Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

straciły blask wszelki. Zgarbiona, na pół umarła, z twarzą pargaminową, pooraną głebokiemi bruzdami, żyła, nie żyjąc właściwie, bo nic jej już tu na ziemi nie zajmywało, nic nie było w stanie wykrzesać w jej duszy bodaj jedną iskrę uczuć weselszych. Ten cios, ubezwładniający matkę na resztę życia, wyrwał i obudził z letargu Nataszkę. Zdawało się jej przedtem, że skończyła ze wszystkiem co ziemskie. Matki stan rozpaczliwy przekonał ją jednak, że źródło życia nie wyschło w jej łonie. Tem źródłem była miłość do matki nagle obudzona.
Ostatnie dni księcia Andrzeja, zbliżyły Nataszkę do jego siostry. Grom uderzający z kolei w jej własną rodzinę i rzewne współczucie, okazywane wszystkim przy tej okazji przez księżniczkę zacisnęło te węzły przyjaźni nierozerwalnie, Marja odłożyła swój wyjazd, aby pielęgnować Nataszkę z najwyższem poświęceniem. Siły fizyczne młodej dzieweczki, uległy w końcu tak ciężkiej próbie. Gdy matka otrząsła się cokolwiek z pierwszego wrażenia piorunującego, Nataszka rozchorowała się na dobre, ciężko niemal i śmiertelnie! Marja zabrała ją do siebie, otaczając w tyfusie najczulszem staraniem. Gdy odzyskała była cokolwiek przytomność, Marja sądząc raz że usnęła chora, chciała wysunąć się na palcach z pokoju:
— Ja nie śpię — przywołała ją Nataszka — proszę usilnie... zostań ze mną.
— Takaś osłabiona... sen by cię wzmocnił...
— Kiedy mi się spać nie chce... Dla czego wzięłaś mnie do siebie?... Będzie o mnie pytała biedaczka!
— Nie, nie, moja najdroższa!... sama tego pragnęła...