Strona:Jack London - Wyga.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jednakże jakkolwiekby grał, Krótki noc w noc odnosił do domu trzy tysiące pięćset dolarów.
— To nie jest żaden system — tłumaczył mu Krótki podczas jednej ze zwykłych dyskusyj przed spaniem. — Ja cię obserwuję, obserwuję cię, ale w twojej grze niema absolutnie żadnej kalkulacji. Ty nigdy nie grasz dwa razy tak samo. Cała sztuka polega na tem, że wygrywasz kiedy chcesz, a jeśli przegrywasz to rozmyślnie.
— Może być, Krótki, że jesteś bliższy prawdy, niż ci się zdaje. Czasami przegrać muszę, to też wchodzi w mój system.
— Do cholery z systemem. Rozmawiałem o tem ze wszystkimi szulerami miasta, ale ani jeden nie uznał, aby wogóle jakikolwiek system mógł istnieć.
— A przecież przez cały czas wykazuję ci, że mam swój system.
— Słuchaj, Kurzawa — rzekł po chwili Krótki, pochylony nad świecą, którą właśnie chciał zgasić — mnie już doprawdy djabli biorą. Tobie się może zdawać, że to jest świeca, a to nieprawda. Nieprawda żebym ja tu był, jakoby gdzieś wędruję zawinięty w swój koc, leżąc nawznak z otwartą gębą — a to wszystko tylko mi się śni. I wcale nieprawda, żebyś ty ze mną rozmawiał. — Taka sama nieprawda, jak to, że ta świeca jest świecą.
— W takim razie ciekawe, jak może być, żeby mnie śniło się to samo co i tobie odpowiedział Kurzawa.
— Nie, tak wcale nie jest, ty jesteś tylko częścią mojego snu. We śnie rozmawiałem z różnymi