Wyga/Mięso/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
< Wyga‎ | Mięso
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jack London
Tytuł Wyga
Podtytuł Kurzawa Bellew
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1925
Druk Zakł. Graficzne „Drukarnia Bankowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Bandrowski
Tytuł orygin. Smoke Bellew
Alaska Kid
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II

Następnego dnia wiatr nie ustawał. Jezioro Lindermana zmieniło się w ciasny wąwóz górski, wypełniony wodą. Zlatujący z gór wiatr dął przez ten komin nieregularnie, to wybuchając gwałtownie, to znów zmieniając się w silny i stały powiew.
— Jeśli mnie pan zechce usłuchać — odezwał się Kit, kiedy już wszystko było gotowe do odbicia od brzegu, — podejmę się zepchnąć łódź na głębinę.
— Co wy się na tem rozumiecie! — żachnął się Stine.
— Może się pan przekona!
Pierwszy raz w życiu pracował za pieniądze, ale mimo to w mig pojął konieczność karności. Posłusznie i chętnie brał udział w różnych daremnych wysiłkach odbicia od brzegu.
— Więc jakże wy to sobie wyobrażacie? — spytał go wreszcie napół z płaczem zdyszany Sprague.
— Niech panowie siadają i siedzą spokojnie, dopóki wiatr nie zcichnie, — a wtedy pchać z całych sił!
Mimo, że plan ten był całkiem prosty, on pierwszy wpadł na tę myśl. W zastosowaniu poskutkował odrazu, wobec czego rozpięto na maszcie derkę i łódź pomknęła na jezioro. W Stine’a i Sprague’a zaraz wstąpiła otucha. Krótki, mimo swego chronicznego pesymizmu, nigdy nie tracił humoru, zaś Kit był zanadto zainteresowany, aby mógł być w złym nastroju. Sprague mocował się przez kwadrans ze sterem, wreszcie spojrzał błagalnie na Kita, który go natychmiast zluzował.
— Ręce mam jak połamane, tak rwie — jęknął Sprague na swoje usprawiedliwienie.
— Pan nigdy nie jadł niedźwiedziego mięsa, nieprawda? — spytał Kit ze współczuciem.
— Cóż, do djabła, rozumiecie przez to?
— O, nic, tak tylko myślałem.
A poza plecami swego chlebodawcy spostrzegł pochwalny grymas Krótkiego, który zrozumiał „pointę” jego przenośni.
Kit sterował wzdłuż jeziora Lindermana, rozwijając zdolności, które młodym, rozpróżniaczonym bogaczom kazały mu dać tytuł sternika. Krótki był nie mniej zadowolony i oddał się zupełnie bezustannemu gotowaniu, pozostawiając koledze cały kłopot z łodzią.
Między jeziorem Lindermana i jeziorem Benneta znajdowała się przestrzeń bezwodna. Mały, ale rwący kanał unosił łódź lekko naładowaną. Łódź z lekkim ładunkiem przemknęła łączącym jeziora wąskim ale rwącym strumieniem i tu dopiero Kit nauczył się wiele o łodziach i wodzie. Kiedy jednak trzeba było przenieść bagaż, Stine i Sprague zniknęli, i ich służący dwa dni strawili w pocie czoła na transportowaniu bagażu na łódź. Była to niezmienna historja wielu nędznych dni tej podróży. Kit i Krótki pracowali aż do zupełnego wyczerpania, a ich panowie siedzieli z założonemi rękami i wymagali jeszcze, aby ich obsługiwano.
Coraz bardziej jednak zbliżała się podbiegunowa zima o stalowych szponach, a liczne i łatwe do uniknięcia zwłoki wciąż zatrzymywały ich w drodze. U „Wietrznego Ramienia” Stine, odebrawszy Kitowi ster, po godzinie podróży osadził łódź na płukanym przez fale języku skalistym. Znowu dwa dni zeszły na naprawie, a kiedy wreszcie rano Stine i Sprague siadali do łodzi, na jej przodzie i tyle wielkiemi literami, nakreślonemi węglem, widniał napis „Chechaquo”.
Kit wyszczerzył w złośliwym uśmiechu zęby do tego szyderskiego napisu.
— Ha! — wykrzyknął Krótki, broniąc się przed zarzutami Stine’a. — Oczywiście, umiem czytać i pisać i wiem, że „Chechaquo” znaczy „Mamin Synek”, ale moje wykształcenie nie sięga tak daleko, abym się brał do malowania łodzi.
Szyderstwo ukłuło, więc chlebodawcy krzywo patrzeli na Kita, który jednak ani pisnął, że właśnie poprzedniej nocy Krótki błagał go o wymalowanie tego paskudnego słowa.
— To było niegorsze od tego „szlema”, któregoście im dali wówczas swem niedźwiedziem mięsem! — zwierzał mu się potem Krótki.
Kit parsknął śmiechem. W miarę jak odkrywał w sobie wciąż nowe źródła sił, rosła w nim niechęć do chlebodawców. Nie było to skutkiem nieustannej zresztą irytacji, lecz raczej lekceważenia. On miał już przedsmak niedźwiedziego mięsa i zasmakował w niem — od nich zaś uczył, jak go jeść nie należy. W duchu dziękował Bogu, że nie jest do nich podobny. Zbrzydli mu tak, że jego niechęć zaczynała graniczyć wprost z nienawiścią. Ich złośliwość nie drażniła Kita tak, jak ich niedołęstwo. Zbudził się w nim stary Izaak Bellew i inni twardzi członkowie tej rodziny.
— Krótki! — rzekł pewnego poranku, kiedy, jak zwykle, nie można się było w łodzi doczekać chlebodawców. — Czuję, że byłbym zdolny trzepnąć jednego i drugiego wiosłem po łbie i rzucić do rzeki.
— Ja też! — zgodził się Krótki. — To nie pożeracze mięsa, to pożeracze ryb i jestem pewny, że cuchną.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: John Griffith Chaney.