Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczera skrucha, malowała się w poczciwej twarzy Piotra i tak się do niej miło uśmiechał książę Andrzej, że uspokoiła się niebawem i postanowiła zostać dłużej.





XXX.

Skoro odsapnęła cokolwiek po gwałtownem wzruszeniu, wróciła Pelagja do swego przedmiotu ulubionego. Rozprawiała szeroko i długo o ojcu Amfilochu, o jego świętem, bogobojnem życiu i jak jego dłonie wonieją kadzidłem. Opowiedziała również, jak w Kijowie, w czasie jej ostatniej pielgrzymki, jeden mnich dobry znajomy, dał jej klucze do podziemia w Ławrze. Spędziła w katakombach dwie doby, mając jedynie kromkę suchego chleba, za całe pożywienie:
— Modliłam się przed jednym, potem czołgałam się na kolanach do drugiego świętego. Spałam po trochę, całowałam świętym nogi i ręce... a jaki tam spokój panuje, moja droga mamuńciu, jaka cisza błoga. Nie brała mnie wcale ochota powracać z tamtąd nazad, na Bożą ziemię.
Piotr słuchał jej i badał z uwagą; Andrzej zaś niebawem wyszedł z pokoju. W końcu i księżniczka pożegnawszy „Boże Dzieci“, wprowadziła Piotra do salonu.
— Jesteś hrabio bardzo dobrym — odezwała się Marja z cicha.