Przejdź do zawartości

Wojak Janosz/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Sándor Petőfi
Tytuł Wojak Janosz
Rozdział III.
Wydawca Władysław Sabowski
Data wyd. 1869
Druk Karol Budweiser
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Władysław Sabowski
Tytuł orygin. János vitéz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Już ostatni promień słońca gasnął blady,
Gdy połowę owiec spędził do gromady.
Nie mógł wiedzieć, gdzie się inne mu podziały,
Czy złodzieje skradli, czy wilki porwały.

Tak, czy tak się stało, brak połowy, biéda!
Próżny żal, szukanie na nic się nie przyda,
Co tu począć? — trudnoż o mur rozbić głowę,
Więc pognał do domu zostałą połowę.

Czekaj Janczi, czekaj! doznasz ty dziś licha!
Z zasmuconem sercem mówił sobie z cicha,
Mój gospodarz do mnie i tak się nie śmieje,
A cóż teraz!.... Niech się wola Boża dzieje!“


Z temi słowy, blednąc przed ciosu ogromem,
Z resztką owiec Janczi znalazł się przed domem.
Już prędki gospodarz czekał nań przed dworem,
By policzyć owce jak każdym wieczorem.

„Dziś wam gospodarzu się nie wyrachuję,
Na co zda się kłamać?.... wiele sztuk brakuje,
Żal mi ich serdecznie, lecz nie ma ratunku,“
Mówił Janczi, gniotąc kapelusz z frasunku.

Słysząc takie słowa gospodarz się dąsa,
Choć nie wierzy jeszcze, lecz już szarpie wąsa:
„Głupstw nie gadaj, Janczi, do tysiąca czartów,
Strzeż się mnie rozgniewać, bo nie lubię żartów!“

Nie był to żart wcale, lecz prawda najświętsza;
Spostrzegł się gospodarz i z swych piersi wnętrza
Wrzasnął, tracąc wszelką nad swym gniewem władzę
„Wideł, wideł dajcie! niech go na nie wsadzę!

„A to szubienicznik, to łotr, to ród smoczy,
Pójdź, niechaj ci pięścią powybijam oczy!
Na to, żem cię wypasł? jadła nie żałował?
Och! od ręki kata czemuś się uchował!....

„Precz z przed moich oczu! precz mi pókiś cały!“
Te z ust gospodarza słowa się sypały;
Nagle porwał drąga swą żylastą dłonią
I za biednym Janczi puścił się pogonią.


Janczi Kukoryca szybko nogi stawiał,
Nie żeby się bardzo kropidła obawiał,
Bo choć jeszcze wiosen dwudziestu nie przeżył,
Silnym był i byłby z dwudziestu się zmierzył.

Jednak choć się nie bał, przecież szybko zmykał,
Bo gniew gospodarza słusznie go dotykał;
Nie bojąc się bójki, nie chciał dojść aż do niéj,
Pan był dlań jak ojcem, nie wzniósłby nań dłoni.

Zmykał, aż gospodarz ustał zmordowany....
Janczi poszedł daléj przez zielone łany,
Daléj, w prawo, w lewo.... W której spocząć stronie
Nic nie wiedział. Strasznie paliły go skronie.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sándor Petőfi i tłumacza: Władysław Sabowski.