Wspomnienia z wygnania 1865-1874/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Wielhorski
Tytuł Wspomnienia z wygnania 1865-1874
Wydawca Zygmunt Wielhorski
Data wyd. 1875
Druk Ludwik Morzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Życie codzienne wcale z początku nie było nudne Po obiedzie zbieraliśmy się razem, najczęściéj u pani Sw., raz albo dwa razy w tygodniu u pana Kosińskiego, czasem także i u mnie ale rzadziéj, bo do mnie schodzono się rankami. Na obiad każden szedł do siebie. Cłopca do posług dostałem zaraz. Nazywał się Nikołka; o tragicznym jego końcu także późniéj opowiem. Stołowanie u mojéj gospodyni nie podobało mi się, raz, że bardzo źle jeść dawała, powtóre że za gości musiałem bardzo drogo płacić. To téż po miesiącu zmieniłem mieszkanie, postanowiłem sam być swoim kucharzem i nająłem od dyakona Katajewa cały dom, składający się z pięciu pokoi ładnie umeblowanych, kuchni, śpiżarni, lodowni i piwnicy za ośm rubli miesięcznie. Przytém zobowiązał się dać mi do użytku samowar, przybory kuchenne, talerze, szklanki i wszystko w ogóle, co potrzebném jest w takiém gospodarstwie. Opału także on dostarczał.
Żeby w Solwyczegodzku nie umrzeć z głodu, trzeba koniecznie zakupić w niedzielę dość zapasów, aby wystarczyły na cały tydzień, bo tylko na targu niedzielnym można dostać mięsa, masła, jaj, mleka, śmietany i t. p. Ryby przywożą w środę i piątek, jako dni postne, w inne nic zgoła dostać nie można. W niedzielę tedy o świcie wszyscy Polacy, prowadzący swoje gospodarstwo, każden z koszykiem, schodziliśmy się na rynku; zaczynało się od mięsa. Mięso jest doskonałe, woły tam wcale nie pracują, wywaru nie znają. Zwykle biją dobrze sianem wypasionego pięcio letniego ciołka, nic więc dziwnego, że mięso jego lepsze od naszego. Cena bardzo różna: w zimie najlepsze kosztuje funt 10 gr., w lecie zaś dochodzi do 20 gr. Ryb jest mnóstwo rozmaitych gatunków, których u nas nie znają, jako to: sterlet, nielma, sig, swiga (pstręgo-łosoś), białorybica i wiele jeszcze innych; nie mają zaś linów, karpi ani węgorzy. Ceny ryb są zmienne. Najtaniéj kupuje się je na wiosnę, gdy zaczynają opadać; wtedy za funt szczupaka płaci się 5 do 6 groszy, w lecie dochodzi do 10 gr., nielma, sig, swinga są trochę droższe. Sterlet tyle wsławiony nieszczególnie mi smakował; mięso jego podobne jest nieco w smaku do węgorza, lecz o wiele delikatniejsze, ma pancerz jak jesiotr, nos długi kościsty, a pyszczek pod spodem. Największe, które widziałem, nie przechodziły trzech funtów, podobno w syberyjskich rzekach Obie i Lenie dochodzą do 10 funtów.
W końcu lipca przyjeżdżają kupcy z Petersburga i płacą za funt żywego od 8 do 4 złp., następnie w umyślnie do tego urządzonych łodziach prowadzą je wodą aż na miejsce. Gdy kupcy odjadą, cena sterleta spada tak, że 20 gr., najwięcéj złotówkę wynosi. Chleb jest bardzo drogi, za funt razowego trzeba płacić 5, a czasem 6 gr., o pszennym już nie mówię, bo to jest specyał, który rzadko kto jada, chyba przy święcie. — Funt mąki pszennéj, nie szczególnie pięknéj, kosztuje 1 złp.; groch, kasza tatarczana, albo piękna 20 do 24 gr. Herbatę mieliśmy bardzo dobrą za 10 złp. gr. 20. Ceny cukru bardzo zmienne; nigdy nie były tańsze od 2 złp: i pół, a dochodziły do 3 złp. za funt. Migdały, rodzynki, kawa, świece stearynowe, wszystkie w ogóle towary importowane są bajecznie drogie. Zwierzyna w lecie tania i jest jéj mnóstwo niezliczone; kaczek napotyka się tyle gatunków, że chyba w dobrym gabinecie ornitologicznym możnaby je wszystkie znaleść. Gęsi i łabędzie dzikie gnieżdżą się tam; bekasy bywają, ale nie co rok. Miejscowém ptastwem są: głuszec, cietrzew, jarząbek i pardwa, ta ostatnia w zimie biała. W lecie za parę jarząbków lub cietrzewia płaci się, zwyczajnie od 15 do 20 gr., lecz jak tylko przymrozki nastaną, cena ich w trójnasób się podnosi, bo pomyszlenniki (myśliwy) mogą je przechowywać do zimy i wtedy hurtem przedają kupcom przyby z Moskwy i Petersburga po 2 złp. a czasém i więcej za parę jarząbków lub cietrzewia, pardwy są nieco tańsze.
Kiedym przyjechał, masło płaciliśmy po 24 za funt topionego. Jest ono doskonałe do użytku kuchennego. Ośm lat później kosztowało już 50 gr. Cena powiększyła się więcéj, niż w trójnasób. Wywożą go bardzo dużo do Wołogdy, a ztamtąd koleją żelazną daléj, albo téż do Archangielska, następnie za granicę; w ogóle nabiał dawniéj bardzo tani, niezmiernie podrożał.
Kiedym pierwszy raz poszedł na targ, między inemi chciałem kupić mieka, alem go nigdzie nie widział, spytałem przeto jednego z Polaków, czy go nie ma.
— Owszém jest, i dużo, odpowiedział.
I zaraz zagadnął kobietę stojącą obok, z workiem na plecach.
— Czy masz mleko?
— Mam
Baba zdejmuje worek, kładzie go na ziemi i wyjmuje kilka ostrokręgów ściętych śnieżnéj białości; wyglądały zupełnie jak spody głów cukru, odrąbane na 6 lub 8 cali od podstawy; było to mleko zamrożone. Myślałem, że smak jego będzie nie dobry, ale przekonałem się, że w niczém nie różni się od zwyczajnego nie zmarzniętego. W zimie innego mleka dostać nie można.
To zamarznięte mleko przypomina mi bardzo dowcipne złodziejstwo jednego z zasłanych Moskali, ale naturalnie politycznych wygnańców. Nalał on w stary cebrzyk wody na wysokość 4 do 5 cali, tę wodę zamroził, następnie wniósł do ciepłéj izby na chwilę, lód w cebrzyku po brzegach odtajał i cały kawał mający formę małego koła młyńskiego można było wyjąć; jeszcze gdy był mokry posypał go piaskiem i wyniósł na mróz; gdy piasek do lodu przymarzł, polał wodą i znowu piaskiem obsypał, tę operacyą, powtórzył kilka razy, tak że lód przybrał postać kamienia piaskowca; następnie w niedzielę podczas targu i w mróz ogromny wywiózł na rynek i jako brus do ostrzenia siekier sprzedał. Chłop jakiś kupił zapłaciwszy mu dwa i pół rubla, kontent niezmiernie, że taką dobrą sztukę bardzo tanio nabył (bo tam kamieni nie ma, a brusy o kilka set wiorst sprowadzają). Przynosi go do domu, pokazuje żonie, sąsiadom, nareszcie kładzie na piec a sam idzie spać. Jakież było jego zdziwienie, gdy wstając rano, zamiast kamienia, znalazł trochę mokrego błota. Skarżył chytrego złodzieja przed nadzisatielem (policmajstrem) ale oszust wykręcił się mówiąc, że znalazł brus na drodze, że nie wiedział, że to był lód, myślał, że kamień, a nie potrzebując go, w najlepszéj wierze sprzedał. Nic mu za to nie było, pieniędzy mu tóż nie odebrano, bo je już dawno stracił.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Wielhorski.