Strona:Jack London - Wyga.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przez Przełęcz przyszła wieść, iż nad jeziorem Lindermana wycięto ostatnie drzewa zdatne na łódki. Dwaj krewniacy, zabrawszy deski i świdry, piłę i inne narzędzie, polecieli naprzód, zaś Kit i wuj mieli dalej wlec bagaże.
Teraz John Bellew gotował naprzemian z Kitem, a zresztą nosił paki i worki razem z nim. Czas leciał, na wirchach pokazał się pierwszy śnieg. Dać się złapać przez śnieg po tej stronie Przełęczy znaczyło całoroczną zwłokę. Starszy pan brał na swe kozły po sto funtów ciężaru. Kit uczuł się tem zawstydzony, zaciął zęby i nałożył na kozły również sto funtów. Gniotło trochę, ale on umiał się już naciągnąć, a jego ciało, pozbawione tłuszczu i stwardniałe choć chude, zaczęło się prężyć muskułami. Prócz tego obserwował drugich i uczył się. Obejrzał rzemienie, jakiemi Indjanie przymocowywali kozły do głowy i sporządził je sobie. Było to znaczne ułatwienie, tak że teraz mógł już położyć na szczycie swego brzemienia jakiś lżejszy, nieporęczny w pakunku przedmiot. W krótkim czasie mógł iść ze stu funtami w szelkach, z piętnastu do dwudziestu leżącemi wolno na górze i ułożonemi na jego karku, niosąc w jednej ręce siekierę lub parę wioseł, zaś w drugiej zasmolony kocioł obozowy.
Chociaż jednak pracowali do upadłego, szło im wciąż trudniej. Droga stawała się coraz uciążliwsza, bagaż gniótł coraz bardziej, a im niżej opuszczała się na górach linja śniegu, tem wyżej skakało „porto”, aż wreszcie doszło do sześćdzie-