Wyga/Mięso/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
< Wyga‎ | Mięso
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jack London
Tytuł Wyga
Podtytuł Kurzawa Bellew
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1925
Druk Zakł. Graficzne „Drukarnia Bankowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Bandrowski
Tytuł orygin. Smoke Bellew
Alaska Kid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI

Dzień za dniem mknęli z szybkim biegiem rzeki, lecz z każdym dniem rozszerzała się też powierzchnia lodu. Kiedy wieczorem przybijali do brzegu, trzeba było robić dla łodzi przerębel i przenosić na brzeg sprzęty obozowe nieraz kilkaset stóp przez zamarzniętą rzekę. Rano siekierami torowali łodzi drogę przez nowy lód ku niezamarzniętemu prądowi rzeki. Krótki ustawił na łodzi przenośny piecyk żelazny; kucali przy nim Stine i Sprague przez długie, bezczynne godziny. Poddali się, nie wydawali już rozkazów, a jedyne, czego pragnęli, było dotrzeć wreszcie do Dawsonu. Krótki, usposobiony jak zwykle, pesymistycznie lecz nieznużony i wesoły, wyśpiewywał na cały głos trzy pierwsze wiersze strofy jakiejś dawno zapomnianej pieśni, a im zimniej było, tem głośniej śpiewał:

„Jak Argos starych czasów
Idziemy z Grecji w świat,
By zdobyć — tum-tum, tum-tum, tum-tum!
Złotego Runa kwiat”.

Kiedy mijali ujście rzek: Hootalinqua, Wielkiego i Małego Łososia, zauważyli, że rzeki te niosą kry do samego Yukonu. Kry te zbierały się i gromadziły dokoła łodzi, przylepiały się do niej i wieczorem trzeba było łódź wyrąbywać z prądu. Tak samo było rano.
Ostatnią noc na lądzie spędzili między ujściem Białej i Rzeki Stewarta. O świcie spostrzegli, że pas wody szeroki na pół mili, Yukon, był cały biały od jednego skutego lodem brzegu do drugiego. Krótki klął na zatrzęsienie świata, ale z mniejszym humorem niż zwykle i zafrasowany spojrzał na Kita.
— Nasza łódź będzie ostatnią, która tego roku przyjedzie do Dawsonu — rzekł Kit.
— Kiedy niema wody, Kurzawa!
— To pojedziemy lodem. Jazda, w drogę.
Sprague’a i Stine’a, napróżno protestujących, wrzucono jak tłumoki do łodzi.
Kit i Krótki z siekierami w rękach przez pół godziny torowali drogę ku silnemu, szybkiemu prądowi. Kiedy im się wreszcie udało przebić przez lód przybrzeżny, płynąca kra przycisnęła łódź do lodu i tarła go tak o jego skraj jakie sto sążni, odrywając połowę burtu i omal łodzi nie wywróciwszy. W dolnej części zakrętu znowu wypłynęli na prąd, który w tem miejscu odbijał się od brzegu. Kierowali się wciąż dalej ku środkowi. Rzeka niosła już nie drobną krę lecz wielkie bryły lodu, w oczach rosnące i przymarzające do siebie. Odpychając je wiosłami a czasem skacząc na nie, aby pomóc łodzi przecisnąć się dalej, po całogodzinnej pracy dotarli do środka rzeki. W pięć minut później łódź znów zamarzła. Cała rzeka tężała w biegu. Bryła zrastała się z bryłą, aż wreszcie łódź znalazła się w środku bryły o średniej siedemdziesięciu pięciu stóp. Czasami płynęli teraz bokiem, czasami zwróceni ku przodowi rufą łodzi, podczas gdy zmieniający się punkt ciężkości zrywał więzy zlepiających ruchomych mas, aby je w chwilę później skuć jeszcze mocniej. Godziny mijały. Krótki palił w piecu, gotował i śpiewał swą pieśń wojenną.
Nadeszła noc. Po niezliczonych daremnych wysiłkach przybicia do brzegu zrezygnowali i lecieli bezradnie w ciemną noc.
— Co będzie, jeśli miniemy Dawson? — spytał Krótki.
— Wrócimy pieszo — odpowiedział Kit — o ile tymczasem kry nie zetrą nas w proch.
Niebo było jasne i w zimnem świetle drżących gwiazd widać było czasem góry lodowe, wynurzające się zdala po obu stronach rzeki. O jedenastej godzinie dał się słyszeć głuchy, zgrzytliwy ryk. Szybkość, z jaką więżąca ich bryła lodu dotychczas leciała, zmniejszyła się, lód zaczął piętrzyć się, trzeszczeć i sunąć na nich. Rzeka ścinała się. Jedna bryła lodu przesunęła się przez ich bryłę i zerwała bok łodzi. Łódź nie utonęła, ponieważ bryła, w którą wmarzła, wciąż ją jeszcze niosła, ale w chwili, kiedy się okręciła, ujrzeli czarną wodę niedalej jak w odległości stopy. A potem wszelki ruch ustał. Po pół godzinie cała rzeka zerwała się i znowu zaczęła się ruszać. Ruch ten trwał godzinę, poczem znowu stłumiła go kra. Rzeka szarpnęła się jeszcze raz i poskoczyła naprzód gwałtownie, dziko, z wielkim chrzęstem i zgrzytem. A wtedy ujrzeli światła na brzegu i kiedy znaleźli się naprzeciw nich Yukon się poddał i przestał być rzeką na sześć miesięcy.
Kilku ciekawych z Dawsonu, stojąc na brzegu i przyglądając się zamarzaniu rzeki, usłyszało dolatujący do ich uszu z ciemności śpiew wojenny Krótkiego:

„Jak Argos naszych czasów
Idziemy z Grecji w świat,
By zdobyć — tum-tum, tum-tum, tum-tum!
Złotego Runa kwiat.”




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: John Griffith Chaney.