Wizerunki książąt i królów polskich/Władysław IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wizerunki książąt i królów polskich |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1888 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Ksawery Pillati, Czesław Borys Jankowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Syn pobożnego króla i świątobliwej matki, królowej Anny, wychowany pod dozorem i opieką protektorki zakonu Jezuitów, Urszuli Meyerin, która lubiła bardzo królewicza i do końca życia była przezeń szanowaną jak matka, a listowała z nim w czasie wypraw i podróży, — Władysław, gdyby nie temperament, powinien był urosnąć na również religijnego, powolnego, napojonego zasadami, któremi od dzieciństwa go karmiono.
Stało się inaczej. Pomimo te wpływy, pieszczony przez dworaków, ale nie przez macochę, która go nie bardzo lubiła, uważany za przyszłego dziedzica co najmniej jednej korony, otoczony młodzieżą pochlebiającą mu a do swawoli skłonną — Władysław po dojściu do dojrzalszego wieku okazał się wcale innym, niżeli się spodziewać było można. Gorącej pobożności ojca i matki, w praktykach religijnych ciągle się objawiającej, nie miał wcale; temperament zawczasu żywy ciągnął go do wesołych towarzystw, do kobiet, do biesiadowania i próżniactwa. Obok tego ambicya spadkobiercy dwóch tronów była ogromna; duma wielka, plany przyszłości olbrzymie, głowa rozmarzona, a sąd o rzeczach powierzchowny i zawodny. Najzuchwalsze pomysły zdawały mu się do urzeczywistnienia łatwemi.
Nie zbywało mu na osobistem męztwie, ale siły przedwcześnie wyczerpane na życie swawolne, uczyniły go rychło ociężałym.
Za młodu już lubił legiwać do południa w łóżku, otaczał się ulubieńcami, obdarzał najrozrzutniej tych, którzy się przed nim płaszczyli, pochlebiali i dogadzali. W ten sposób z łask jego urośli Kazanowscy, bez których później stąpić nie mógł. Byli to powiernicy serdeczni, poufali przyjaciele, a służki powolne.
Staranne wychowanie, zdolności niemałe, nadały Władysławowi niepospolite wykształcenie. Mówił biegle kilku językami, lubił sztukę, smakował nawet w poezyi, ale na nieszczęście nie polskiej. Szczególnego przywiązania do narodowości, do języka polskiego nie widać w nim wcale. Miał się pono za młodu, na przekór macosze, ubierać, po polsku, czego mu i ojciec zabraniał; potem nosił modny strój europejski swojego czasu.
Chociaż Jerzy Ossoliński utrzymuje, ze korrespondencyi niemieckiej nie czytał z łatwością i potrzebował do niej pomocy, — wiemy zkądinąd, że z językiem tym był poufale obeznany, a sławnego Opitza, poetę owego czasu, mianował swoim nadwornym. Opitz i inni współcześni Niemcy bardzo go chwalą za to, że język ich i literaturę szczególniej miłował. Nie były mu pewnie obce rzeczy polskie, ale wielkiego dla nich nigdy nie okazywał affektu. Cudzoziemski obyczaj, obce języki, obce mody, na dworze jego zacierały cechy polskie.
Być też inaczej nie mogło. Matka Niemka, ochmistrzyni także Niemka, dwór ojca kosmopolityczny, później podróże, stosunki, oba ożenienia — mimo miłostek z paniami polskiemi, — nie mogły tak usposobić Władysława, aby był królem wedle ducha narodu.
Nim rzucimy okiem na dalsze życie króla, który już czterdziestoletni na tron po ojcu wstępował, spojrzyjmy, jak go maluje z wielką trafnością i bogactwem charakterystycznych szczegółów, wyżej już przytaczany Visconti:
„Król, lubo z przyrodzenia jest żywego temperamentu, ma jednak tyle zimnej krwi, że umie bardzo dobrze ukrywać myśli, lub je do okoliczności stosować. Mógłby się liczyć do ludzi silnie zbudowanych, gdyby zbytki młodego wieku nie nadwątliły mu sił fizycznych. Ma piękną budowę ciała, tylko że teraz, przyszedłszy do dojrzalszego wieku, nabiera zbytecznej tuszy, przez co nikną owe wdzięki, które dawniej były jego ozdobą, ściągały na niego oczy i ujarzmiały serca.“
O obyczajach nie rozpisuje się Visconti, dając do zrozumienia, że zbaczał z drogi prawidłowego życia. Przyznaje mu dar jednania ludzi, wielką i łatwą wymowę czarującą, zręczność w karmieniu nadziejami wszystkich — chociaż się owe nadzieje nigdy potem nie spełniały. Sprawami kraju zajmował się naówczas pilnie; sam czytał wszystko; z łatwością też odpowiadał. Bystrym był w poznawaniu charakterów i stosowaniu się do nich.
Visconti przyznaje mu w rzeczach wojskowych wielką biegłość, oczytanie znakomite, wprawę w językach: polskim, łacińskim, włoskim i niemieckim taką, że rozmowę swobodną i dowcipną mógł w każdym z nich prowadzić. W obcowaniu łatwy, nieobrażający się żartami, był miłym i przystępnym. Włoch zarzuca mu wszakże niezmierną rozrzutność, taką, że częstokroć na codzienne potrzeby dworu brakło, bo wszystko co miał lekkomyślnie rozproszył.
Pomimo łagodności, miewał napady i wybuchy gniewu, a za przewinienia przeciw karności wojskowej surowo karał. W raz powziętem przekonaniu trwał zacięcie.
Tak samo jak ojciec, Władysław lubił muzykę; chociaż podobnie jak Zygmunt III sam nie śpiewał, miał upodobanie w dobrych śpiewakach i trzymał ich za drogie pieniądze. Zygmunt III miał kościelnych głosów więcej; Władysław IV, lepiej dobrane.
Są to wszystko strony jasne; przystępuje teraz Visconti do odwrotnej strony medalu: „Mówią najprzód o nim, że umie łudzić wszystkich pięknemi słowy, mianowicie gdy spostrzeże, iż ktoś pragnie wybadać skrytości jego serca. Zgoła, jak mówiono dawniej o dwóch królach, że jeden nigdy nie mówił o tem co czynił, a drugi nie czynił nigdy tego co mówił — tak oba te sposoby postępowania powszechnie liczą do rzędu przymiotów króla polskiego. Polacy — ciągnie dalej — nie bardzo mu ufają, i mówią, że mają króla mędrszego niż im potrzeba.“
Tak był pewien Władysław swej umysłowej wyższości nad ogółem, iż nawet w czasie bezkrólewia, dla przypodobania się szlachcie nic nie chciał czynić. Czuł się pewnym zwycięztwa. Zarzucano mu niedotrzymywanie obietnic; ale Włoch kładzie to na karb polskiego obyczaju w ogólności.
Przymusu Władysław IV nie znosił w niczem, swobodę przekładał nad wszystko; szczególniej w życiu prywatnem, po jowiszowsku, nie chciał się niczem krępować. W wyborze towarzystwa nie był zbyt trudny; rozrywek szukał łatwych, gdziekolwiek mu się nastręczały.
Smutkowi jakiemuś i zniechęceniu do życia, które w późniejszych latach przyjść musiały, Visconti przypisuje pewne w rzeczach religijnych zobojętnienie, które pod koniec panowania ojca doszło było do tego stopnia, iż posądzano królewicza o zupełny brak wiary, i Zygmunt III mocno był tem dotknięty. Władysław mało też uczęszczał do kościołów. Jedni tłómaczyli to tem, że raz w Gdańsku, będąc u Dominikanów, z powodu jakichś wyziewów o mało nie zemdlał i później lękał się chodzić do kościoła, aby mu się to nie odnowiło; drudzy utrzymywali, że czynił to dla przypodobania się dyssydentom. Po wstąpieniu na tron, choć w kościele rzadko kiedy się pokazywał, w ciągu Wielkiego tygodnia widywano go w loży, słuchającego mszy świętej i czasem części kazania. Miał też prywatną przy własnych pokojach kaplicę.
W młodości lubił nadewszystko polowanie i przejażdżki, i później się ich też nie wyrzekł. „Jak będąc królewiczem, lubił mieszkać na ustroniu, żeby uniknąć oddychania dworskiem powietrzem, zerwać resztę stosunków z ojcem (sic), lub żyć na własny sposób bez świadków, tak i teraz dla tych samych przyczyn, lub że istotnie zgiełku dworskiego nie lubi, daje pierwszeństwo wiejskiej zaciszy. Często sam z oczu znikał, i jak mówią, prowadził życie na dyszlu,“ — pisze Visconti.
„Z zadziwieniem dodać tu muszę — pisze dalej, — że od wielu lat król inaczej nie jada, tylko w łóżku, czyli raczej wstaje z łóżka dopiero po obiedzie, do czego tak przywykł, że nie mógł się pozbyć tego nałogu czy potrzeby, nawet gdy Polacy uważali w tem przeszkodę do osiągnięcia tronu. Mówią... że w czasie ostatniej wojny pod Smoleńskiem, gdzie ważnemi kierował obrotami, gdy znużony po bezsennie spędzonej nocy, lub zaledwie się trochę przedrzemawszy w powozie, mógł powrócić do namiotu na obiad — żadnej nie wziął do ust potrawy, póki go nie rozebrano i w łóżko nie położono.“
Pomimo to, przyznaje mu Włoch, że z łatwością równą i gotowością przechodził z ruchu do spoczynku i od spoczynku do pracy. Gdy wychodził, na pogodę lub słotę nie zważał wcale, ani jak miał być usłużony w podróży. Natychmiast po jedzeniu wyruszał na polowanie, wstępował do nędznych chat wieśniaczych, albo zasiadał sądzić sprawy. Jadał z rana mało, wieczorem więcej, ale zawsze umiarkowanie; sypiał niedługo. W ogóle życie wiódł nieregularne, idąc za chwilowemi fantazyami.
Tak szczegółowy skreśliwszy obraz charakteru i obyczajów Władysława IV, Visconti w odgadnięciu głównego celu jego życia i wszystkich jego zabiegów nie bardzo jest szczęśliwy. Przypisuje mu potajemny cel jeden: odzyskanie korony szwedzkiej. Było to zapewne jednym z postulatów jego życia, ale korony szwedzkiej, równie jak korony carów moskiewskich, nie mógł się przywrócenia spodziewać.
Dwie myśli wielkie zaprzątały go daleko żywiej, niż sprawy szwedzkie.
Marzył o wielkiej zwycięzkiej wojnie przeciwko Turcyi, o zdobyciu jej prowincyj słowiańskich, o bohaterskim pogromie niewiernych, któryby imię jego wsławił i tureckie podboje dał w jego ręce; marzył zarazem o skrzepieniu władzy monarchicznej w Polsce, o przeistoczeniu niejako organizmu Rzeczypospolitej, wytworzeniu nowej podpory dla tronu w arystokracyi, prawami osobnemi wydzielonej i podniesionej z ogółu szlacheckiego. Dwie te myśli wiązały się z sobą, bo owo rycerstwo zakonu Niepokalanego Poczęcia P. Maryi, które chciał utworzyć, miało mu być pomocą w wojnie, a wojna miała posiłkować przeprowadzanie ustaw nowych, które czasu pokoju namiętny opór wywoływałyby u szlachty.
Pomocą w przyprowadzaniu tych planów do skutku był Władysławowi człowiek wielkich zdolności, wymowny, zręczny, pracowity Jerzy Ossoliński, którego król nie lubił może jako człowieka, ale jako doskonałem narzędziem chętnie się nim posługiwał.
Widzieliśmy z powyższej charakterystyki, iż król niełatwo całą swą myśl zwierzał i odkrywał. Wszystkie też jego knowania polityczne, bo tak je nazwać można, odbywały się upozorowane, osłonione tajemnicą, ukryte od światła. Na sejmikach wypierano się tych zamysłów, a król ogromne uzbrojenie, na które pieniędzmi szafował, namiętnie ciągnął dalej.
Cała jego polityka i stosunki z innemi dworami były tajemnicze, a co gorsza, chwiejne, niepewne, naprzemian to na Francyi się opierające, to przerzucające się ku domowi Habsburgów.
Pragnienia te i rozległe plany króla nie były w stosunku wymiernym do środków, jakiemi rozporządzał. Dla wojny marzonej z Turcyą kraj chyba potrzeba było przerobić, instytucye jego zmienić, zwyciężyć opór szlachty, która wojny nie życzyła, — a król nie wątpił, iż wszystkiego tego dokonać potrafi.
Mamy dowody w postępowaniu jego, iż rachował na to, że prawo będzie mógł wyminąć i władzę sobie niezależną przywłaszczyć. Próba się nie powiodła. Szlachta i opozycya czuwała; Ossoliński i król mieli nieprzyjaciół. Pochwycono na uczynku spiskujących. To jednak nie zniechęciło do dalszych zamysłów.
Nie mogąc wypowiedzieć wojny Turkom, bo na to potrzeba było ogólnego przyzwolenia, król szukał środków, któreby wojnę wywołały i do niej zmusiły. Plan ku temu obmyślony był w istocie dosyć trafny. Dość było podszepnąć kozakom, aby się na Turków rzucili i niepokoić ich zaczęli. Można się było tem tłómaczyć, że ich powstrzymać było niepodobna; Turek za kozaków musiałby się mścić na Polsce i wojnę jej wypowiedzieć.
W tym celu wejść musiał Władysław w tajemne narady i zmowę z kozakami, skłaniając ich do wycieczki. Traktowanie to ze starszyzną zaporozką uboczne, skrywane, wzbiło kozactwo w dumę i było jedną z przyczyn jego późniejszego uzuchwalenia. Król, który po za senatorami i ziemiany zmawiał się z wojskiem takiem jak kozackie, który z takiem wojskiem spiskował, — osłabiał tem powagę swoją, poniżał się w oczach narodu.
Zmowy z Zaporożem, choć nic innego na celu nie miały prócz wypuszczenia kozaków na Turka, aby go zmusić i w pole wyciągnąć — nie mogły się całkowicie ukryć. Podejrzliwa szlachta poczęła posądzać króla, iż z kozakami przeciwko jej swobodom spiskuje. Fałszywy ten krok, uwłaczający godności królewskiej, miał najzgubniejsze następstwa. Rozpasało się i rozzuchwaliło owo kozactwo, z którem pan bez wiedzy rady swojej się znosił, zmawiał i łączył. Padła iskra na materyał palny, przygotowany do pożaru.
Nie miejsce tu szerzej się rozpisywać o zawiązku, rozwinięciu się i ustroju kozaczyzny; jedno tylko zapiszemy, że wroga Polsce, od Polski przecież przejęła idee swobód i niezawisłości, które w Rusi się nie zrodziły.
Jako przyczynę buntu i powstania kozaczyzny nawet nasi pisarze stawią ucisk i krzywdy, których Rusini od szlachty polskiej doznawać mieli. Ucisk ten i krzywdy są niezaprzeczone, ale niezmiernie przesadzone. Nadużycia tu, jak wszędzie, były i być musiały; lecz znęcania się nie było. Szlachcic polski na kresach stał na stopie wojennej, znienawidzony plemiennie, zmuszony do obrony życia i mienia, niepewien nigdy obojga, — straszył sam, aby nie być zagrożonym.
Głównym powodem groźnego powstania kozaczyzny był nie ucisk, ale brak silnej, logicznej organizacyi kraju, brak karności w ogóle, a nadto wielka i nigdy niczem nienasycona autonomia, oraz dobra wiara — codzień zdradzana, codzień na nowo się odradzająca. W czasie wojen kozaków z Polską, dobroduszność Polaków, wierzących we wszystko cokolwiek chce w nich wmówić kozak, jest prawie niepojętą. Z drugiej strony chytrość jest niesłychana. Śmieją się Zaporozcy z oszukiwanych, a nazajutrz po odkryciu zdrady, knują jawnie nową, której nikt nie widzi. Przysięgają, obiecują i łamią słowo nieustannie. Traktaty z wodzami kozactwa, umowy, układy, punkta Polacy wykonywają święcie; kozactwo lekceważy i łamie na każdym kroku.
Król zapewne ani wiedział, ani się domyślał, co się w gnieździe Siczy gotowało, gdy z kozactwem się znosił i buławy mu posyłał. Rachowano tam na króla, tłómaczono sobie jego postępowanie jako wymierzone przeciwko szlachcie; Sicz uważała się jako sprzymierzeniec monarchy przeciw Lachom. Był to dzielny bodziec do buntu.
Raz rozpasany motłoch, zakosztowawszy krwi a rabunku, zasmakował w nich. Nieszczęście chciało, aby niezgoda wodzów, nieopatrzność, niesforność wojsk dały tłumom zwycięztwo. Poszło dalej wszystko z coraz większem zuchwalstwem, a kozactwo, które miało być pomocą dla Rzeczypospolitej, stało się dla niej wrzodem zatrutym.
Ile klęsk i jakich sprowadziła na Polskę ta dwulicowa polityka Władysława, przypominać niepotrzeba. Król może się łudził do ostatka, że swą powagą i urokiem majestatu zażegna burzę, która nic już nie szanowała.
Tymczasem zawarto szczęśliwie pokój z Rossyą. Ossoliński z zatwierdzoną ustawą rycerstwa Niepokalanego Poczęcia powrócił z Rzymu; ale owa, jak ją naówczas zwano, „kawalerya“ i tytuł książęcy, który dla siebie Ossoliński wyrobił — straszliwą wywołały burzę, wrzawę, opór.
W zakonie tym i tytułach widziano groźny zamach na równość szlachecką. Nie chciano dopuścić ani orderu, ani rycerstwa, które status in statu stanowić mogło, ani tembardziej tytułów.
Król zbliżył się do Austryi, żenił z Cecylią Renatą. Miał podobno zamiar poślubić Polkę, księżniczkę Annę Wiśniowiecką; ale i to ożenienie szlachcie było nie do smaku.
Wyprawiony do Hiszpanii Jan Kazimierz, był pochwycony i uwięziony przez rozdraźnionych Francuzów. Trzeba go było wyzwolić, zbliżając się znowu do Francyi. Oprócz tego, Władysław IV probował odegrać pewną rolę jako pośrednik w sprawach Niemiec, mając do tego jeżeli nie prawo, to na subtelnych kombinacyach oparte nadzieje. Chybiło jednak prawie wszystko, co przedsiębrał. Brak było zręczności i szczęścia.
Zamiast spodziewanej wojny z Turcyą, rozpoczęła się wojna domowa z kozactwem i straszliwie się rozogniła, paraliżując całe siły narodu. Wojnę tę z chłopstwem z razu lekceważono, nie pomnąc, że tłumy namiętnie szły na rzeź i rabunek, gdy szlachta mająca stawać w obronie kraju, ociągała się i targowała o pobory i ludzi.
Odżył Władysław przez przyjście na świat potomka w r. 1640; ale w parę lat potem stracił żonę Cecylię, a i śliczne owo chłopię, które rokowało wielkie nadzieje, które już konika dosiadało, zgasło w dziecinnych leciech.
Sejmy po sejmach następowały coraz swawolniejsze. Bunt kozacki mieszał się z wrzawą szlachty, zniechęconej do króla, jak zawsze podejrzliwej i nieufnej. Rzadkie chwile uspokojenia w tym szeregu omyłek i niepowodzeń wytchnąć dają królowi.
Zaledwie owdowiałego, poczęto na nowo swatać Władysława, najprzód bezskutecznie z Krystyną szwedzką, potem z Francuzką Maryą Ludwiką de Nevers, księżniczką Gonzagą. Chciano go w ten sposób pozyskać i związać z Francyą, o co Mazarini’emu wielce chodziło.
Piękna, wykształcona, rozumna, energiczna Marya Ludwika, miała już naówczas po za sobą przeszłość obfitującą we wspomnienia. Wychowana na dworze, którego galanterya była duszą, wzbudziła najprzód miłość w księciu d’Orléans, bracie Ludwika XIII. Później pomawiano ją o bardzo blizkie i poufałe stosunki ze sławnym Cinq-Marsem, który skończył tragicznie. Najpewniejsze jednak źródła świadczą, iż w tych miłostkach nic nie było takiego, coby sławie Maryi Ludwiki uwłaczać mogło. Ale mówiono o tem wiele i potwarz głosiła o płochych miłostkach.
Nikczemna zemsta niejakiego pana de Bois-Dauphin, który do Ludwiki miał żal, iż od niego serce swej przyjaciołki pani de Choisy starała się odwrócić, zatruła pierwsze chwile pobytu królowej w Polsce. Bois-Dauphin, uprzedzając przyjazd Maryi Ludwiki, wysłał gońca z listem do Władysława IV, zawierającym niegodziwe oszczerstwa.
Przyjęta najprzód w Gdańsku nadzwyczaj wystawnie i wspaniale, Marya Ludwika, po przybyciu do Warszawy, bardzo zimno powitana przez króla, winna była nadzwyczajnemu taktowi i zręczności towarzyszącego jej posła, oraz marszałkowej de Guebriant, iż się potwarze wydały i odparte być mogły.
Długo jednak pracować nad tem musiano, nim Władysław IV dał się przekonać i pozyskać dla królowej. Na dworze jego jedni intrygowali za panną d’Eckemberg, kochanką królewską, drudzy przeciwko Francuzce, pochlebiając królowi. Naostatek pani de Guebriant zbliżyła oboje królestwo, i przed wyjazdem swoim miała tę pociechę, że Władysław IV życie z żoną rozpoczął, serce ku niej nakłoniwszy.
Zamysły i plany wojny tureckiej nie były zarzucone. Miała przyjść w pomoc Wenecya; Bulgarowie potajemnie obiecywali posiłkować powstaniem. Hetman Koniecpolski wyznaczony był na wodza wyprawy. Tymczasem zgon hetmana, zdradzone przedwcześnie zamiary królewskie, sparaliżowały plan cały. Władysław najdroższej swej myśli zaprzeć się musiał.
Głośniej niż kiedy zaczęto mu wyrzucać spiski o absolutum dominium. Króla już chorego, ociężałego, znękanego dobijało to do reszty. Jako złamanie praw Rzeczypospolitej zadawano mu bezprawne zaciągi wojska.
Do tych udręczeń i zawodów, śmierć królewicza Zygmunta dorzuciła jedną boleść więcej. Tiepolo w r. 1647 pisał o tym potomku Wazów: „Dziecko postaci anielskiej, najlepszej natury, najpiękniejszej nadziei pod wszystkiemi względami. Mówi po polsku i po niemiecku, uczy się po łacinie i po włosku. Dobrze też toczy koniem i robi dzirytem....“
Smutne to dzieje! W chwili, gdy kozactwo porwało się zuchwale przeciw Rzeczypospolitej, gdy złowroga postać Chmielnickiego podnosi się z okrzykiem: „Na Lacha!“ — Władysław, który boleść swą w litewskich lasach ukrywał — po drodze do Polski, w małej mieścinie Mereczu, umiera dnia 20 maja 1648 roku.
Dziejopisarze nasi bardzo różny sąd o Władysławie IV wydają, jedni za to co chciał uczynić, drudzy za wszystko czego dokonać nie umiał.
Zdolności miał niezaprzeczenie wielkie, pomysły śmiałe, ale z rzeczywistością rachować się nie umiał. To, co o nim mówi Visconti, że nawet w chwili swego wyboru na króla lekceważył ogół szlachecki, sprawdza się później. Król więcej przyznawał sobie sił, niżeli miał w istocie. Ztąd ciągłe zawody, niepowodzenia, omyłki.
Sam sposób postępowania z krajem, z naturą jego i nałogami się nie zgadzał. Król chciał wymijać, podchwytywać, uwodzić, gdy ze szlachtą polską raczej otwartością, wstępnym bojem, niż przebiegłością, dokazać czegoś było można.
Panowanie to jest początkiem klęsk i następstw zgubnych, niepoliczonych.
W życiu prywatnem Władysław IV był obyczajów dosyć wolnych, pozwalał sobie wiele. Miłośnic różnego stanu i rodzaju na dworze było zawsze niemało. W pożyciu małżeńskiem z Cecylią Renatą i Maryą Ludwiką miał być dosyć despotycznym i szorstkim. Ostatnia, pomimo całej zręczności, opanować go jednak nie mogła.
Z Cecylią Renatą w początkach życie było zgodne, później, z powodu mianowania marszałkiem dworu Denhoffa, nastały poswarki i zupełne zobojętnienie, które tak długo trwało, aż królowa, woli męża ulegając, niemiłego urzędnika przyjęła. Urodzenie syna zbliżyło króla do żony, lecz Kazanowski, ulubieniec Władysława IV, znów później przez niegodziwe prześladowanie królowej wznowił nieporozumienia.
Odebrano jej jedyną przyjaciołkę i towarzyszkę. Znalazły się potem inne powody do kwasów i niechęci. Podżegano ze stron obu, zatruto obojgu pożycie. Szło też i o dochody, o które królowa dosyć miała być troskliwą.
W podróży na Litwę, podczas łowów, gdy psy na niedźwiedzia puszczono, przestraszyła się Cecylia i mocno zachorowała. Było to w drugiej połowie marca. Wydawszy na świat martwe dziecię, w parę dni potem i sama umarła.
W ostatnich godzinach, na wpół obłąkana, nie poznawała już nikogo, śpiewała po niemiecku: „O świecie zdradliwy! Cecylio! niestateczny świecie! nic w tobie trwałego, nic szczęśliwego.“ Król był na mszy, gdy konała; nie chciał odejść przed końcem nabożeństwa, a gdy potem przybył, już nie żyła. Chciała biedna pożegnać go przed śmiercią...
Ciało przeprowadzono do Krakowa.
Współcześni mówią o Cecylii Renacie, że mimo łagodności, miała dumę swojego rodu. Zresztą pobożna, dobra, grzeszyła tylko skrzętnością zbyteczną — co nie dziw, bo król strasznie pieniądze rozrzucał.
Król, który bywał zbyt surowym dla niej, później żałował jej bardzo.
Wizerunków króla, w różnych życia jego epokach, mamy wiele, a niektóre z nich są bardzo piękne i charakterystyczne.
U kks. Karmelitów w Krakowie na Piasku, pomiędzy ex-votami był złoty posążek Władysława, w drugim roku życia jego, przez matkę Annę ofiarowany.
Portrety olejne są liczne. W Willanowie, w żupanie i ferezyi; w zbiorze Ossolińskich inny; przepyszny u Tom. Zielińskiego. W galeryi Stanisława Augusta był (2060) obraz, wystawiający go przyjmującego posłów moskiewskich.
Tamże portret stary (2203).
Z obrazu Rubensa w młodym wieku sztych bardzo piękny P. Pontiusa.
W późniejszych latach sztychowali i malowali: J. Snyderhoff, Servonter, Surmacki, J. Falek, Lazaro Baldi, J. Bass, Hear, de Brack, R. Castos, P. Daret, Delft, J. W. Hondius, W. Jammer, Moncornet, Soutmann, P. de Jode i inni.
Popiersie na tytule „Arabelij“ Debana.
Portrety Maryi Ludwiki są również liczne: Cl. Mellan (w istocie J. Falck), Peter de Jode, Aubry, Dagobert, Danckerts, P. D. Tscherning, St. de Praët, Nanteuil, Hondius, Nic. de la Faye, B. Moncornet, J. d’Egmont, Bouttats, R. Custodi.
Rzadki i piękny sztych Abr. Bosse’a wyobraża scenę czytania kontraktu ślubnego w Paryżu.
Portretów Cecylii Renaty stosunkowo jest mało. W Willanowie znajduje się w stroju flamandzkim, z łańcuchem.
Młodziuchnego Zygmunta Kazimierza miał malować(?). G. Netscher, zob. tytuł do Ciswiekiego relacyi drukowanej po włosku 1640 i tytuł Tscherning’a do: „Dolor sive“ etc. (Kraków).
Order Niepokalanego Poczęcia P. Maryi składał się z łańcucha złotego bez żadnych ozdób. Ogniwa na przemiany wyobrażały lilię białą w promieniach z napisem: In te, oraz pęk strzał wstęgą białą związany, z napisem: Unita Virtus. Krzyż czerwony z wizerunkiem N. Panny w postaci młodej dziewicy, depczącej smoka. Napis: Vincisti — Vince. Były to oznaki uroczyste; na dni powszednie, krzyż sam na wstędze białej.
Ubiór kawalerów składał się z sukni purpurowej, płaszcza na niej białego na lewą rękę zarzuconego, jedwabnego, podszytego purpurą jedwabną. Czapka była biała ze złotemi promieniami od wierzchu ku środkowi. Z przodu obraz M. Bozkiej ze złota i srebra.
Insygnia te sztychował J. Surmacki.