Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XLIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIII.

Sonia i stary hrabia starali się nadaremnie zastąpić Nataszkę bodaj na chwilę, przy matce zrozpaczonej. Ona jedna mogła powstrzymać nieszczęsną od szaleństwa po prostu. Przez trzy tygodnie od matki nieodstępywała, drzemiąc nie rozebrana obok jej łóżka na fotelu. Karmiła ją, poiła, ubierała i rozbierała, jak biedne niemowlątko. Nie szczędziła jej również pieszczot najczulszych i wyrazów najsłodszych, usypiając tem niejako ból straszny.
Rana zadana sercu tej matki nieszczęsnej, nie mogła się już nigdy całkiem zabliźnić. Śmierć Pawełka, pokryła kirem żałobnym resztę jej życia. W miesiąc po odebraniu tej okropnej wiadomości ta kobieta nosząca lekko i raźno ciężar lat pięćdziesięciu na ramionach; piękna brunetka, w całem tego słowa znaczeniu, z cerą świeżą, jak u młodej dzieweczki, postawy okazałej i prostej jak świeca... wyszła z swego pokoju sypialnego, po tych czterech tygodniach, zgrzybiałą staruszką! Krucze bujne kędziory, okryła siwizna; oczy łzami zaćmione, straciły blask wszelki. Zgarbiona, na pół umarła, z twarzą pargaminową, pooraną głebokiemi bruzdami, żyła, nie żyjąc właściwie, bo nic jej już tu na ziemi nie zajmywało, nic nie było w stanie wykrzesać w jej duszy bodaj jedną iskrę uczuć weselszych. Ten cios, ubezwładniający matkę na resztę życia, wyrwał i obudził z letargu Nataszkę. Zdawało się jej przedtem, że skończyła ze wszystkiem co ziemskie. Matki stan rozpaczliwy przekonał ją jednak, że źródło życia nie wyschło w jej łonie. Tem źródłem była miłość do matki nagle obudzona.
Ostatnie dni księcia Andrzeja, zbliżyły Nataszkę do jego siostry. Grom uderzający z kolei w jej własną rodzinę i rzewne współczucie, okazywane wszystkim przy tej okazji przez księżniczkę zacisnęło te węzły przyjaźni nierozerwalnie, Marja odłożyła swój wyjazd, aby pielęgnować Nataszkę z najwyższem poświęceniem. Siły fizyczne młodej dzieweczki, uległy w końcu tak ciężkiej próbie. Gdy matka otrząsła się cokolwiek z pierwszego wrażenia piorunującego, Nataszka rozchorowała się na dobre, ciężko niemal i śmiertelnie! Marja zabrała ją do siebie, otaczając w tyfusie najczulszem staraniem. Gdy odzyskała była cokolwiek przytomność, Marja sądząc raz że usnęła chora, chciała wysunąć się na palcach z pokoju:
— Ja nie śpię — przywołała ją Nataszka — proszę usilnie... zostań ze mną.
— Takaś osłabiona... sen by cię wzmocnił...
— Kiedy mi się spać nie chce... Dla czego wzięłaś mnie do siebie?... Będzie o mnie pytała biedaczka!
— Nie, nie, moja najdroższa!... sama tego pragnęła... Zresztą matka twoja jest o wiele spokojniejszą i zaczyna lepiej wyglądać.
Nataszka z głową opartą o poduszki, trzymając Marję za rękę, wpatrywała się bacznie w jej rysy mimo zmroku panującego w pokoju, w którym okna szczelnie pozasłaniano:
— Czy ona podobna w czem do brata? — pytała się w duchu Nataszka. — I tak... i nie... Przypomina go po trochę, ale z drugiej strony, ma w sobie coś odmiennego, dziwnego, nieznanego mi... Czuję atoli, że i ona kocha mnie prawdziwie... że jej serce jest na wskroś dobre i najszlachetniejsze... Ale co też ona o mnie myśli i jak mnie osądza?...
Masha, duszinko moja — rzekła nieśmiało, przyciągając ją z lekka ku sobie. — Nie sądź żebym była złą z gruntu. Nie duszinko... kocham cię szczerze, duszą całą. Bądźmyż sobie odtąd siostrami... najprzywiązańszemi! — Po tych słowach okryła pocałunkami twarz Marji ku niej pochyloną i jej obie ręce. Od tej chwili były sobie nawzajem przyjaciółkami z tą eksaltacją, do jakiej tylko kobiety są zdolne, w tym stosunku. Całowały i ściskały się nawzajem, przemawiały jedna do drugiej najczulszemi słowami, przepędzając razem większą część dnia. Tematem najulubieńszym, była ich przeszłość, jak najdalsza. — Czasem milczały godzinami, a czasem znowu leżąc w jednem łóżku, przegawędziły noc całą, aż do dnia białego. Nataszka która dotąd odwracała się niemal pogardliwie, od takiego życia jak było Marji, pełnego uległości, zaparcia się własnego ja i najwyższego poświęcenia, nie rozumiejąc ile mieściła w sobie wzniosłej poezji, taka abnegacja i chrześcjańskie bezwarunkowe poddanie się woli Bożej; dziś, ściśle i namiętnie z Marją złączona, pokochała nawet jej przeszłość, zrozumiawszy nareszcie to, co dotąd było w jej oczach zagadką niepojętą. Ona co prawda, nie była zdolną do cnót podobnych i do tak wielkich ofiar. Nawykła była szukać w życiu innych rozkoszy. Tem bardziej atoli podziwiała Marję, im mniej czuła się zdolną naśladować ją w czemś podobnem. Marja ze swojej strony słysząc szczegóły o pierwszej młodości Nataszki, widziała odsłaniające się przed jej oczami nowe, nieznane horyzonty, nabierała wiary w życie i w rozkosze tajemne, które z sobą przynosi. O Nim, mówiły nader rzadko, jak już o tem nadmieniliśmy wyżej. To milczenie zacierało jednak prawie bezwiednie i pomimo ich woli, wspomnienie bolesne o ich drogim zmarłym.
Nataszka wstała po chorobie blada i niesłychanie osłabiona. Rada była teraz gdy kto zauważył, że z dnia na dzień lepiej wygląda i zdrowie odzyskuje. Nagle przez dziwną zmianę i przewrót w umyśle, czuła się przerażoną, nie tyle myślą o samej śmierci, co o utracie przypuszczalnej, swojej piękności i krasy młodocianej. Przypatrywała się nieraz siedząc przed zwierciadłem swojej twarzyczce, chudej i wydłużonej. Dziwiła się tej zmianie i patrzała ze smutkiem prawie nie poznając samej siebie. — To było nieuniknionem i do przewidzenia — powtarzała w duchu; martwiąc się tem jednak i żałując że tak jest, a nie inaczej. Raz weszła była nadto szybko po wschodach i nagle tchu jej zabrakło. Natychmiast wyszukała sobie powód zbiegnąć na dół i znowu wejść na górę. Tym sposobem chciała zmierzyć własne siły. Innym razem zawołała pokojową. Głos jej złamał się. Służebna usłyszała jednak i nadbiegała. Nie zważając na to, Nataszka krzyknęła powtórnie z całych płuc, jak niegdyś śpiewając. Wytężyła słuch sama rada z tonu donośnego, który wydobyła z piersi. Jeszcze się tego nie domyślała i nie byłaby przypuściła czegoś podobnego, a jednak z pod grubej warstwy mułu rozpaczliwego, którym zdawało się jej że serce na wieki opancerzyła, zaczynały wydobywać się piórka delikatne trawki wiosennej. Tą trawką majową, były nadzieje błogie i uczucia młodociane. Miały one wkrótce przytłumić boleść doznaną, rozkwitając i rozrastając się bujnie w jej duszy. Rana musiała się kiedyś zabliźnić.
Księżniczka Marja odjechała do Moskwy przy końcu stycznia, zabierając z sobą Nataszkę. Ojciec chciał koniecznie, żeby zasięgnęła rady tamtejszych lekarzy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.