Wyga/Przedsmak mięsa/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jack London
Tytuł Wyga
Podtytuł Kurzawa Bellew
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1925
Druk Zakł. Graficzne „Drukarnia Bankowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Bandrowski
Tytuł orygin. Smoke Bellew
Alaska Kid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV

— Mam przecie dwadzieścia siedem lat i jestem mężczyzną! — zapewniał się kilkakrotnie w duchu w następnych dniach.
Istotnie, zachęta była niezbędna. Po tygodniu, w którym swoją drogą udało mu się przenieść o milę osiemset funtów, sam stracił piętnaście funtów na wadze. Na wychudłej twarzy była tylko skóra i kości. Stracił wszelką elastyczność, tak fizyczną jak i duchową. Już nie chodził, lecz wlókł się, a kiedy wracał po nowe brzemię, choć nic nie niósł, powłóczył nogami, jakby był Bóg wie jak obładowany.
Stał się jucznem bydlęciem. Zasypiał nad jedzeniem, a sen miał ciężki, zwierzęcy, o ile nie zrywał się z głośnym jękiem, obudzony kurczami w nogach. Wszystkie kości go bolały. Chodził z popękanemi pęcherzami na stopach, ale to było niczem w porównaniu z tem, jak strasznie uderzył się w nogę wśród zalanych wodą głazów w Dyea Flats, przez które ścieżka ciągnęła się na przestrzeni dwóch mil — co stanowiło trzydzieści osiem mil podróży. Mył się tylko raz na dzień. Jego paznokcie, połamane, wykrzywione i pełne zadziorów, były czarne od brudu. Pierś i plecy z głębokiemi pręgami od rzemiennych szelek kazały mu myśleć pierwszy raz ze znajomością rzeczy o koniach, które widywał na ulicach miasta.
Jednym zwłaszcza dopustem bożym, który o mało zupełnie go nie rozśrubował, była strawa. Nadzwyczajny wysiłek wymagał nadzwyczajnego odżywiania, a jego żołądek nie był przyzwyczajony do wielkich ilości wędzonki i ordynarnej, w wysokim stopniu trującej fasoli brunatnej. W rezultacie żołądek zwracał pokarm, a ponieważ to trwało przez kilka dni, męka, spowodowane nią rozdrażnienie, a wreszcie głód o mało go nie powaliły. Ale wreszcie nastały dni radosne, kiedy mógł jeść jak zwierzę drapieżne i z wilczym wzrokiem wołać o więcej.
Kiedy przenieśli wszystek bagaż i zapasy żywności przez kładki u ujścia Canyonu, zmienili plan. Przez Przełęcz przyszła wieść, iż nad jeziorem Lindermana wycięto ostatnie drzewa zdatne na łódki. Dwaj krewniacy, zabrawszy deski i świdry, piłę i inne narzędzie, polecieli naprzód, zaś Kit i wuj mieli dalej wlec bagaże.
Teraz John Bellew gotował naprzemian z Kitem, a zresztą nosił paki i worki razem z nim. Czas leciał, na wirchach pokazał się pierwszy śnieg. Dać się złapać przez śnieg po tej stronie Przełęczy znaczyło całoroczną zwłokę. Starszy pan brał na swe kozły po sto funtów ciężaru. Kit uczuł się tem zawstydzony, zaciął zęby i nałożył na kozły również sto funtów. Gniotło trochę, ale on umiał się już naciągnąć, a jego ciało, pozbawione tłuszczu i stwardniałe choć chude, zaczęło się prężyć muskułami. Prócz tego obserwował drugich i uczył się. Obejrzał rzemienie, jakiemi Indjanie przymocowywali kozły do głowy i sporządził je sobie. Było to znaczne ułatwienie, tak że teraz mógł już położyć na szczycie swego brzemienia jakiś lżejszy, nieporęczny w pakunku przedmiot. W krótkim czasie mógł iść ze stu funtami w szelkach, z piętnastu do dwudziestu leżącemi wolno na górze i ułożonemi na jego karku, niosąc w jednej ręce siekierę lub parę wioseł, zaś w drugiej zasmolony kocioł obozowy.
Chociaż jednak pracowali do upadłego, szło im wciąż trudniej. Droga stawała się coraz uciążliwsza, bagaż gniótł coraz bardziej, a im niżej opuszczała się na górach linja śniegu, tem wyżej skakało „porto”, aż wreszcie doszło do sześćdziesięciu centów od funta. Krewniacy nie dawali znaku życia, z czego Kit wraz z wujem domyślali się, że pewnie są już przy pracy, ścinają drzewa i tną deski na czółna. John Bellew zaczął się niepokoić. Spotkawszy garstkę Indian, wracających z Jeziora Lindermana, namówił ich, żeby mu wnieśli rzeczy na szczyt Chilcoot. Zgodzili się, zażądawszy trzydziestu centów od funta, co wuja zniszczyło. Pokazało się też, że umowa nie obejmuje jakich czterystu funtów bagażu z ubraniami i sprzętami obozowemi. Wobec tego wuj pozostał, aby te rzeczy wywindować, Kitowi zaś kazał iść naprzód z Indianami. Stanąwszy na szczycie góry, Kit chciał powoli dźwigać swą tonnę naprzód, czekając, póki wuj, jak tego był pewien, nie dogoni go ze swemi czterystu funtami.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: John Griffith Chaney.