Wyga/Sen Krótkiego/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wyga |
Podtytuł | Kurzawa Bellew |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakł. Graficzne „Drukarnia Bankowa” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jerzy Bandrowski |
Tytuł orygin. | Smoke Bellew / Alaska Kid |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Trzeciego wieczoru, kiedy Kurzawa postawił swą pierwszą stawkę, krupier wydał mu piętnaście dolarów.
— Wolno stawiać tylko dziesięć dolarów — rzekł, — wysokość stawek zniżono.
— Dostajecie pietra — zaśmiał się Krótki.
— Nikt nie musi grać przy tym stole jeśli mu się nie podoba. A jeśli mi wolno powiedzieć przy sposobności poprostu co myślę, to wolałbym, żeby wspólnik wogóle się do naszego stołu nie przysiadał.
— Aha, boicie się jego systemu? — rzucił Krótki wyzwanie, kiedy krupier wypłacał trzysta pięćdziesiąt dolarów.
— Nie powiem, abym się bał systemu, ponieważ w żadne systemy nie wierzę. Nie było nigdy systemu, któryby pobił ruletę, albo też jakąkolwiek inną grę procentową. Nie przeczę jednak, że widziałem szczególne wypadki szczęścia i o ile mogę temu zapobiec, nie mam bynajmniej zamiaru dopuścić do rozbicia tego banku.
— Tchórzostwo!
— Mój złoty! Gra jest takim samym interesem, jak każdy inny. Nie jesteśmy zakładem filantropijnym.
A tymczasem Kurzawa wygrywał co wieczór.
Metoda jego gry wciąż się zmieniała. Ekspert po ekspercie, tkwiąc w tłumie dookoła stołu, notował jego stawki i numery w daremnej nadziei przeniknięcia tajemnicy jego systemu.
Wszyscy narzekali na to, że nie mogą odnaleźć odpowiedniego klucza, i przysięgali, że to było tylko szczęście, aczkolwiek dodawali, że tak szalonej passy nigdy nie widzieli.
Dezorjentował ich zupełnie nieuchwytny styl gry Kurzawy. Czasami godzina mijała, zanim po długiem wertowaniu swego notesu i głębokiej kalkulacji ryzykował jakąś stawkę. Kiedy indziej wygrywał trzy najwyższe stawki, i ściągał tysiąc dolarów w przeciągu głupich pięciu do dziesięciu minut. A znowu kiedyindziej taktyką jego było rozrzucać pojedyncze bony hojne i bez żadnego sensu po całym stole. To trwało znowu dziesięć do trzydziestu minut, a kiedy gałka zataczała ostatnie kręgi, stawiał najwyższe stawki na kolumnę, kolor i numer i wygrywał. Jednego razu ku zupełnemu zmieszaniu wszystkich tych, którzy usiłowali odgadnąć jego tajemnicę, przegrał jedną po drugiej czterdzieści najwyższych stawek.
Jednakże jakkolwiekby grał, Krótki noc w noc odnosił do domu trzy tysiące pięćset dolarów.
— To nie jest żaden system — tłumaczył mu Krótki podczas jednej ze zwykłych dyskusyj przed spaniem. — Ja cię obserwuję, obserwuję cię, ale w twojej grze niema absolutnie żadnej kalkulacji. Ty nigdy nie grasz dwa razy tak samo. Cała sztuka polega na tem, że wygrywasz kiedy chcesz, a jeśli przegrywasz to rozmyślnie.
— Może być, Krótki, że jesteś bliższy prawdy, niż ci się zdaje. Czasami przegrać muszę, to też wchodzi w mój system.
— Do cholery z systemem. Rozmawiałem o tem ze wszystkimi szulerami miasta, ale ani jeden nie uznał, aby wogóle jakikolwiek system mógł istnieć.
— A przecież przez cały czas wykazuję ci, że mam swój system.
— Słuchaj, Kurzawa — rzekł po chwili Krótki, pochylony nad świecą, którą właśnie chciał zgasić — mnie już doprawdy djabli biorą. Tobie się może zdawać, że to jest świeca, a to nieprawda. Nieprawda żebym ja tu był, jakoby gdzieś wędruję zawinięty w swój koc, leżąc nawznak z otwartą gębą — a to wszystko tylko mi się śni. I wcale nieprawda, żebyś ty ze mną rozmawiał. — Taka sama nieprawda, jak to, że ta świeca jest świecą.
— W takim razie ciekawe, jak może być, żeby mnie śniło się to samo co i tobie — odpowiedział Kurzawa.
— Nie, tak wcale nie jest, ty jesteś tylko częścią mojego snu. We śnie rozmawiałem z różnymi ludźmi. Chciałbym ci tylko jedno powiedzieć, Kurzawa, mnie zaczyna tu już szlag trafiać, jeżeli ten sen potrwa jeszcze dłużej, poprzegryzam sobie żyły i zacznę wyć.