Wspomnienia z wygnania 1865-1874/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Wielhorski
Tytuł Wspomnienia z wygnania 1865-1874
Wydawca Zygmunt Wielhorski
Data wyd. 1875
Druk Ludwik Morzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVI.
Kuchnia rosyjska.

Kiedy czytam Walter-Ścota, zwykle dostaję wielkiego apetytu i nabieram chęci wypróżnienia jednego z tych dzbanów piwa, które w każdym jego romansie ukazują się przy olbrzymich rozbifach i szynkach.
W takiém właśnie byłem usposobieniu jadąc z Wołogdy, do Solwyczegodska, bo miałem przy sobie powieść Gui Mauering i na stacyach go czytywałem. W Totmie, mieście powiatowém, na pół drogi mniej więcéj położoném, zatrzymałem się kilka godzin. Dowiedziawszy się o przejeździe Polaka-wygnańca, dwóch rodaków przyszło na stacyą pocztową, by mnie powitać. Wymieniliśmy nazwiska, — i przyszło do rozmowy; chciałem ich koniecznie wciągnąć do gastronomicznéj dyskusyj, ale nadaremnie. Nie mogąc dłużéj wytrzymać i trwożny o los mego żołądka, zrobiłém im zapytanie kategoryczne i jasne.
Proszę téż panów powiedzieć mi, czy téż tu ludzie jadają?
— A jakże by mogło być inaczéj.
— No tak, rozumiem; ale ja chciałem się spytać, czy jadają coś ludzkiego, czy znają się trochę na kuchni.
— Zapewne pana zadowolni, jeżeli mu powiem, rzekł starszy z nich, że na imieninach pocżtmajstra była galareta i blamanż.
— A co piją, zapytałem.
— Wódkę, kwas, nalewkę, czasem kieliszek wina.
Wiadomość ta jeszcze mnie nie uspokoiła, ciągle mi w głowie siedział Walter-Scot, jego pieczenie i dzbany. Bliższe zapoznanie się z kwestyą kulinarną musiałem odłożyć do mego przyjazdu na miejscu.
Z samego już żywienia się przez Moskali, można rozpoznać, że to był naród koczujący. Nie ma u nich stałych godzin na śniadanie, obiad i kolacyą, nie zasiadają do stołu nakrytego, porządnie, jak się to dzieje na całym świecie, zostawiają to tylko kobietom i dzieciom. Moskal mężczyzna jada zwykle sam, koło 7 pije herbatę i zajmuje się interesami do 10 lub 11, następnie albo do niego kto przyjdzie, lub téż on wychodzi do znajomych. Wtenczas zastawiają „zakuskę” (zimne śniadanie). Zakuska trwa już nieprzerwanie do 2 lub 3. Stósownie do majątku gospodarza podają najrozmaitsze rzeczy. Ser, śledzie, sardynki, ryby wędzone i marynowane, zwierzynę, pieczenie na zimno, szynkę, grzyby i rydze marynowane, za największy zaś przysmak uważają ogórki kwaszone. Temu wszystkiemu towarzyszy ogromna karafka wódki i butelka nalewki, ale tę ostatnią mało kto pije. Nalewka jest to wódka lub spirytus słodzony i nalewany na jagody; ponieważ zaś tam rodzą się tylko poziomki i maliny, więc z nich wyrabiają ten trunek, a także z jarzębiny i smorodyny (czarna porzeczka).
Wódka najwięcéj wszystkich przy śniadaniu zajmuje, kieliszki są w ciągłym ruchu, i nie trudno sobie wystawić, jaki jest ostateczny skutek tych libacyi trwających 3 lub 4 godziny, każdy wraca do domu syt i dobrze podchmielony, nie myśli on wtedy o obiedzie, ale o poduszce, to téż prawie wszyscy kładą się spać, i tak samo jak na noc rozbierają się zupełnie. Wstają znowu między 6 a 1, zabierają się do herbaty, następnie znowu się schodzą i znowu zasiadają do podobnéj jak rano zakuski. Ta tylko zachodzi różnica, że wieczorem już i kobiety do towarzystwa należą. Jak się tylko kilka osób w jednym domu zbierze zaraz zasiądają do kart, kobiety i mężczyzni. Z początku zaczyna się zwykle od preferansa, ale po pierwszéj puli, ustępuje on miejsca grze hazardowéj, najczęściéj lancknechtowi, triliścikowi (chlustowi) albo stukułce; sztos mniejszą cieszy się popularnością, i on przecież nie bywa zapomniany. Różnice dochodzą do sum stósunkowo znacznych do 300 i więcéj rubli; raz nawet pamiętam jak kapitan dowodzący inwalidami w Solwyczegodzku — sam inwalida, — bo miał ze 70 lat przegrał jednego wieczora koło 800 rubli. Nadmienić tu wypada, że gra odbywa się na gotówkę, każden grający musi mieć pieniądze przed sobą, na „słowo” tam grać nie chcą bo dług karciany jest uważany za nie obowięzujący. Jeżeli nawet dnia następnego, lub późniéj podczas gry, wierzyciel chce się kwitować, to wtedy powstają kwasy a czasem i kłótnie. Najtrudniejsza sprawa była z paniami, a chociaż Moskale nie robią sobie z niemi żadnych ceremonii, my Polacy zachowywaliśmy wrodzoną nam delikatność wobec płci pięknéj (chociaż grającym damom, to miano się nie należy) i najgorzéj na tém wychodziliśmy. Ja téż późniéj usuwałem się od gry, gdy widziałem, że i żeńskie towarzystwo do kart się zabiera.
Przez długie lata mego wygnania ani razu mi się nie zdarzyło być proszonym na obiad i nie słyszałem o żadnym proszonym obiedzie. Podczas uroczystości domowych, jak: imieniny, śluby itd. zawsze dawano tylko śniadanie i to nigdy siedzące. Między 12 a 1 godz. zastawiają stół nakryty obrusem, gorącemi potrawami a na rogach stołu stawiają stósy talerzy, widelcy i noży. Gdy już wszystko zniesione, najstarszy pop odmawia modlitwę i błogosławi, następnie każdy bierze za talerz, nakłada co mu się podoba i szuka kąta, żeby módz gdzie przysiąśdź. Kto zwinniejszy, miejsce dostanie, inni jedzą stojąc, to téż po pobłogosławieniu każdy, jak na wyścigi, spieszy się napełnić swój talerz, żeby korzystać z miejsc jeszcze nie zajętych.
Na takich śniadaniach obiadowych znajdują się niektóre potrawy pojawiające się nieodmiennie za każdą sposobnością, szczególniéj pirogi rozmaitego rodzaju, to z mięsem, to z rybą, to z jajkami, to z kapustą lub z konfiturami. Nie są one podobne do naszych, daleko im do tego, to po prostu mięso, ryba itd. pieczone w ciaście ładném pszenném; Moskale nawet mają zwyczaj, prosząc do siebie, prosić na pirog. Owe pirogi są tak wielkie jak nasze placki wielkanocne i takich kilka musi koniecznie znajdować się na stole. Pirog stanowi fundament śniadania, oprócz tego podają rozmaicie przyprawiane ryby, ozór, szynkę ciepłą z zielonym groszkiem, ryż sokiem borówkowym, zwierzynę pieczoną, a w bardzo wystawnych domach i przy wielkich uroczystościach galaretę i blamanż; o lodach słyszeli coś, że egzystują, ale nie mają o nich wyobrażenia ci, co się z Solwyczegodska nie ruszyli. Jeżeli wieczór proszony, to takie samo śniadanie podawaném jest koło północy i nazywa się kolacyą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Wielhorski.