Strona:PL Lord Lister -13- Złodziej okradziony.pdf/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
3

nabieram coraz silniejszego przekonania, że mamy tu do czynìenía z wypadkiem hipnozy. Jakież inne wytłumaczenie możnaby znaleźć dla dziwnego stanu, w jakim znajduje się ten człowiek? Śmiertelna sztywność cíała mímo funkcjonowania organów potwierdza moją hipotezę. Niejednokrotnie w czasie mych doświadczeń hìpnotycznych miałem możność zaobserwowania stanów, potwíerdzających dzisiejszy wypadek.
Doktór Weiler uśmiechnął się krytycznie. Widocznie nie zgadzał się ze zdaniem swego kolegi.
— Muszę przyznać, — odparł — że nie zgadzam się z tą hipotezą, jakkolwiek posíada ona wszystkie pozory słuszności.
— Pozory, pozory... — mruknął doktór Blay nìezadowolony. — Uważam mą dìagnozę za stuprocentowo słuszną. Jakże inaczej wytłumaczy pan stan pacjenta?
Doktór Weìler uśmiechnął się powtórnie.
— Nie mam żadnego wytłumaczenia — rzekł. — Nìe mogę jednak zgodzić síę z pańską teorią. Jeśli ma pan rację ì jeżeli istotnie stoimy przed wypadkiem katalepsjì, pacjent musí się szybko obudzić, ponieważ hipnoza działa jedynie na czas określony.
W trakcie tej rozmowy pacjent leżał spokojnie wyciągnięty na ławce. Był to człowiek lat około trzydziestu, ubrany dobrze i należący najwidoczníej do najlepszej sfery społecznej. Był szczupły, średnìego wzrostu, o bladej, wąskiej twarzy. Wyglądem swym przypominał trochę urzędnika bankowego.
Doktór Blay gotował się właśnie do ognìstej swej teorii podczas gdy nagle jakaś zmiana nastąpíła w pozycji pacjenta. Ciało ì członki zaczęły powolì tracić swą sztywność. Jedno ramíę zwisło z kanapy aż do podłogi.
— Niech pan uważa, żeby pan nie spadł — zwrócìł mu uwagę jakíś urzędnik kolejowy.
Dał się słyszeć głośny śmiech, w którym jedynìe obaj lekarze nie wzìęli udziału, zajęci obserwowaniem zmian w chorym.
Pacjent stopniowo odzyskiwał przytomność. Otworzył oczy, podniósł się trochę... Znajdował síę obecnie w stanie zbliżonym do półsnu. W kilka minut później wrócił całkiem do siebie. Odetchnął głęboko í obudził się. Zalękníonym wzrokiem obejrzał się dokoła í potarł dłoníą czoło, jak gdyby chcąc pozbyć się przykrych myśli.
— Gdzie Hübner? — szepnął.
— Jest pan w Berlinie. Przyjechał pan tu pospiesznym pocìągiem z Amsterdamu — wyjaśnił pacjentowi doktór Blay.
Nieznajomy wydawał się níe rozumìeć co do niego mówią. Spojrzał ze zdziwieniem na lekarza.
— Gdzie jestem? — zapytał.
Ciekawi zaczęli sìę tłoczyć. Obydwaj lekarze z trudnością utrzymali sìę na swych míejscach. Doktór Blay ujął podróżnego pod ramię i wstrząsnął nìm lekko.
— Wygląda, jakby pan jeszcze spał — rzekł. — Przed chwilą przyjechał pan do Berlina. Niech się pan obudzi.
— Czy sam? — zapytał cofając się.
Chwiał głową, powątpiewająco, jak gdyby dowiedzíał się nagle o całkíem nieprawdopodobnych nowinach.
— Sam — odparł doktór Blay.
— Panowie się mylą — jęknął mężczyzna. — To jest niemożliwe.
Chwycił się za głowę. Robił wrażenie człowieka zdruzgotanego.
— Czy jest pan pewien, że byłem zupełnie sam? — zapytał. — Czy níe było ze mną pewnej damy?
Doktór Blay odpowìedzíał przecząco.
— To okropne? Boże, Boże — jęknął. — Muszę złożyć zameldowanie w policji.
Natychmiast zawiadomię władze o tym co mi się zdarzyło.
Znów tłum gapìów przypuścił szturm do niezna jomego. Wszyscy chcieli síę dowíedzìeć szczegółów tej tajemnìczej sprawy. Doktór Blay, zrozumiał, że stało się tu coś ważnego, że prawdopodobnie popełniono zbrodnię. Chwycił podróżnego za ramię i odciągnął na stronę.
— Chodźże pan prędzej — rzekł — Pojedziemy autem do Prefektury Policji. Tam będzíe pan mógł złożyć zameldowanie. Drogi kolego — rzekł, zwracając się do doktora Weilera: — Jeśli ma pan czas, dobrzeby było, gdyby pojechał pan z nami.
Doktór Weiler zgodził się i nieznajomy, eskortowany przez obydwóch lekarzy oraz tłum ciekawych, zadowolonych z nowej sensacji, opuścíł stację.

Okradziony w podróży

W Prefekturze Polìcji przyjął ich komisarz Hofman.
— O co ìdzie? — zapytał obrzuciwszy badawczym spojrzeniem trzech mężczyzn.
— Zostałem okradziony w trakcie podróży — ośwìadczył nieznajomy.
— Bez zbytniego pośpíechu, drogì paníe — przerwał mu komisarz. — A więc to pan jest poszko dowany. Zechece pan podać swoje personalia.
— Jestem Stahl, Franz Stahl — odparł nieznajomy, który od samego początku wywarł na komisarzu jaknajlepsze wrażenie. Posìadał dość miłe obejście i mówił doskonale po niemiecku, jakkolwiek można było wyczuć, że pochodzi z ínnego kraju.
— Proszę mi udzielìć o sobie jakichś bliższych informacyj.
— Jestem urzędnikiem Szlìfìerní Diamentów w Amsterdamìe. Pracuję w firmie „Blìdenstein i S-ka“.
— Ustne wyjaśnienia nie wystarczają — rzekł komisarz. — Nie wątpię, że mówi pan prawdę. Proszę jednak o okazanie paszportu.
Stahl sięgnął ręką do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął z niej portfel, w którym przechowywał paszport. Napróżno jednak przetrząsał wszystkie papierki. Tego, czego szukał, níe znalazł.
Skradzìono mój paszport — rzekł zduszonym głosem. — Zabrano mi również wszystkie inne papiery. Między innymí — dyspozycje mego dyrektora, skierowaną do banku...
Komisarz Hoffman obrzucił Stahla niedowierzającym spojrzeniem. Poradził mu, aby przeszukał lepìej swe kieszenie. Mimo wszystko, dokumenty się níe odnalazły.
— Zechce pan kontynuować swe zeznania — rzekł komisarz. — Później sprawdzimy prawdziwość pańskich ośwìadczeń.
Stahl był stałym mieszkańcem Amsterdamu liczył lat 32 i od dwóch lat pracował w firmie, na zlecenie której przybył właśnie do Berlína.
— A teraz proszę opowíedzieć dokładnìe, co się panu przytrafiło.
Stahl był uszczęśliwiony, że po níepotrzebnych zdaniem jego wstępach pozwolono mu wreszcie, przejść do tematu.