Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szczęście — nie wiem — nie jest zgryźliwy. Na cóż się przyda narzekać, stękać, żalić się na położenie, którego przemienić nie jesteśmy zdolni. Każden mniéj więcéj sam sobie przyszłość gotuje, a przynajmniéj przewidywać powinien, jakie być mogą następstwa z takiego lub owego czynu.
Biorąc udział w powstaniu w 1863 roku, więdziałem, że się narażam najprawdopodobniéj na śmierć, bądź od kuli, bądź od stryczka; uniknąłem szczęśliwie obu ostateczności, nawet katorżnych robót, na które sąd wojenny mnie skazał, a od których tylko ułaskawił hr. Berg. Mogłem siedzieć w więzieniu dwa lata, a siedziałem tylko rok; przyjechałem od Solwyczegodzka wygodnie, za carskie pieniądze, zatém mogłem się uważać za bardzo szczęśliwego. Wszystkie te względy sprawiły, że tańcowałem na imieninach Anny Wasilewny Sawoitówny.

VI.

Życie codzienne wcale z początku nie było nudne Po obiedzie zbieraliśmy się razem, najczęściéj u pani Sw., raz albo dwa razy w tygodniu u pana Kosińskiego, czasem także i u mnie ale rzadziéj, bo do mnie schodzono się rankami. Na obiad każden szedł do siebie. Cłopca do posług dostałem zaraz. Nazywał się Nikołka; o tragicznym jego końcu także późniéj opowiem. Stołowanie u mojéj gospodyni nie podobało mi się, raz, że bardzo źle jeść dawała, powtóre że za gości musiałem bardzo drogo płacić. To téż po miesiącu zmieniłem mieszkanie, postanowiłem sam być swoim kucharzem i nająłem od dyakona Katajewa cały dom, składający się z pięciu pokoi ładnie umeblowanych, kuchni, śpiżarni, lodowni i piwnicy za ośm rubli miesięcznie. Przytém zobowiązał się dać mi do użytku samowar, przybory kuchenne, tale-