Strona:PL Lord Lister -13- Złodziej okradziony.pdf/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
4

— Otrzymałem — rzekł — od mojej firmy polecenie przewìezìenia do Berlina diamentów znacznej wartości. Fírma moja uważała ten rodzaj transportu za najpewniejszy. Jaka szkoda, że się tego podjąłem!
Łzy zabłysły w jego oczach. Wydawał się przytłoczony nìeszczęściem.
— Skradziono panu diamenty w czasie drogi?
Stahl skinął twierdząco głową.
— Dobrze — odparł komìsarz, spoglądając Stahlowì prosto w oczy. — Oświadcza pan, że níe miał pan z kradzieżą tą nic wspólnego?
— O niczym absolutnie nie wíedziałem — oświadczył Stahl, dotknięty do żywego wyrażonym podejrzenìem.
— A teraz proszę nam opowiedzieć dokładnie o swej podróży. To jest: gdzie pan wsìadł do pociągu? Kto znajdował się z panem w przedzíale? Na jakiej stacji wysiedlí pańscy towarzysze podróży? Czy pan ich znał? Czy pan z nimì rozmawìał? Jakie tematy poruszył pan w ewentualnej rozmowie... Jednym słowem wszystko, co zdarzyło się na przestrzenì Amsterdam — Berlìn.
— Wczoraj wieczorem o godzínie szóstej mínut czterdzieści pięć wsiadłem do pocìągu pośpiesznego, zdążającego do Berlina. W tym samym przedzìale znajdowała się jakaś młoda kobieta, która wsìadła do pocìągu na kílka chwil przed jego odejścíem. Nie znałem jej. Początkowo nie rozmawìaliśmy, później zaś, jak to się zwykle zdarza w czasie długiej podróży, rozpoczęliśmy rozmowę. Czas upływał nam bardzo przyjemnie. Mówiliśmy o rzeczach obojętnych, o podróżach í o Berlinie. Nie szepnąłem ani słowa o misjí, którą mi powierzono.
— Czy powìedział pan tej damíe swoje nazwisko? — zapytał komisarz. — A może wspomnìał jej pan o rodzaju swego zajęcia? Albo zrobìł pan aluzję do ważnej mìsjì, którą panu powierzono? Czy jakimkolwiek słowem níe zdradził się pan, że wiezie pan przedmioty olbrzymiej wartości?
— Nie. Zalecono jaknajwiększą ostrożność. Przedstawílìśmy sìę sobie nawzajem, nie powiedziałem jednak mej towarzyszce, czym się zajmuję.
— Proszę mówić dalej.
— Minęliśmy Hannover, gdy uczułem nagle gwałtowny ból głowy. Dama zaofiarowała mi swoje sole trzeźwiące. Powąchałem je ì poczułem się lepiej. Rozmawialiśmy w dalszym ciągu, byłem jednak coraz bardzìej zmęczony. Z trudem powstrzymywałem się, aby nìe zasnąć. Powìeki cíążyły mi, jak gdyby były zupełnie sztywne.
Komìsarz słuchał z natężoną uwagą słów mówiącego.
— Proszę wybaczyć — rzekł, kiwając głową. — Wydaje mi się dziwne, aby człowiek zupełnìe zdrów mógł nagle stracić całkowìtą władzę poruszania swą ręką.
— A jednak jest to zupełníe prawdzíwe. Od tej chwili mózg mój przestał jasno pracować. Zdawałem sobie tylko sprawę, że zasypiam. Obudzono mnie dopìero na dworcu śląskìm, gdzie ci obaj panowie nie szczędzìli mi swej pomocy.
— Wszystko to jest tak dzíwne — szepnął komísarz — że wydaje się wprost nìeprawdopodobne.
Doktór Blay miał zamiar wtrącić się do rozmowy, lecz komìsarz powstrzymał go.
— Cóż się zdaniem pańskim mogło stać? — zapytał Stahla.
dwaj panowie, którzy są lekarzami, sądzą, ze zostałem zahipnotyzowany.
— Proszę dać dokładny opis pańskiej towarzyszkí podróży.
— Średniego wzrostu, szczupła i bardzo elegancka. Miała dość ciemną cerę ì czarne włosy z niebieskawym odcieniem. Miała energìczny wyraz twarzy ì bardzo piękne zęby. Oczy jej, o ìle sobíe przypomínam, były jasno szare. Mogła mieć około dwudziestu pięcìu lat.
— Czy przypomina pan sobie kolor jej kostìumu i kapelusza?
— Miała szary kostium, czarny kapelusz i bronzową torebkę.
Gdzíe mìał pan diamenty.
— W żelaznej kasecìe o dwuch zamkach, do których ja tylko miałem klucze. Kasetkę tę umíeścìłem w małej ręcznej walizce z czarnej skóry. Walizka ta znìkła również.
— Gdzie miał pan klucze?
— W portmonetce, którą mi również zabrano. Miałem w niej zaledwie parę groszy drobnemi.
Kìedy szef pański powierzył panu tę misję?
— Tydzień temu. Nie przypominam sobie teraz, czy zachowałem co do tego całkowite milczenie...
— Czy podejrzewa pan kogo? Czy wie pan kím była kobìeta, która jechała razem z panem? Czy ma pan w Amsterdamie jakąś przyjaciółkę?
— Nie. Nie wìem absolutnie kim była moje towarzyszka podróży. Robiła na mnie wrażenie aktorki. Była mocno umalowana.
— Czy rozmawiał pan z nią po niemìecku, po holendersku?
— Po holendersku.
— Proszę powiedzieć dokładnìe, na czym polegała pańska mìsja w Berlìníe?
— Niejaki doktór Wendland, zamieszkały w Berlinie, powierzył nam do oszlifowania diamenty wartości przeszło dwuch miljonów marek. Oszlifowaníe míało się odbyć dokładnie wedle jego wskazówek. Około miesiąca temu doktór Wendland zmarł. Do czasu likwidacji postępowania spadkowego kamienie miały być złożone w skarbcu Deutsche Bank w Berlinie. W tym celu właśnie je tu przywiozłem.
— Czy wìe pan cośkolwkíek o spadkobíercach? Czy zna pan kogoś z pośród nich?
— Nie wiem nawet, jak się nazywają.
— Czy pamìąta pan, kiedy i gdzie pan zasnął?
— Musiało to się stać pod koniec podróży. Pamiętam, że minęlíśmy już Stendhal.
Pomíędzy Stendhalem a Berlinem pociąg się nie zatrzymuje. Kobieta nie mogła więc wysiąść. Należy przypuszczać, że przybyła do Berlina. Wspomnìał pan, że na dworcu śląskìm znalezìono pana samego w przedzíale. W jaki sposób jest to możliwe?
— Nie wiem. Być może, że towarzyszka moja wysíadła wcześniej. Pociąg zatrzymuje się na rozmaitych stacjach w Berlinie. Ja również zamìerzałem początkowo wysiąść na stacjì na Friedríchstrasse.
— Nie jest to wykluczone. Jakì jednak mamy dowód, że cała opowiedziana przez pana historia z díamentamí oraz z sukcesorami doktora Wendlanda jest prawdziwa?
Stahl wzruszył ramionami.
— Mój Boże, cóż mogę na to poradzíć? Zresztą Deutsche Bank był zawiadomìony o przesyłce diamentów. Może więc pan tam zasięnąć informacji. Po za tym nìe trudno będzìe zatelefonować do