Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IV/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IV
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.

Skoro odsapnęła cokolwiek po gwałtownem wzruszeniu, wróciła Pelagja do swego przedmiotu ulubionego. Rozprawiała szeroko i długo o ojcu Amfilochu, o jego świętem, bogobojnem życiu i jak jego dłonie wonieją kadzidłem. Opowiedziała również, jak w Kijowie, w czasie jej ostatniej pielgrzymki, jeden mnich dobry znajomy, dał jej klucze do podziemia w Ławrze. Spędziła w katakombach dwie doby, mając jedynie kromkę suchego chleba, za całe pożywienie:
— Modliłam się przed jednym, potem czołgałam się na kolanach do drugiego świętego. Spałam po trochę, całowałam świętym nogi i ręce... a jaki tam spokój panuje, moja droga mamuńciu, jaka cisza błoga. Nie brała mnie wcale ochota powracać z tamtąd nazad, na Bożą ziemię.
Piotr słuchał jej i badał z uwagą; Andrzej zaś niebawem wyszedł z pokoju. W końcu i księżniczka pożegnawszy „Boże Dzieci“, wprowadziła Piotra do salonu.
— Jesteś hrabio bardzo dobrym — odezwała się Marja z cicha.
— Nie chciałem jej obrazić, zaręczam pani. Umiem cenić jej uczucia i szanuję takowe chciej mi wierzyć.
Księżniczka Marja odpowiedziała na to Piotrowi swoim najsłodszym uśmiechem.
— Znam cię hrabio od dawna i kocham jak brata. Jakże znalazłeś Andrzeja? Trwoży mnie. Był zdrowszy przeszłej zimy, pod wiosnę jednak otworzyła mu się rana, a lekarz zaleca mu jakieś wody zagraniczne. Trapi mnie również i niepokoi stan jego duszy. Nie może tak jak my kobiety, ulżyć sobie łzami w bólu, który mu serce rozdziera. Kryje się z nim i cierpi tem bardziej. Dziś jest prawie wesół, ożywiony, dzięki tobie hrabio kochany... to się mu teraz tak rzadko wydarza!... Wyperswaduj mu, żeby gdzieś wyjechał. Potrzebuje rozrywki, życia czynnego, a ta jednostajność w zajęciach zabija go... nikt tego nie uważa, ale ja to czuję.
O dziesiątej w nocy, służba wybiegła na ganek, usłyszawszy „kałakoł“ i mniejsze dzwonki przy zaprzęgu który przywoził starego księcia. Piotr i Andrzej wyszli również do sieni, aby go powitać.
— Któż to taki? — spytał starzec wysiadając z powozu. — Ah tak, bardzom rad, rad nieskończenie. Pocałuj mnie tu — dodał poznawszy Piotra i nadstawiając mu swój policzek żółty i pomarszczony.
Starzec był w humorze wyśmienitym. Tak był dla Piotra uprzedzającym, że w godzinę później, zastał ich już Andrzej żwawo dysputujących. Piotr dowodził, że musi kiedyś ustać wszelka wojna na ziemi. Stary książę natomiast, bez gniewu śmiał się z tego i żartował w najlepsze, utrzymując wręcz przeciwnie.
— Wypompuj z ludzi wszystką krew i nalej im wody w żyły, a wtedy przestaną wojować. Urojenie, mrzonki kobiece! mrzonki kobiece — dodał klepiąc Piotra przyjacielsko po ramieniu, przyczem przybliżył się do stołu przy którym usiadł był Andrzej nie chcąc mieszać się do dysputy. Przerzucał tymczasem papiery złożone na stole.
— Marszałek szlachty — rzekł stary książę do syna — hrabia Rostow dostarczył mi zaledwie połowę tego co miał nakazane dostawić. Wyobraź że sobie, na jaki wpadł koncept. Skoro dowiedział się żem przybył do miasta, przysyła mi zaproszenie na objad... No, dałem ja mu objad... Przeczytaj bruljon listu, który mu wypisałem... Wiesz, że mi się podoba ten twój przyjaciel, budzi mnie do życia. Ktoś inny będzie nam prawił rzeczy niesłychanie rozumne i zanudzi nas na śmierć. Twój Piotruś tymczasem plecie mi koszałki opałki, bombarduje andronami i to rozrywa moją starą łepetę. Idźcie, idźcież na wieczerzę. Być może, przyjdę i ja tam za wami, żeby jeszcze trochę podysputować... Wszak zrobisz mi hrabio tę przyjemność i pokochasz cokolwiek moją głupią księżniczkę Marję, nieprawdaż?
Podczas swego pobytu w Łysych Górach, Piotr potrafił ocenić cały urok przyjaźni, łączącej go z księciem Andrzejem. Stary książę i Marja, którzy znali go zaledwie, obchodzili się z nim tak serdecznie, jakby należał do rodziny. Czuł się kochanym nie tylko przez Marję, której serce podbił od razu, swoją dobrocią dla jej protegowanych, ale nawet przez dzieciaka jednorocznego, malutkiego księcia Mikołaja (jak go dziadek nazywał). Malec uśmiechał się do niego i pozwalał Piotrowi chuśtać się na rękach. Panna Bourrienne i budowniczy przysłuchiwali się rozpromienieni, rozmowie starca z gościem. Książę przyszedł rzeczywiście na wieczerzę, czem dał o jeden więcej dowód Piotrowi niesłychanej swojej uprzejmości. Grzecznym, uprzedzającym prawie, został starzec do końca, przez całe dwa dni, które Piotr spędził w Łysych Górach.
Gdy po Piotra odjeździe zebrała się cała rodzina, i ma się rozumieć, zaczęto zastanawiać się i rozbierać jego charakter, wszyscy, co się rzadko zdarza, nie mogli go się dość nachwalić, taką wzbudził w nich sympatją.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.