Przejdź do zawartości

Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VI/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VI
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

W kilka dni później Mikołaj zwierzył się przed matką ze swoją miłością dla Soni, i z postanowieniem niezachwianem tym razem, poślubienia jej jak najrychlej. Hrabina spodziewała się tego, śledząc od dawna ich oboje. Wysłuchała go do końca w głębokiem milczeniu, oświadczając tak samo stanowczo, że wolno mu się żenić z pierwszą lepszą, ale ani ona, ani ojciec, nie przystaną nigdy, na to małżeństwo. Mikołaj skamieniały, odczuł raz pierwszy w życiu, że matka jest na niego serjo zagniewana, mimo jej namiętnego przywiązania do syna pierworodnego, i nic jej nie skłoni do ustępstwa pod tym względem. Posłała natychmiast po męża, starając się przedłożyć mu całą sprawę spokojnie i objektywnie. Żal i gniew wzięły górę jednak nad wszelką rozwagą, dostała kurczów serca, spazmów płaczących i śmiejących. Wyniesiono ją, położono do łóżka i hrabia wysłał natychmiast konie po lekarza. Ojciec starał się wyperswadować synowi ten związek fatalny, na co Mikołaj odpowiedział kategorycznie, że dał już słowo i nie złamie go za nic w świecie. Zmieszał się hrabia, zmiękł, zaczął mówić o czemś innem i wkrótce odszedł do żony. Czuł, jak wielka cięży na nim odpowiedzialność za zmarnowanie tak wielkiego majątku. Gdyby nie jego ślepe zaufanie w głupim i złodziejskim Mitence, gdyby nie ich życie nad stan i bezrząd, Mikołaj mógłby sobie pozwolić tego zbytku, i wziąć żonę bez posagu. W głębi duszy i ojciec przyznawał, że Sonia to istna perełka... tylko brakuje tejże złotej oprawy...
Przez dni kilka zapanował spokój pozorny, po tej scenie gwałtownej między matką a synem. Skoro jednak hrabina uczuła się zdrowszą, kazała zawołać Sonię do swego pokoju. Zamknąwszy się z nią na klucz, obrzuciła srogiemi wyrzutami, do których czuła sama, że nie ma powodu żadnego. Z okrucieństwem, o jakie niktby był nie posądził tej natury miękkiej i biernej, hrabina wymawiała biednej dziewczynie, że tak im się wypłaca za otrzymane dobrodziejstwo, bałamucąc im syna, który mógłby jedynie poratować rodziców i zachować od ruiny, przez stosowne ożenienie. Sonia słuchała z oczami spuszczonemi, w milczeniu i z najwyższą pokorą jak zawsze, tego rwącego potoku słów raniących ją boleśnie. Wszak niczem na takowe nie zasłużyła. Nie mogła pojąć czego chcą od niej. Kochała ich wszystkich całem sercem, była gotowa do najwyższych ofiar, byle dowieść swoim dobrodziejom wdzięczności i miłości. Ale kochała i Mikołaja, ten zaś utrzymywał, że tylko Sonia jedna, jedyna, potrafi go uszczęśliwić. Cóż więc miała uczynić? Po tem przykrem wystąpieniu matki, Mikołaj próbował zastraszyć ją, grożąc że poślubi Sonię potajemnie. Skończył wreszcie, błagając hrabinę ponownie, na kolanach, żeby nie sprzeciwiała się dłużej szczęściu syna.
Odpowiedziała tonem lodowatym, z najwyższą, niezwykłą u niej obojętnością, że jest pełnoletnim, a więc panem swojej woli. Skoro książę Andrzej żeni się bez przyzwolenia ojca, może Mikołaj tak samo ożenić się z dziewczyną bez grosza posagu, ona jednak nie uzna nigdy i nie wpuści do domu, jako synowej, tej nikczemnej zalotnicy i zręcznej intrygantki!
Oburzony tonem pogardliwym matki, i tak wielką niesprawiedliwością, w obec istoty najszlachetniejszej, zmienił ton i Mikołaj. Wymawiał z goryczą, że chciała go zmusić, żeby sprzedawał serce za posag. Zapowiedział w końcu, nie będąc w stanie pohamować się w gniewie, że jeżeli nieodmieni zdania o jego najdroższej narzeczonej, po raz ostatni... Nie miał czasu wymówić słowa fatalnego, że „widzą się po raz ostatni“ które matka przeczuwała, i po którem byłaby może stanęła między nimi przepaść niczem nie zapełniona, ponieważ wbiegła nagle do pokoju Nataszka, słuchająca pod drzwiami całej rozmowy. Była bardzo blada i w nastroju niesłychanie uroczystym.
— Milcz Mikołka! ani słowa więcej! — zawołała na brata impetycznie, chcąc mu usta zamknąć. — A ty mamo, mateczko najmilsza, nie słuchaj go!... sam nie wie, co plecie... Nie zrozumiałaś... On myślał zupełnie co innego!...
Hrabina, w chwili zerwania ostatecznego z synem pierworodnem, najukochańszym, wlepiła w niego wzrok błędny i skamieniała z przerażenia. Nie mogła jednak i nie chciała zresztą ustąpić, podniecona zuchwałym oporem, który śmiał jej stawiać, niwecząc jej plany, rozbijając w puch jej czarowne marzenia, o świetnej partji, jaką zrobi jej syn, Mikołaj Rostow!
— Mikołciu, wytłumaczę ci wszystko później... A ty chciej mnie wysłuchać łaskawie mateczko najdroższa...
Mówiła szybko, bez ładu i składu, ale niemniej celu dopięła.
Hrabina wybuchnęła płaczem spazmatycznym, chowając twarz na córki ramieniu. Mikołaj tymczasem wyniósł się za drzwi po cichu, ściskając głowę oburącz ruchem pełnym rozpaczy.
Nataszka prowadziła dalej swoje dzieło pojednawcze. Póty prosiła, póki nie wymogła na hrabinie solennego przyrzeczenia, że nie będzie więcej Soni dręczyła wymówkami. Mikołaj dał jej słowo ze swojej strony, że nie zrobi żadnego kroku stanowczego bez woli rodziców. W kilka dni później, smutny i przygnębiony, że musiał tak boleśnie dotknąć serce matki, wyjechał z powrotem do swojego pułku. Był zdecydowany porzucić służbę wojskową i poślubić niebawem Sonię, w której sądził, że jest na śmierć rozkochanym.
Dom w Otradnoe stał się jeszcze bardziej ponurym, hrabina rozchorowała się na serjo tym razem.
Sonia opuszczona przez swego najukochańszego, znosiła z wielką przykrością dowody niechęci, prawie nienawiści, z którą hrabina zdradzała się na każdym kroku. Hrabia zakłopotany więcej niż kiedykolwiek, fatalnym stanem swoich interesów, widział się zmuszonym do środków ostatecznych. Postanowił nieodwołalnie sprzedać klucz jeden i swój pałac w Moskwie. Na to trzeba było koniecznie pojechać na miejsce. Zdrowie atoli hrabiny, budzące obawy w sercu męża szczerze przywiązanego, spaźniało wyjazd do miasta. Odkładano go z dnia na dzień, siedząc dalej w domu.
Nataszka znosząc zrazu bardzo filozoficznie i spokojnie nieobecność narzeczonego, teraz stawała się z dniem każdym niecierpliwszą i bardziej rozdrażnioną. Dumała nie raz nad tem, o ile mogłaby była użyć lepiej tych długich miesięcy bolesnej rozłąki, kochając, i będąc nawzajem kochaną, przy boku męża. Czuła żal do Andrzeja, że znosi tak stoicznie dziki kaprys starego dziwaka, że włóczy się bezmyślnie z kraju do kraju, z miasta do miasta, zamiast do niej przylecieć na skrzydłach miłości. Im czulszemi były jego listy, im więcej okazywał interesowania się jej osóbką, tem ją to bardziej gniewało i drażniło. Korespondencja z narzeczonym nie przynosiła jej pociechy, nie sprawiała najmniejszej przyjemności. Jej odpowiedzi, które matka stale odczytywała, poprawiając błędy w pisowni, były sztywne i bezbarwne. Czuła zupełną niemożność, wylać na papier, leżący przed nią, w swojej białości niepokalanej, tego wszystkiego, co byłaby wypowiedziała z taką łatwością, jednem słówkiem, rzutem oka, lub słodkim uśmiechem. To też pisała li z musu, aby dopełnić nudnej powinności, nie przywiązując do tych listów żadnej wartości! Wyjazd do Moskwy stawał się z dniem każdym naglejszy. Prócz sprzedaży dóbr i pałacu, trzeba było pomyśleć w końcu o wyprawie dla Nataszki, i zjechać się w mieście z Andrzejem, którego powrotu oczekiwano od dnia do dnia. Miał i stary książę Bołkoński wybrać się na zimę do Moskwy. Nataszka zaręczała każdemu najsolenniej, że Andrzej jest już w Moskwie także, z największą pewnością.
Hrabina tymczasem nie mogła jakoś odzyskać sił i zdrowia, więc stanęło na tem nareszcie, że hrabia wybierze się sam do Moskwy z dwiema panienkami pod koniec stycznia.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.