to majątkiem, który je zastępuje — nic mu do szczęścia nie brakło. Był on z tych ludzi, którym pozorów starczy, i co głęboko nigdy nie sięgając w życie, prześlizgają się po jego powierzchni.
Wszyscy byli tu szczęśliwi — można powiedzieć — najmniej jednak Maurycy. Coś mu powiadało, jakiś głos wewnętrzny odzywał się w nim, oznajmując mu, że był na fałszywej drodze. Niepokoił się, wahał — położenie swe widział, jakiemś niepewnem, bez wyjścia...
Ta chmura na czole jego nie uszła baczności Leosia, który ją przypisywał innym może powodom. Przy pierwszej zręczności, gdy się tegoż dnia wieczorem zeszli sami w pokoju Leona — zaczepił go.
— Słuchaj Moryś — mnie się zdaje — tobie tak z oczu patrzy, jakbyś ty z czegoś był nie rad, niespokoił się czemś. Mów mi szczerze... po bratersku.
— To ci się wydało! odparł Maurycy — nic mi nie jest. Nieoswojony jestem z mojem i naszem nowem położeniem — potrzebuję sobie z niego zdać sprawę... Więcej nic... Miałem jechać — nie jadę... Interesa...
— A! interesa! przerwał Leoś — jakież my mamy interesa! Pieniędzy dosyć — zawikłań żadnych... majątki zagospodarowane. Mało ludzi w tak szczęśliwych jak my znajduje się warunkach...
— To prawda — rzekł Maurycy — ale...
— Bez żadnego ale, Morysiu — dodał Leon... Ja ożeniłem się z miłości, ty powinieneś tu, korzystając z położenia, z majątku... ze stosunków, ożenić się dla... familii. To jest myśl moja.
Maurycy rozśmiał się ruszając ramionami.
— Ja się wcale nie myślę żenić...
— Znajdziemy ci księżniczkę — dodał Leoś, wesoło zapalając się. Słowo ci daję. To wchodzi do naszego programu. Ja jeszcze o tem nie mówiłem nikomu — ale mam swój program... Rodziny się podnoszą nie samym majątkiem, ale kolligacyami i stosunkami... Ty się musisz ożenić tak, abyśmy w świat oba weszli de plein pied...
— Dajże mi pokój! — rzekł Maurycy markotno...
— Nie będę naglił — zobaczymy, napatrzymy, trafić się coś musi... Naówczas... o! Morysiu drogi, ty to dla familii uczynisz...
Począł chodzić żywo po pokoju...
— Jesteśmy na doskonałej drodze dojścia do honorów, do stanowisk, do wpływu, do zrównania się z najpierwszemi w kraju rodzinami. Głupibyśmy byli, nie korzystając z tego...
— Do czegoż to nas doprowadzi? spytał Maurycy obojętnie.
— Do pozycyi Potockich, Lubomirskich e tutti quanti — do najwyższych dostojeństw, w tego co jest celem szlachetnych żądz...
To co marzę, jest zupełnie możliwe, ale z twoją pomocą...
Tymczasem — milczmy...
Zamyślił się Maurycy — mało miał ambicyi w istocie... Projekt sekretny Leosia, o którym nikt dotąd nie wiedział oprócz niego i Felicyi, był po części jej myślą. Ona miała jeszcze może więcej tej ambicyi i pragnienia blasku, niż mąż; lecz mężowi wmawiała co chciała. Jej pocałunek był najsilniejszym z argumentów...
Gdy się to działo w pałacu nowożeńców, hrabia Teofil wyszedłszy od nich w najwścieklejszym humorze, rozdraźniony, zazdrosny, upokorzony, gniewny, nawet dnia następnego nie mógł się jeszcze uspokoić. To co widział, raziło go, szukał stron ujemnych, śmieszności — le défaut de la cuirasse, tego szalonego szczęścia, i nie mógł go znaleźć... Ci ludzie mieli więc wszystko — on — malał przy nich... nie dorobił się nic... Gniewał się na los, na siebie — a — nie wiedzieć dla czego, na marszałkową i na księcia.
Trzeciego dnia Augustulus zawsze niezmiernie grzeczny, oddał mu wizytę.
Hrabia Teofil miał w Warszawie stałe mieszkanie przy Mazowieckiej ulicy, w jednym z najpiękniejszych domów na piętrze... Dotąd uchodziło ono za jedno z najgustowniej urządzonych w Warszawie; teraz nikło i gasło przy pałacyku Czermińskich... Sam właściciel widział, że jego przepych czuć było tandetą, pierwszorzędnym hotelem, czemś oklepanem i trywialnem. Wróciwszy do domu, rażony był tą fizyognomią appartamentu swojego, któremu jedne tylko starożytności porozstawiane i porozwieszane, z pewną artystyczną fantazyą, dodawały oryginalności. Ale i te — niestety! — czuć było tandetą. Był to bric à brac amatora nie znającego się bardzo na tych przedmiotach i chcącego zaopatrzyć się tanio. Oprócz kilku przedmiotów nabytych w Paryżu, cacka te dosyć były liche i pospolite. Kamerdyner, liberya, mieszkanie, wydały mu się — nieznośnemi.
Chodził długo po pokojach, walcząc między skąpstwem i obawą, a ochotą wielką pokazania, że i on miał gust i pieniądze...
Rachował swe zasoby: — Gdybym przypuśćmy, sto tysięcy rubli włożył w kawalerski mały domek i uczynił go pieścidełkiem? nie zrujnowałbym się przez to...
Myśl ta ćwiekiem mu się w głowę wbiła... Przypominając pałacyk, nie mógł nie pomyśleć o Felicyi, uroczo ładnej. Twarzyczka jej zrobiła na nim wrażenie, które rosło z każdą chwilą... Gorączkowo począł sobie wyliczać wszystkie piękne panie warszawskie... które... które... nie były nazbyt okrutnemi. Zdało mu się, że mógłby być Don Żuanem...
Jak do tego doszedł — sam nie wiedział — a męczył się tem... Gryzła go zazdrość ze wszystkich stron napastując. Leoś był ładny chłopak, lecz i on siebie znajdował niebrzydkim, a z krótkiej rozmowy przekonał się, że co do wykształcenia i głowy, Leoś z nim walczyć nie mógł...
Nie wychodząc z domu, gryzł się tak aż do przybycia Augustula. Wuj zastał go w gabinecie bezczynnym, z cygarem w ustach, chmurnym... Przywitanie było zimne...
— Jakże się ty masz? odezwał się wuj — boję się czyśmy cię nadto nie zmęczyli tamtego wieczoru, chwaląc się szczęściem naszem. Przychodziło mi na myśl nawet, że przed starym kawalerem jak ty, było okrucieństwem popisywać się tak z obrazem domowego szczęścia...
Krzywo się uśmiechał hr. Teofil.
— W istocie, rzekł — pani młoda jest tak cudownie piękna... że pozazdrościć można mężowi...
Umyślnie to rzucił, wiedząc, że książę powtórzy, i że — to się przydać może... choć później.
— Ba — a pałacyk? spytał wuj.
— No... pałacyk — odparł Teofil — zapewne śliczny — ale... podlega krytyce jak wszystko na świecie.
— Ah! par exemple! porwał się książę... wyzywam ją.
— Jest po prostu nadto piękny — odezwał się Teofil.
La mariée est trop belle! dorzucił wuj.
— Tak — zbyt przeładowany, przeciążony ozdobami, nazbyt wypieszczony. W końcu — mówił Teofil — nic nie robi effektu, bo jedno drugie głuszy i przyćmiewa. Oślepionym się wychodzi i zmęczonym. Pretensyi dużo — za nadto.
Książę ramionami ruszając powiódł szydersko oczyma do koła... Zrozumiał to Teofil.
— Wiem co wujaszek chcesz powiedzieć, podchwycił — uśmiechasz się z mojej kletki, ale to przecie nie dom... tylko schronienie — pied â terre. Gdybym dom stawił, umiałbym go też uczynić smakownym...
— Więc spróbuj! rozśmiał się wyzywająco wuj.
— Nie wiem, być może! odpowiedział obojętnie Teofil. Toby mnie może zabawiło — a nudzę się...
— Czemuż się nie żenisz?...
— A, wolę się jeszcze nudzić, niż męczyć — rzekł Teofil.
— Sądzisz więc...? pytał książę.
— Sądzę, że wuj zna moją teoryę, bo ja od wujaszka nauczyłem się budowania teoryi na każdy wypadek.
— Twej teoryi nie przypominam sobie.
— Jest bardzo prosta i zaczerpnięta z doświadczenia. Na sto małżeństw, dziewięćdziesiąt dziewięć — ma trzy miesiące szczęśliwe... Następują małe nieporozumienka, znużenie, i kilkadziesiąt lat pokuty za dziewięćdziesiąt dni problematycznego szczęścia...
— Jest nieco przesady w rachunku — po namyśle począł wuj. Więc mógłbyś się żenić inaczej, wyliczywszy się z awantażami i bez złudzeń...
— Mam na to czas — rzekł spokojnie Teofil. Nim zaś to nastąpi, wolę patrzeć na cudze żony i ich się widokiem napawać...
— To coś podobne do tych biedaków, którzy przed Chevetem stoją u okna i razowy chleb jedząc, oczkują z ananasam.
Possible...
Po tym wstępie książę, który zmiarkował, że już kwasu dosyć wlał w duszę Teofilowi, postarał się w dalszej rozmowie dopomódz, aby fermentował... Wychwalał więc Czermińskich — a w końcu zapraszał w ich imieniu kuzyna.
Czy się książę umówił z Leonem, czy przypadkiem się tak złożyło, w chwili gdy siedzieli jeszcze gawędząc, służący przyniósł kartę Leona i Maurycego Rawiczów-Czermińskich.
Niepodobna było nie przyjąć, choć hr. Teofil niemal się wstydził swojego salonu, spłowiałych mebli i mieszkania. Wyszli naprzeciw nich z księciem, a przechodząc hrabia miał przyjemność przez okno rzucić okiem na ekwipaż czystej krwi dwoma siwemi końmi zaprzężony, którego woźnica w czarnej liberyi, butach ze sztylpami, wyelegantowany, z wielkim szykiem siedział na koźle karetki, którąby na półce było postawić można, tak ślicznie się przedstawiała...
Leoś i Maurycy przyjemnie byli zdziwieni, zastając tu księcia.. Hrabia musiał udawać wesołego, a był zły... aż mu ręce drżały... Nie omieszkał co najrychlej sam wytłómaczyć mieszkanie kawalerskie, niesmaczne, tem, że mu tylko niekiedy jak zajazd służy...
Leoś zaś, mający wszystkie pańskie gusta, a bardzo mało znajomości rzeczy, okazał się przeciwnie zachwycony starożytną bronią, etruskami, zbrojami i całą tandetą rozwieszoną i rozstawioną u hrabiego.
Teofila uradowało to, iż mógł w czemś okazać swą wyższość i znawstwo. Z niesłychanem zuchwalstwem i blagą począł tłómaczyć te swe mniemane skarby, nadając im niezmierną wartość i napomykając, że się na te rzeczy rujnuje.
Książę się uśmiechał z boku, usta do góry wykręcając, i mruczał coś.
Teofil nie zważał nań...
— Przyznam się hrabiemu — że na tych rzeczach się jeszcze nie znam; ale czuję, że mógłbym do nich nabrać passyi. Zachwycają mnie! Dziś już tego smaku nie mamy!
Starożytności uratowały hrabiego Teofila i humor mu poprawiły. Dwaj bracia unosili się nad niemi i wizyta się przedłużyła...
Leoś wreszcie zapraszając najmocniej hrabiego, aby o domu jego nie zapominał — tymczasem na obiad niedzielny go wezwał... Wymawiał się hrabia z razu, książę nastawał, i przyrzekł...
Razem z księciem pożegnali gospodarza. Ponieważ karetka miała siedzenie na przodzie, książę się do niej chciał zabrać. Zaledwie siadł nie mógł wytrzymać.
— Nie wiedziałem, że Leoś także chce na antykwarza chorować... ale moje dziecko... Teofil jest skąpy — gdy ci przyjdzie ta fantazya, za parę tygodni będziesz miał dziesięć razy piękniejsze rzeczy. Tam nie ma nic osobliwego...
Leonowi szło może o podobne zabytki dla tego, że one wchodziły w modę i dowodziły pewnego wykształcenia i smaku. Znajdował więc, że niepodobna się obejść bez tych rzeczy... człowiekowi z gustem...
— Będziesz je miał — szepnął książę... Sam hrabia gotówby ci swoje posprzedać, ale cię obedrze... Lepiej ich szukać gdzieindziej.
Na obiad proszony przybył hrabia Teofil z zupełnie zmienioną fizyognomią i usposobieniem, strojny i w wybornym humorze... Cały był w komplementach dla Felicyi, ku której się nie krył z uwielbieniem, co jej pochlebiało, a mąż był mu wdzięczny. Kwaśny humor zupełnie znikł bez śladu. Jakby z projektu przylgnął do Maurycego, pokochał go, rozruszał, spoufalił, i pod nie wiem jakim pozorem zaprosił go na skromny obiadeczek kawalerski.
Konszachty te z Morysiem nie podobały się marszałkowej, nie w smak były księciu, ale mrugali napróżno. Maurycemu pochlebiała ta przyjaźń i spoufalenie — i po raz pierwszy oburzył się nieco, że chcą nim jak dzieciakiem kierować...
Gdy po wyjściu hrabiego, nadbiegła marszałkowa niespokojna i poczęła badać winowajcę, wyznał jej śmiało, że mu się hrabia podobał, i że z przyjemnością przyjął zaproszenie na obiad. Marszałkowa wpadła w bardzo zły humor. Nie obawiała się napróżno: — wiedziała, że hr. Teofil, więcej dla tonu, niż przez fantazyę, miał stosunki różne z pięknemi paniami z baletu...
Poczęła więc, z góry uprzedzając Morysia, nastawać na zepsucie i bezwstydy młodzieży, i dała do zrozumienia, aby się miał na baczności, nie dając wciągnąć w towarzystwo nieprzyzwoite, bo tegoby mu nigdy nie darowała.
Maurycy, który pojęcia nie miał, ażeby płoche miłostki pokątne mogły służyć do popisu — objawił niewiarę w to, by hrabia mógł się dopuścić... zwierzania się z nich przed obcym...
W ogóle książę i pani Falimirska tego wieczoru malując hrabiego kuzynka, przyznając mu zalet wiele, ubrali go jednak tak, aby nieufność obudzić względem niego. Marszałkowa złym przeczuciom obronić się nie mogła... Maurycy jednak milczący, trwał w postanowieniu dalszego pielęgnowania miłej znajomości...
Na przekór matce, Felicya tego dnia bardzo dystyngowanym i przyjemnym znajdowała hrabiego, a Leoś trzymał jej stronę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.