Złodziej okradziony/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Złodziej okradziony
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 3.2.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ZŁODZIEJ OKRADZIONY
Tajemniczy podróżny

Na jednym z peronów dworca w Amsterdamie dwóch podróżnych rozmawiało z konduktorem pociągu pośpiesznego, zdążającego do Berlina. Dzięki sutemu napiwkowi konduktor zarezerwował im osobny przedział.
— Widzisz, Edwardzie, — rzekł młodszy z nich — wolałbym mimo wszystko pozostać w Londynie. Ta podróż do Berlina nie podoba mi się wcale.
— Całkiem niesłusznie, Charley — odparł człowiek, do którego zwrócone były te słowa.
Był to mężczyzna wysoki, szczupły i muskularny. Wyraz jego twarzy zdradzał żywą inteligencję.
— Tak, mylisz się — powtórzył — policja berlińska nie jest bynajmniej sprytniejsza od londyńskiej lub paryskiej. I ona, zanim powiesi człowieka, musi go najpierw schwytać...
Przerwał. Z sąsiedniego przedziału dochodził do uszu jego odgłos rozmowy.
— Postaw przy mnie walizę z pieniędzmi — rzekł jakiś głos.
— All right, Stahl.
John C. Raffles, bowiem nim był szczupły młody człowiek, oparł się o poduszki wagonu i zapalił papierosa. Jego przyjaciel i sekretarz Charley Brand zabrał się do przerzucania angielskich gazet.
— Schlesischer Banhof — Wszyscy wysiadają — zawołał konduktor.
Pociąg z hałasem wtoczył się na berlińską stację. Tragarze biegali tam i z powrotem. Słychać było gwar i nawoływania. Podróżni tłoczyli się przy wyjściu.
— Wszyscy wysiadają! Proszę wysiąść — rzekł konduktor, zwracając się do podróżnego, siedzącego samotnie w przedziale pierwszej klasy.
Podróżny nie ruszył się.
Konduktor wszedł do przedziału i lekko potrząsnął śpiącym.
— Jest pan już w Berlinie.
Sztywny, jak gdyby wyciosany z drzewa, podróżny pozostał na swym miejscu. Gdy konduktor począł nim silnie potrząsać, podróżny stracił równowagę i o mało nie upadł na ziemię. Konduktor przeląkł się i zawołał swego kolegę.
— Hallo, Karl, chodźże szybko. Mam wrażenie, że tu ktoś umarł.
Wezwany funkcjonariusz przybiegł natychmiast. Przed przedziałem zebrała się mała grupka ciekawych. Konduktor wraz ze swym kolegą poczęli coraz mocniej potrząsać pasażerem. Nagle z tłumu wysunął się jakiś pan.
— Nie ruszajcie go — rzekł — jestem lekarzem. Proszę mi go zostawić.
Obydwaj funkcjonariusze oddalili się od ciała, przepuszczając lekarza. Mały, dość korpulentny człowiek o okrągłej i sympatycznej twarzy, uważnie obejrzał podróżnego. Człowiek ten nie zmarł, bowiem serce biło jeszcze i pierś podnosiła się miarowym oddechem. Nie był pijany, gdyż z ust jego nie czuło się zapachu alkoholu. Stanięto w obliczu zagadki.
Postawa nieznajomego była dziwna. Sztywny i skurczony, nie siedział a raczej oparty był o ławkę. Robił wrażenie wielkiej lalki, którą ktoś wrzucił de kąta.
Wszystkie usiłowania doktora Blaya — takie bowiem nazwisko nosił lekarz — spełzły na niczem. Kazał wobec tego znieść człowieka do poczekalni i położyć go na ławce. Przyłączył się do niego jakiś inny lekarz i obydwaj panowie poszli w ślad za tragarzami, którzy nieśli ciało. Pochód zamykała gromadka ciekawych.
Doktór Blay zdjął ubranie z pacjenta. Na ciele jego nie można było dostrzec żadnej rany, któraby świadczyła o napaści. Na szyi nie odkryto śladów; pochodzących z duszenia. Serce i płuca fnukcjonowały prawie normalnìe. Krótko mówiąc nie spostrzegało się nic niezwykłego. Obydwaj lekarze gubili się w przypuszczeniach.
Po szczegółowych oględzinach doktór Blay wzruszył ramionami. Doktór Weiler, jego kolegą wstrząsnął głową. Wypadek był naprawdę zastanawiający.
— Cóż pan o tym sądzi, drogi kolego? — rzekł doktór Blay. — Nie chcę jeszcze nic twierdzić, ale nabieram coraz silniejszego przekonania, że mamy tu do czynienia z wypadkiem hipnozy. Jakież inne wytłumaczenie możnaby znaleźć dla dziwnego stanu, w jakim znajduje się ten człowiek? Śmiertelna sztywność ciała mimo funkcjonowania organów potwierdza moją hipotezę. Niejednokrotnie w czasie mych doświadczeń hipnotycznych miałem możność zaobserwowania stanów, potwierdzających dzisiejszy wypadek.
Doktór Weiler uśmiechnął się krytycznie. Widocznie nie zgadzał się ze zdaniem swego kolegi.
— Muszę przyznać, — odparł — że nie zgadzam się z tą hipotezą, jakkolwiek posiada ona wszystkie pozory słuszności.
— Pozory, pozory... — mruknął doktór Blay niezadowolony. — Uważam mą diagnozę za stuprocentowo słuszną. Jakże inaczej wytłumaczy pan stan pacjenta?
Doktór Weiler uśmiechnął się powtórnie.
— Nie mam żadnego wytłumaczenia — rzekł. — Nie mogę jednak zgodzić się z pańską teorią. Jeśli ma pan rację i jeżeli istotnie stoimy przed wypadkiem katalepsji, pacjent musi się szybko obudzić, ponieważ hipnoza działa jedynie na czas określony.
W trakcie tej rozmowy pacjent leżał spokojnie wyciągnięty na ławce. Był to człowiek lat około trzydziestu, ubrany dobrze i należący najwidoczniej do najlepszej sfery społecznej. Był szczupły, średniego wzrostu, o bladej, wąskiej twarzy. Wyglądem swym przypominał trochę urzędnika bankowego.
Doktór Blay gotował się właśnie do ognistej obrony swej teorii podczas gdy nagle jakaś zmiana nastąpiła w pozycji pacjenta. Ciało i członki zaczęły powoli tracić swą sztywność. Jedno ramię zwisło z kanapy aż do podłogi.
— Niech pan uważa, żeby pan nie spadł — zwrócił mu uwagę jakiś urzędnik kolejowy.
Dał się słyszeć głośny śmiech, w którym jedynie obaj lekarze nie wzięli udziału, zajęci obserwowaniem zmian w chorym.
Pacjent stopniowo odzyskiwał przytomność. Otworzył oczy, podniósł się trochę... Znajdował się obecnie w stanie zbliżonym do półsnu. W kilka minut później wrócił całkiem do siebie. Odetchnął głęboko i obudził się. Zalęknionym wzrokiem obejrzał się dokoła i potarł dłonią czoło, jak gdyby chcąc pozbyć się przykrych myśli.
— Gdzie Hübner? — szepnął.
— Jest pan w Berlinie. Przyjechał pan tu pospiesznym pociągiem z Amsterdamu — wyjaśnił pacjentowi doktór Blay.
Nieznajomy wydawał się nie rozumieć co do niego mówią. Spojrzał ze zdziwieniem na lekarza.
— Gdzie jestem? — zapytał.
Ciekawi zaczęli się tłoczyć. Obydwaj lekarze z trudnością utrzymali się na swych miejscach. Doktór Blay ujął podróżnego pod ramię i wstrząsnął nim lekko.
— Wygląda, jakby pan jeszcze spał — rzekł. — Przed chwilą przyjechał pan do Berlina. Niech się pan obudzi.
— Czy sam? — zapytał cofając się.
Chwiał głową, powątpiewająco, jak gdyby dowiedział się nagle o całkiem nieprawdopodobnych nowinach.
— Sam — odparł doktór Blay.
— Panowie się mylą — jęknął mężczyzna. — To jest niemożliwe.
Chwycił się za głowę. Robił wrażenie człowieka zdruzgotanego.
— Czy jest pan pewien, że byłem zupełnie sam? — zapytał. — Czy nie było ze mną pewnej damy?
Doktór Blay odpowiedział przecząco.
— To okropne? Boże, Boże — jęknął. — Muszę złożyć zameldowanie w policji.
Natychmiast zawiadomię władze o tym co mi się zdarzyło.
Znów tłum gapiów przypuścił szturm do nieznajomego. Wszyscy chcieli się dowiedzieć szczegółów tej tajemniczej sprawy. Doktór Blay, zrozumiał, że stało się tu coś ważnego, że prawdopodobnie popełniono zbrodnię. Chwycił podróżnego za ramię i odciągnął na stronę.
— Chodźże pan prędzej — rzekł — Pojedziemy autem do Prefektury Policji. Tam będzie pan mógł złożyć zameldowanie. Drogi kolego — rzekł, zwracając się do doktora Weilera: — Jeśli ma pan czas, dobrzeby było, gdyby pojechał pan z nami.
Doktór Weiler zgodził się i nieznajomy, eskortowany przez obydwóch lekarzy oraz tłum ciekawych, zadowolonych z nowej sensacji, opuścił stację.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.