Strona:Jack London - Wyga.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja też! — zgodził się Krótki. — To nie pożeracze mięsa, to pożeracze ryb i jestem pewny, że cuchną.

III

Wreszcie pokazały się prądy, naprzód „Pułapka Kanyonu” o kilka zaś mil dalej „Biały Koń”. Nazwa „Pułapki Kanyonu” była zupełnie słuszną. Była to istotnie pułapka. Kto raz się w niej znalazł, cofnąć się już nie mógł. Po obu stronach wznosiły się pionowe, skaliste ściany. Rzeka zwężała się tu nadzwyczajnie i waliła ciemnym korytarzem z taką szaloną szybkością, że w środku tworzył się grzebień o wysokości ośmiu stóp ponad wodą u skalistych brzegów. Grzebień ten uzębiony był falami, które wprawdzie opadały nadół, lecz skutkiem napływu nowych zdawały się tkwić nieruchomo w powietrzu. Kanyon ten był powszechnym postrachem, pobierał bowiem bezwzględnie żywe cło od poszukiwaczy złota.
Uwiązawszy łódź w odpowiedniem miejscu u brzegu, Kit i jego towarzysze poszli pieszo na zwiady. Wydrapawszy się na skały, patrzyli na spienione pod niemi fale. Sprague cofał się, drżąc.
— Boże! — wykrzyknął! — Wpław nie możnaby się uratować...
Krótki trącił Kita znacząco łokciem, mówiąc półgłosem:
— Spietrali się. Dolary przeciw orzechom, że z nami nie pojadą.
Ale Kit słuchał jednem uchem. Od początku