Wizerunki książąt i królów polskich/Zygmunt III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wizerunki książąt i królów polskich
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1888
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Ksawery Pillati,
Czesław Borys Jankowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ZYGMUNT III.


W izdebkach więziennych zamku Gripsholm siedziała Katarzyna Jagiellonka, niewiasta wielkiego serca.
XXXI.
Zygmunt III.
WAZA.
Ur. 1566. — Koron. w Polsce 1587. — w Szwecyi 1592. Zm. 1632.

W


W ciasnych, ciemnych i jak grób smutnych izdebkach więziennych zamku Gripsholm, Katarzyna Jagiellonka, niewiasta wielkiego serca, wydała na świat Zygmunta.
Zostały one po dziś dzień takiemi, jakiemi były przed kilkuset laty, i wieje z nich jeszcze okrutny, zabijający zaduch niewoli.
Katarzynie, żonie Jana szwedzkiego, ofiarowano naówczas wolność, jeśliby męża opuścić chciała. Odpowiedziała na to ukazaniem pierścionka ślubnego, na którym wyryte były słowa: Nisi mors.
Syn Jagiellonki, jak mówią, od matki swej pierwej się polskiego nauczył języka, niż szwedzkiej mowy swych stróżów więziennych. Pobożna, katoliczka gorliwa, jak wszystkie Jagiellonki, czuwała nad tem matka, aby religijne odebrał wychowanie. Później duchowni, zakonnicy Towarzystwa Jezusowego, szczególniej ks. Warszewicki, wrazili mu ową pobożność gorącą, gorliwość i energię, z jaką stawał zawsze w obronie wiary, w jej sprawie, poświęcając wszelkie doczesne widoki.
Szczególnem, prawdziwie niewytłómaczonem zrządzeniem, rodzona siostra Zygmunta, królewna Anna, która z nim razem do Polski przybyła, równie była zagorzałą protestantką, i nietylko się nawrócić nie dała, ale z taką stanowczością występowała w obronie swych przekonań, że ją „drabem“ lub „kozakiem“ przezywano.
Wychowanie i z innych względów bardzo staranne, pod przewodnictwem mistrzów dobranych, otrzymał Zygmunt. Widać to z późniejszego trybu jego życia i ulubionych zajęć. Miał bardzo wykształcony smak w sztuce.
Zresztą nad wiek swój za wczasu poważny, nader w mowie wstrzemięźliwy, z wielkiem poczuciem swej godności i posłannictwa królewskiego, nie mściwy, i nie namiętny, umiejący hamować wszelkie wybuchy, — młody Waza nie miał ani wybitnych przymiotów, ani wad rażących. Siły wielkiej, energii do czynu, śmiałego polotu myśli nigdy nie okazał w życiu. Umiał stosować się do okoliczności, uginać pod koniecznością tam, gdzie o niego samego chodziło; lecz w sprawach wiary i kościoła był nieugięty, i nigdy się nie sprzeniewierzył obojgu, choćby go to najwięcej kosztować miało.
Jeden to z tych królów, w których nawet najgorętszy ich apologeta rozmiłować się nie może, ani też usiłujący ich poniżyć, odjąć im nie potrafi pewnych rysów pięknych i czystych. Wszystko to razem stopione, zlewa się w Zygmuncie w jedną jakąś szarą i bezbarwną massę.
Po śmierci Batorego, królowa Anna, która już dwakroć na niewidziane ukochanego siostrzeńca stręczyła przedtem do korony, — po raz trzeci, gorliwie, nie żałując na to pieniędzy, jakiemi rozporządzała, starać się poczęła, ażeby go wybrano. Tym zabiegom ciotki winien był młody Zygmunt, iż go królem okrzyknięto. Z nadzwyczajną czułością, osierocona Jagiellonka, której Bóg nie dał rodziny, powoływała siostrzeńca, obiecując mu być matką.
Przyczyniła się do wyboru szczęśliwa okoliczność, że wielowładny za Batorego Zamojski, ów vice-król, spodziewając się kierować młodzieniaszkiem i przy nim z łatwością utrzymać zdobyte stanowisko, był przeciwnikiem domu austryackiego, pilnie ze swojej strony zabiegającego o posiadanie tronu polskiego. Szli z Austryakiem Zborowscy, a to wystarczało, aby Zamojski był przeciwko niemu.
Zaledwie oczy zamknął Batory, wnet przeciwko zmarłemu i hetmanowi posypały się paszkwile zjadliwe, piętnujące ich mianem tyranów. Zamojski, żonaty z Batorówną, odradzał tej rodzinie staranie się o ciężką do dźwigania koronę. Kandydatura Fedora wielkiego księcia Moskwy, o czem przebąkiwali Litwini, utrzymać się nie mogła. Zostawali książęta austryaccy do wyboru, lub Zygmunt Waza. Za tym mówiła kropla krwi jagiellońskiej, którą miał w żyłach.
Bardzo zręcznie wyprzedziwszy wybór Austryaka, okrzyknięto Zygmunta w Krakowie. Szło tylko o to, ażeby co najrychlej przybył do Polski. Tymczasem i Zborowscy ze swymi partyzantami obwołali Maksymiliana w kilka dni później.
Stanowisko, jakie Zamojski nawykł był za Batorego zajmować, dostojność, jaką piastował, zasługa, jaką zdobył przyczynieniem się do wyboru, młody wiek królewicza, nieobeznanie się jego z krajem, — wszystko to wróżyło Zamojskiemu, iż się utrzymać potrafi u boku króla, do czego prawo mieć sądził.
Trudno dziś dociec, co spowodowało na samym wstępie tak chłodne i nieme ze strony Zygmunta przyjęcie hetmana, iż Zamojski uczuł się do żywego obrażonym, i nagle ze stanowiska męża, który był monarchicznej władzy podporą, znów się przerzucił na dawne stanowisko teoryj republikańskich świata starożytnego.
Był to w życiu wielkiego i znakomitego człowieka błąd nieprzebaczony. Obrażona miłość własna nie dała mu się podnieść po nad poziom chwilowy i wznieść na wyższe stanowisko męża stanu, na którem dopiero na łożu śmierci ujrzał się znowu. Mąż powagi i znaczenia tak wielkiego, u progu nowego panowania stawający w oppozycyi przeciwko słabemu królowi — dawał nadzwyczaj niebezpieczny przykład, za którym, niestety! poszli ochotnie wichrzyciele.
— „Jakieżeście to nieme dyablę nam przywieźli?“ — miał się Zamojski odezwać po pierwszem spotkaniu z Zygmuntem III.
Obrażony chłodem, hetman od samego niemal początku począł bezwzględnie przeciwko królowi stawać, jeżyć się i grozić. Z obu stron przeszkadzało to porozumieniu. Zamojski za Zygmunta przypomina żywo Zbigniewa Oleśnickiego za Kazimierza Jagiellończyka. Tak samo obaj nawykli byli do panowania, i tak samo dotknięci, stanęli na czele oppozycyi.
Pierwsze rządów początki dla młodego pana nie były usłane różami. Zamiast ułatwić mu obeznanie się z krajem i panowanie, draźniono, obwarowywano się, broniono wprzód, nim swobodom zagrażać coś mogło. Młody król był też z razu do takiego stopnia tem zrażony, iż na chwilę powziął był zamiar wrócić do Szwecyi, i jak Henryk, porzucić koronę.
Podsłuchano to — wyrzucano niewdzięczność i zdradę. Na sejmikach i sejmach, nieograniczona swoboda słowa, przeradzająca się często w grubiańskie i dotkliwe obelgi osobiste, dochodziła do ostatecznego kresu.
Czytając dziś te wszystkie przemówienia, często nadzwyczaj jędrne i wymowne, pełne siły a rozpasane — patrząc, jak one za tego panowania na nowo niesłychane przybrały rozmiary, — niepodobna się wstrzymać od uwagi, że jedną z przyczyn upadku narodu naszego było nadużycie słowa.
Może się to wydawać paradoksem, lecz jest niestety! istotną, choć bolesną prawdą. Nigdyśmy, szermując słowem, nie chcieli pamiętać na to, że szafunek niem wyczerpuje siły, że człowiek, który cały żyje w słowie, wojuje niem, staje się przez to mniej zdolnym do czynu. Ten popis z wymową, ta szermierka czczych wyrazów, podżegających namiętności, przeradzających się w sofizmata, często mogących najzdrowsze zwichnąć pojęcia, — zabierały w chwilach najgorętszych wiele czasu, zużywały ludzi, obezsilniały umysły, i miały ten najwidoczniejszy skutek, iż wskazywały, czego robić nie było potrzeba lub się nie godziło, ale nie stawiały na to miejsce nic dodatniego. Zostawała po tej wojnie słów — tabula rasa.
Zgromadzenia burzliwe, po kilkutygodniowych naradach, po świetnych mowach, rozchodziły się ochrypłe, zrąbawszy i posiekawszy wszystkie plany i programy, zostawiając na pobojowisku wszystkie postulata. Kończyło się na tem, że nie wiedzieć co poczynać było.
W nieustannej obawie o swe swobody, ziemianie stawiali coraz nowe mury między władzą a sobą, — raczej na łup nieprzyjacielowi oddać się gotowi, niż uronić coś z przywilejów...
Sam Zamojski, mówca znakomity, tak samo nadużywał słowa, jak drudzy idący za jego przykładem. Przypisują mu owo sławne zdanie: „Electores regum, detrusores tyrannorum“ — podpisane pod jednym z jego wizerunków. Prawdopodobniejsze są inne włożone mu w usta słowa:
— „Królu, króluj, ale nie panuj!“
W tem wszystkiem tkwiły już nasiona przyszłych rokoszów, których za Zygmunta III teoryę utworzono...
Zwycięztwo pod Byczyną, wzięcie w niewolę Maksymiliana, nowym blaskiem okryły znakomitego wodza, ale zbliżenia się do młodego króla nie ułatwiły.
Zygmuntowi III, który już może miał na myśli pojednanie się i związanie z dynastyą Habsburgów, — niewola Maksymiliana była raczej zawadą i troską, niż pożądanym tryumfem.
Wkrótce też potem młody król układał się już o poślubienie Anny rakuskiej, co w Polsce niebardzo uprzejmie powitano. Sciślejsze stosunki z tym domem budziły podejrzenia, obawy, strachy, które z niesłychaną gwałtownością wybuchły na sejmie inkwizycyjnym. Sejm ów był początkiem istnego męczeństwa Zygmunta III, które już nie ustawało aż do jego zgonu. Na każdym prawie sejmie, zjeździe, zmuszony był stawać jako winowajca; oskarżany, słuchać zarzutów najzuchwalszych i najniedorzeczniejszych, które na przemiany to łzy mu wyciskały, to rękę mimowoli popychały do miecza.
Szlachcie wolno było wszystko; nieszczęśliwa ofiara milczeć musiała, szanując swą dostojność.
Śmierć ojca Zygmunta III (1598) wymagała podróży do Szwecyi. Tam nie mniejsze oczekiwały nań trudności, skoroby chciał katolikom i kościołowi dawne prawa przywrócić, do czego się czuł obowiązanym.
Utrzymać oba te państwa w takich warunkach, w jakich los je narzucił człowiekowi nieobdarzonemu nadzwyczajną energią i siłą woli, leniwemu do czynu, było niepodobieństwem. Osobiście mężny, pobożny, Zygmunt rycerskiego ducha wcale nie miał; ostateczność tylko zmusić go mogła do pochwycenia oręża.
Sprawy nadgraniczne z Tatary i Wołoszą, przygotowania do unii brzeskiej kościołów, zajęły pierwsze lata panowania. Zamojski, zawsze z dala się trzymając od króla, był jednak czynnym, i władzy, jaką mu dawało hetmaństwo, nie popuszczał.
W tym czasie pogorzel zamku w Krakowie zmusiła króla przenieść się do Warszawy.
Zmarła Anna Jagiellonka, mając tę pociechę, że pierworodnego Władysława, syna królewskiego, do chrztu trzymała. Ostatnie lata myślała już tylko o grobowcach męża i matki.
Wprędce potem stracił Zygmunt i pierwszą żonę swoją Annę, panią łagodną, miłego charakteru, cichą i spokojną. Znając pewnie charakter i usposobienie arcyksiężniczki, przy wyprawianiu jej z Wiednia, dodano, jako towarzyszkę i dozorczynię, Urszulę Meyerin. Wychowywała ona później dzieci królewskie i na dworze przeważne zajęła stanowisko. Jest to postać niezwyczajna, zagadkowa, jak się domyślają, węzłami jakiemiś tajemnemi połączona z domem Habsburgów — niewiasta wielkiego rozumu, taktu i ogromnego znaczenia w ciągu całego panowania Zygmunta III.
Dymitr, czy to istotny dziedzic W. Ks. Moskiewskiego, cudownie ocalony w Ugliczu, czy też samozwaniec świadomy lub nieświadomy, bo historycy dotychczas co do tego się wahają, — nastręczył się, aby Polskę pociągnąć do wmieszania się w sprawy Moskwy. Historya jego, historya Maryny Mniszchówny, wyprawy tej nieszczęśliwej niewiasty, zakończone tragicznie, — historya smutna i brudna zarazem, nie należy do naszego opowiadania.
Na sejmie r. 1605, Zamojski po raz ostatni wystąpił przeciwko królowi z niesłychaną gwałtownością, zasiadłszy na stołku wśród izby, miotając słowy jak piorunami, grożąc tak zuchwale, iż król się rwał do oręża obrażony, a po twarzy łzy mu płynęły. Tego burzliwego zjazdu, tego lekceważenia okazanego królowi, trudno hetmanowi przebaczyć. Nie było powodów słusznych do takiego wystąpienia, a sam on umierając, wkrótce potem przepowiadał na łożu śmierci, że kraj rozterkami, warcholstwem i brakiem karności zginąć może. Tymczasem sam rzucał nasiona, które w rokosz urosnąć miały.
Przeciwko królowi najpoczwarniejsze gromadziły się obwinienia i zarzuty. Projektowane drugie małżeństwo z księżniczką austryacką, rodzoną siostrą pierwszej żony Anny — czego przykład miano na Zygmuncie Auguście — wywołało wrzaski o kazirodztwo, świętokradztwo, rozpustę. Całe życie domowe nieszczęśliwego milczka wywleczono przed sąd publiczny. Wszystko było grzechem — i to, że wieczorami grywał we flusa (karty), i że się czasem dla ruchu piłką zabawiał, i że jakoby z Wolskim alchemią się zaprzątał, gdy w istocie złotnictwem i malaturą się rozrywał. Wszystko to były niedarowane przestępstwa, okropne winy; ale na dnie tych oskarżeń leżały rakuskie praktyki, które miały absolutum dominium sprowadzić.
Obwinienia te na zjazdach, po rynkach głośno roztrąbiano, roznoszono z pogróżkami. Ponieważ zaś u króla Jezuici wielką posiadali wziętość, różnowiercy zaś czuli w nich najniebezpieczniejszych wrogów swoich, przeto ich wskazywano jako autorów, sprawców, narzędzia wszelkich spisków i machinacyj.
Za żadnego panowania tyle i tak zjadliwych paszkwilów, czernideł i najpoczwarniejszych potwarzy nie rozsypywano po kraju. Bardzo być może, iż w nieznośnem położeniu, które mu tchnąć nie dozwalało, a państwu zupełnem groziło rozprzężeniem, Zygmunt III miał plan jakiś i myśl pokrzepienia swej władzy, i że w tym celu pomoc Austryi chciał sobie zapewnić. Niejakie wskazówki przypuszczenie to prawdopodobnem czynią. Dziwić się temu niemożna: w obec wznowionych artykułów Henrykowych De non praestanda obedientia, w obec groźb zrzucenia z tronu i zawiązującego się rokoszu, Zygmunt III o bezpieczeństwie własnem i o przyszłości myśleć musiał.
Historya tego rokoszu, urosłego z subtelnie osnutej teoryi, dającej mu prawo bytu, do którego kamienica w Krakowie odebrana Zebrzydowskim za powód służyć miała, nie jest jeszcze dostatecznie zbadana i należycie wyjaśniona. Król Zygmunt, zagrożony zajęciem stolicy, z pośpiechem i energią, jakiej dotąd nie dawał dowodów, rzucił się na Kraków i rokoszan uprzedził.
Wybuch wojny domowej był już nieuchronny. Stanęła konfederacya po stronie króla przeciwko rokoszanom, ale siły jej początkowo nie dorównywały buntownikom.
Usiłowania przejednania i zgody nie doprowadziły do niczego. Przyszło do najstraszniejszej wojny bratniej, do krwi przelewu. Król wystąpił osobiście i mężnie w obronie praw swoich, mając po sobie takich ludzi, jak Żółkiewski i Chodkiewicz.
Upokorzeni Zebrzydowscy musieli przed senatem stawić się jako winowajcy, a pacholę złośliwe powitało ich wykrzykiem: Ave rabbi!
Epizod to ciekawy tego panowania, pełnego życia i ruchu, zarazem chorobliwego i heroicznego; smutny, acz nauczający, mający zostawić po sobie przyszłości praejudicata w mnogich pismach, których liczba jest zdumiewającą. Zapisano więcej papieru niż przelano krwi. Rokosz przeciw władzy bardzo kunsztownie w pozory legalności przybrano.
Król i prawo zwyciężyło, ale osoba Zygmunta III nie wyszła bez szwanku z tego zatargu. Wszystkie czernidła, jakiemi go obrzucano, przyległy do jego postaci. Obrońcy króla na stronę jego mogli tylko przywieść spokojny żywot domowy, ciche a skromne cnoty, którym zaprzeczać łatwo było, kryły się bowiem w niedostępnem zaciszu. Najwybitniejsza z cnot Zygmunta, pobożność, była wyśmianą jako niedołężne poddanie się Jezuitom. Zakon ten z powodu króla, u którego był wszechmocnym, a król z jego przyczyny, ulegli znienawidzeniu. Niezmazanym pozostał zarzut zabiegów o absulutum dominium.
Świetne czyny Chodkiewicza w Inflantach, wyprawa Żółkiewskiego na Moskwę z Władysławem, odciągały nieco baczność od króla, panowaniu jego dodały świetności. Na krótką chwilę łudzono się połączeniem dwóch państw, koronę carską ofiarowywano synowi królewskiemu; ale z wojskiem niesfornem, wypowiadającem wśród pochodu posłuszeństwo, wiążącem się przeciwko wodzom, czegoż można było dokonać? Wreszcie dwa światy, w owym czasie tak krańcowo rożne od siebie, tak nieprzejednanie wrogie i wstrętliwe sobie, jak W. Ks. Moskiewskie i Rzeczpospolita Polska, nie posiadały żadnych warunków umożliwiających połączenie. Z jednej strony była pycha i przewrotność, z drugiej lekceważenie, wiara, a dobroduszność bezgraniczna.
Męztwo polskie, w chwilach zapału posuwające się do bohaterstwa, rozbijało się o obozowe sprawy chleba powszedniego i rychło się wyczerpywało. Mało sobie ważono nieprzyjaciela. Porwać się, zginąć umiał każdy, ale słuchać, w karności trwać i ustać długo na miejscu — żaden. Zwycięztwa też, ofiary i świetne czyny poszły na marne.
Wśród wojny z Moskwą urosła tylko do olbrzymich niemal rozmiarów wspaniała postać hetmana Żółkiewskiego. Nawet w tych czasach, gdy Polska miała Zamojskiego i Chodkiewicza, Żółkiewski jako wódz, jako człowiek góruje nad wszystkimi.
Władysław, syn królewski, który w tych ponawianych wyprawach okrył się sławą, mniej pono zasłużoną, postępowaniem swojem, otoczeniem się faworytami, dziwną dla nich pobłażliwością, przepowiadał już niejako charakter przyszłego panowania.
Po wielu świetnych czynach zakończyła się wojna pokojem, który się zwał szesnastoletnim rozejmem, — i utratą wszelkich nadziei. Marzeniem też nazwać trzeba myśl owładnięcia Moskwą, w której żadne stronnictwo, żaden stan Władysława i Polaków pożądać nie mógł. Polacy nieśli z sobą wiarę nienawistną, cywilizacyę Zachodu równie wstrętliwą, duchowieństwo czynną zapowiadało propagandę. Chwilowo ulegano konieczności, sposobiąc się skorzystać z pierwszej lepszej chwili, dla potargania więzów. Tego, co Polska w istocie dobrego i pożytecznego z sobą przynieść mogła, ocenić nikt nie umiał. Swobody ani rozumiano, ani jej potrzebowano.
Po wojnie z Moskwą, walka z nieprzebłaganym wrogiem, z Turkami, była nieuchronną. Żółkiewski bohaterską śmiercią zginął pod Cecorą, a ojczyzna straciła w nim najmocniejszą, najświetniejszą swą podporę. Hetman był zarazem mężem stanu.
Jako wodza zastąpił godnie Żółkiewskiego Chodkiewicz, nieustępujący mu męztwem, lecz niedorównywający umysłem. Była to natura namiętna, gwałtowna, której ani wiek, ani doświadczenie ukołysać i do równowagi przywieść nie mogły. Stanął pod Chocimem pokój, z drugiej strony rozejm dał wytchnąć od Inflant i Szwecyi.
Syn królewski Władysław odbywał podróż po Włoszech i dotarł aż do Rzymu.
Całe to zresztą panowanie, aż do końca, jeden ma charakter, ciągłego niepokoju, walk wewnątrz i na kresach państwa, straconych bez korzyści. Bohaterskie męztwo, rozlana krew, wielkie wysiłki, marnieją dla braku ciągu i umiejętności korzystania z położenia. Wina to może nietyle milczącego króla, ile raczej burzliwej szlachty i panów, niemogących się z nim przejednać, wyrzucających mu to nawet, co chwalić należało, zawsze nieufnych i niechętnych.
Nie ma sejmu lub zjazdu, na którymby nie wygłaszano najcięższych przeciw królowi zarzutów i obwinień. Zaledwie jeden odparto, nowe się odradzają.
Wśród tego powolnego męczeństwa starzeje Zygmunt, straciwszy bezpowrotnie koronę szwedzką, Inflanty i część Pruss, nie zdobywszy zaś nic zgoła; starzeje znękany przeczuciem gotującej się przyszłości, której prorokiem był natchniony Skarga, przepowiadający, że anarchia i prywata o zgubę przyprawią Rzeczpospolitą, mimo owych wielkich mężów, którzy za nią walczyli i krew dla niej przelewali.
Obok tego, długie panowanie Zygmunta III utwierdza, konsoliduje wszystko, co mogło niewielką już władzę monarchiczną jeszcze osłabić: teorye rokoszowe, związki wojskowe, rozpasanie słowa na sejmach, nieposzanowanie panującego, lekceważenie go i obchodzenie się z nim jak z nieprzyjacielem.
Śmierć drugiej żony Zygmunta III w roku 1631, była dla znękanego króla ciężkim ciosem. Po jej zgonie już tylko dogorywał, pobożnie zrezygnowany, zostawując licznej rodzinie więcej ciężarów i żalu po stratach, niżeli świetnych nadziei.
Historya — jak się to bardzo często przytrafia — pod wpływem współczesnych mu niechęci, niesprawiedliwą była dla Zygmunta III, osobliwie jako człowieka. Jako panujący nie miał ani szczęścia, ani zdolności nadzwyczajnych; ale w życiu prywatnem nikczemna tylko potwarz uliczna mogła mu coś zarzucić — był czystym. Z natury zamknięty w sobie, milczący, niepragnący i niedobijający się sławy, nieszukający rozgłosu, nieusprawiedliwiający się, nawet gdy go spotwarzano — musiał w końcu być niesłusznie potępiony.
Dostojeństwo i powaga były w nim wielkie; spokój ducha i panowanie nad sobą, ogromne. Już się mówiło wyżej, jak w senacie, gdy Zamojski żrącemi słowy doskwierał mu w żywe oczy, — król chwytał za rękojeść miecza i wnet się hamował. Nie mścił się na nikim, nie okazywał gniewu nigdy; ponurem milczeniem okrywał co się działo w jego duszy.
Dla tych, którzy zawinili jako rokoszanie, nietylko surowym nie był, lecz za powolnym się okazywał, i to innych uzuchwalało. Jest wymowna anegdota o młodym Bogusławie Radziwille, synu Janusza, przewódcy rokoszan, gdy stryj chłopię niedorosłe do króla przyprowadził.
Stryj chciał, ażeby dzieciak upadł do nóg królowi; dziecię podało mu rękę, i ugiąć kolan nie myślało.
— „Taki on człowiek jak i ja!“ — odparło dumnie.
Król widząc tę nieugiętość, odezwał się łagodnie do księcia:
— „Dajcie mu pokój — rokoszanin jest...“
Długo po rokoszu król odboleć tego wypadku i utulić się nie mógł: opłakiwał tych, którzy pod Guzowem polegli.
W sprawach państwa nie był Zygmunt tak powolnym, jak w życiu prywatnem. Raz myśl uznawszy za dobrą, nie oglądał się z przyprowadzeniem jej do skutku.
Mówi za nim i to, że kochali go tacy ludzie, jak Żółkiewski, Lew Sapieha, Karol Chodkiewicz i Piotr Skarga.
Sam obyczajów nader skromnych, ludzi zbytkujących i rozpasanych nie lubił i nie pobłażał im. Tymczasem nadzwyczajna jego pobożność, zamiast jednać mu serca i poszanowanie, była w śmiech obracaną. Codziennie odprawiał pacierze kapłańskie jak duchowni, słuchał mszy czytanej, potem śpiewanej i kazania. Posty na dworze ściśle zachowywano.
Wspomnieliśmy już powyżej, iż król się sztuką zabawiał, malował, złotniczył, budował zegary, rzeźbił monstrancye i kielichy. Kardynałowi Gaëtanowi podarował przy rozstaniu zegar bijący własnej roboty, w kształcie świątyni, z mnóztwem osóbek, wyobrażających processyę, jaką Ojciec Święty odprawia, udając się na mszę do Świętego Piotra. Co godzina wszystko to się poruszało, muzyka grała i papież błogosławił.
Pomimo cichego życia domowego, przeciwko żadnemu z królów tyle w świat nie puszczono potwarzy, co przeciwko niemu. Uczyniono go rozpustnikiem, okrutnym, kosterą, zdrajcą Rzeczypospolitej, — słowo bezkarnie rozwiązłe znęcało się nad nim. Mieliż się powściągać inni, gdy mąż taki, jak Zamojski, nie umiał żalu swego na wodzy utrzymać? Poszli za nim i przeszli go...
Zygmunt III, osłabiony już od dawna, zmarł w skutek niewłaściwie pono zadanego mu lekarstwa.
Z pierwszej żony, Anny, miał trzy córki, z których jedna tylko Anna Marya dłużej żyła, oraz syna najstarszego Władysława, urodz. 1596.
Z Konstancyi miał: syna Jana, młodo zmarłego; Jana Kazimierza, urodzonego w r. 1609; Jana Alberta, biskupa warmińskiego i krakowskiego, 1612—1634; Karola Ferdynanda, biskupa wrocławskiego, 1613—1655; Aleksandra Karola, 1614—1635; Annę Katarzynę, wydaną za Filippa Wilhelma falcgrafa Renu.
Gaëtano tak opisuje powierzchowność Zygmunta III: „Osoba j. k. mości jest prawdziwie kawalerska. Wysmukla kibić, twarz podługowata, czoło wysokie, nos kształtny, lecz trochę za duży, broda niewielka orzechowa, oczy duże, wzrok łagodny i uprzejmy.“
O zamiłowaniu króla w sztuce i zajmowaniu się nią, świadczy między innemi mowa pogrzebowa Lipskiego (Crac. 1633, str. 32), w której kaznodzieja powiada o Zygmuncie:
„Zamilczę o dziełach jego, które same o sobie mówią, a wspomnę o apparatach do sprawowania obrządków świętych, kielichach, lichtarzach, lampach i innych sprzętach, które wielkim fundował nakładem, i które pobożny monarcha własnemi rękoma malował, rzeźbił i sztychował (pinxisset, coelasset, sculpsisset) — godnym królów spoczynkiem i pendzlem (digno regibus otio et penicillo).“
Nabywano dla króla dzieła sztuki za granicą; w Rzymie czynili to: ks. Andrzej Batory, Stanisław Reszka i ks. A. Possewin. Sprowadził Zygmunt do kraju nie jednego artystę, między innymi sławnego Tom. Dolabellę.
Nie zbywa nam na bardzo pięknych nawet portretach Zygmunta III, z których najprzedniejszy zapewne był malowany przez P. P. Rubensa (Zygmunta i pierwszej żony), a znajdował się dawniej w galeryi Düsseldorfskiej. Rubens malować go musiał według nadesłanego jakiegoś szkicu.
Inny piękny wizerunek na zamku w Gripsholmie.
Zygmunt III leżący w trumnie, olejno na blasze malowany, był w zbiorze ks. Henryka Lubomirskiego. Ś. p. Gwalbert Pawlikowski przypisywał go bawiącemu na dworze Francuzowi de la Hire.
Drzeworyty i ryciny są tak liczne i rozpowszechnione, że spisywać ich nie ma potrzeby.
Bardzo piękny sztych J. Suyderhoff’a, wykonany z portretu przez Soutman’a, należy do najcelniejszych.
Symbole Zygmunta III u Neugebauera:
— Miecz do góry podniesiony, obnażony, z napisem: „Pro jure et populo.“
— Dwie palmy rozdzielone rzeką, gałęźmi się łączące w górze: „Amor distantia jungit.“
— Dwa orły ukoronowane: „Post animos socios se juvabit.“
— Trzy wieńce złączone: „Coelitus sublimia dantur.“
— Inny: „Crescit geminatis gloria curis.“
W Ambrazyjskim zbiorze w Wiedniu pokazują sztuciec z herbami polsko-szwedzkiemi, który miał być własnością Zygmunta III.


Anna, pierwsza żona Zygmunta III, córka Karola Ferdynanda austryackiego z Maryi księżniczki bawarskiej, poślubiona była mimo oporu przeciwko temu małżeństwu, bo posądzano króla o frymarki z Habsburgami. Tymczasem matka Władysława IV, jak świadczą wszyscy współcześni, była niewiastą rzadkich cnót, pobożności i miłosierdzia.
Ukoronowana w r. 1592, żyła z mężem tylko lat kilka i zmarła w r. 1599, mając zaledwie dwadzieścia pięć lat wieku. Powierzchowności zbyt wdzięcznej nie miała, chromała nieco na jedną nogę. Zygmunt III w początku zobaczywszy ją, doznał przykrego zawodu; ale potem pokochał i przywiązał się do niej.
Odbyła z królem niebezpieczną podróż do Szwecyi. Dwór jej w surowości trzymany, miał być szkołą dla dzieci i młodzieży najlepszą. Ona sama dawała przykład wszelkich cnót chrześcianskich; w pobożności nie ustępowała królowi.
Umarła wydając na świat syna, któremu na chrzcie imię było Krzysztof, ale ten nie żył dłużej nad godzinę. Mąż i wszyscy, którzy ją znali, opłakiwali dobrą i świątobliwą panią. Zostało wiele świadectw poszanowania, jakie budziły jej cnoty.
Konstancya, druga żona Zygmunta III, z którą żył lat dwadzieścia kilka, chociaż w pobożności i surowych obyczajach nie ustępowała siostrze, miała wiele z nią wspólnych cnot i przymiotów, nie zyskała ani takiej miłości, ani uznania, na jakie Anna zasłużyła.
Opierano się temu małżeństwu nadzwyczaj wrzawliwie. Najprzód Zamojski na przekór Zygmuntowi III oświadczył się przeciwko niemu, lękając się coraz ściślejszych związków z Habsburgami. Niechętni królowi głosili małżeństwo z siostrą pierwszej żony jako kazirodcze, nie mogące ściągnąć błogosławieństwa bożego. Opierano się, sprzeciwiano, okrzyczano króla rozwiązłym i bezbożnym, ale pomimo wrzawy, po śmierci Zamojskiego król zamiar do skutku doprowadził.
Konstancya dumną była swem pochodzeniem, i za jej czasów dwór się stał więcej niż kiedykolwiek niemieckim. Nie lubiła Polaków (przejął to samo uczucie od niej Jan Kazimierz). Siostrzeniec też Władysław nie miał u niej łaski. Zakazywała mu nosić się po polsku. Miała na myśli podobno na tron prowadzić własnego syna. Nie bardzo ją w ogólności lubiono, ale mąż, natura spokojna, nałogowa, przywiązał się do niej, jak do pierwszej żony, i śmierć Konstancyi przygnębiła go.
Królowa zmarła w skutek zapalenia, którego się nabawiła po processyi Bożego Ciała, czasu wielkiego upału, w d. 12 lipca 1631 roku.
O potomstwie jużeśmy mówili.
O Janie Kazimierzu obszerniej się rozpiszemy pod panowaniem jego; tutaj tylko słów kilka jeszcze o pozostałych: Janie Albercie, Karolu Ferdynandzie, Aleksandrze Karolu i córce Katarzynie (Neuburskiej).
Jan Albert w dziewiątym roku życia był już biskupem warmińskim, a w dwudziestym pierwszym dostał krakowskie. Mianowany potem kardynałem, tytułu N. Panny z Akwirinu. Nominacya jego na biskupstwo warmińskie wywołała opór, który wpływ Rzymu złagodził. Dano mu później, przez miłosierdzie, można powiedzieć, biskupstwo krakowskie. Papież wybór potwierdził i dodał kapelusz do niego.
Pierwszym znakiem życia i władzy po objęciu stolicy przez królewicza było, że wyrok królewski (sejmu koronacyjnego Władysława IV), którym różnowierców dopuszczono do praw obywatelstwa w Krakowie, odwołał. Opierali się temu mieszczanie i oburzyli przeciw samowoli, z jaką biskup sejmowe uchwały i wyroki znosić się ważył.
W roku 1634, znudzony opozycyą i okazywaną sobie niechęcią, czy z innych powodów, Jan Albert udał się w podróż do Włoch najprzód pono do Loretta. Zatrzymał się nieco w Padwie. Zachorowawszy na wysypkę jakąś, zmarł za granicą d. 22 grudnia 1634 r.
Zdrowia był słabego, nie wiele wiemy o charakterze. Utrzymywano, że jak później Jan Kazimierz, miał zamiar się sekularyzować, nie odebrał bowiem święceń kapłańskich i był tylko dyakonem.
Z bratem Aleksandrem Karolem kochali się wielce.
Aleksander Karol, urodzony d. 4 listopada 1614 r. w Krakowie, najmłodszy syn Konstancyi, zdaniem współczesnych był młodzieńcem wielkich zdolności i nadziei. Jemu Zygmunt III przekazał był kosztowną koronę moskiewską. Śmierć też ojca odchorował. Chwalą go współcześni z umysłu żywego, głowy otwartej, przymiotów rycerskich, tudzież bystrości nad lata, którą rodzeństwo przechodził. Wyprawiony do Włoch z ochmistrzem Kretkowskim, dla rozpatrzenia się w świecie i nauki, wyjechał w r. 1633 i wprędce, bo w r. 1634, powrócił, niespokojny pono o kraj i zapowiadającą się wojnę z niewiernymi. Odwiedzając we Lwowie brata Jana Kazimierza, chorego na ospę, zaraził się nią i zmarł d. 19 listopada 1634 r. w 21 roku życia. W bardzo zajmującej relacyi pisze o nim Honoryusz Visconti w ten sposób: „Lubo najmłodszy, tak dla pięknej urody, jako też dla bystrości umysłu, więcej był niż inni lubiany i szacowany, i większe we wszystkich wzbudzał o sobie oczekiwanie. Po powrocie z Włoch, stracił wprawdzie nieco z powziętego powszechnie o sobie mniemania, sądzono bowiem, że przez kaprys i upór przerwał w połowie drogi podróż doradzoną przez króla, życzącego sobie, aby szukał w Hiszpanii losu, do którego mu prawo w ojczyźnie drogę zagradzało.“ Visconti dodaje przytem, że z podróży nie wiele korzystał, — wszakże śmierć jego powszechny żal obudziła.
Karol Ferdynand, biskup wrocławski, urodzony w Warszawie d. 7 października 1613 r., od młodych lat przeznaczony do stanu duchownego, w 12 roku życia został biskupem, gdy jeszcze znajdował się pod opieką i dozorem Przemankowskiego, dawnego nauczyciela Władysława. Później mianowano go biskupem płockim, ale do stanu duchownego mało okazywał powołania. Lubił się bawić, i poważnemi rzeczami nie rad się zajmował. Mieszkał zwykle w Ujazdowie.
On właśnie przyjmował w Gdańsku przybywającą z Francyi Maryę Ludwikę, przyjmował z wielką wspaniałością i przepychem, gdyż świetność i okazałość lubił. Po śmierci Władysława IV miał za sobą dosyć znaczne stronnictwo, które go na tron prowadzić chciało. Co do umysłowych przymiotów, rządności, energii, wytrwałości, lepiej się może nadawał na tron, niż lekkomyślny Jan Kazimierz. Uproszony jednak, zrzekł się czynnego starania o tron, warując tylko, że gdyby został wybrany nie odrzuci korony. Przeniósł się potem do Wyszkowa nad Wisłą, gdzie prowadził życie osamotnione; twierdzono, iż oddał się zbieraniu grosza. Zmarł tamże z melancholii, mając lat 40, d. 9 maja 1655 roku.
Nie stworzony był na duchownego, ale zgadzają się na to wszyscy, iż nie był pospolitym człowiekiem i miał zdolności wielkie.
Visconti, pisząc o Karolu Ferdynandzie w r. 1637, chwali go z czystości obyczajów, i właśnie to w nim podnosi, czemu inni zaprzeczają. Być może, iż zmienił się z czasem, i w życiu miał dwie różne epoki. „Obyczaje jego — powiada ów Włoch — są surowe, sposób życia daleki od zabaw światowych; spodziewać się można, iż go do końca dochowa. Rozmowy jego prawie opisać niemożna, będąc bowiem pogrążony w głębokiej melancholii, prowadzi po większej części życie odludne, a jeżeli kiedy okaże się w nielicznem gronie osób, i wtedy słowa od niego dopytać się trudno. Zresztą z powierzchowności i sposobu obejścia się bardzo przyjemny, ma cerę ciemną, wzrost wysoki, chuderlawy, niezmiernie zawsze cierpki i surowy, w gniewie tak dalece porywczy, że mu się nieraz zdarzało uderzyć najprzywiązańszego do siebie sługę. Niewzruszony w swych postanowieniach, zaciętszy od ojca, jeżeli mu kto wypadnie z łaski, niech się do niej więcej powrócić nie spodziewa. Bardzo oszczędny w wydatkach domowych, sam utrzymuje regestra, sam rachuje pieniądze, które koniecznie wydać musi, różny w tem od braci albo rozrzutnych, albo o pieniądze niedbałych: dla tego też dom jego bardzo skromny i w niczem nie podobny do dworu. Służba nieliczna i niepokaźna, teraz zaś nie ma przy nim nikogo ze znaczniejszych osób, oprócz jego suffragana, wygnanego z dyecezyi przez wojnę na Szlązku, z którym rad rozmawia o rzeczach nietylko kościelnych, ale i potocznych. Z dobrej tuszy i twarzy pełnej zdawało się z początku, że będzie silny, ale się to okazało mylnem; kiedy dostał przed kilku miesiącami febry, odprowadzając do Krakowa ciało królewicza Aleksandra, lekarz znalazł w nim tak słabe siły żywotne, iż zawyrokował, że zaledwieby się oparł cokolwiek cięższej chorobie.“
Visconti niewiele rokował o jego umyśle i nie sądził, aby tron mógł przyjąć, gdyby mu go ofiarowano. Oszczędność tłómaczył tem, że z biskupstwa dochodów nie miał. Pisze także, iż w ogrodach się kochał, i sam robót około nich doglądał, co mu chwalono.
W dziesięć lat potem, Tiepolo (1647) kreśli wizerunek do pierwszego podobny: „Jest przykładnych obyczajów, oddany pobożności, więcej oszczędny niż szczodry, ztąd wynika, że nietylko zachował, ale powiększył skarby. Spowiednik Jezuita panuje nad jego umysłem, równie jak inni Jezuici nad umysłami najpierwszych panów. Szczególniej jest przywiązanym do małego królewicza (syna Władysława IV). Szanowany i lubiony od Polaków, jako przystępniejszy i daleki od wojny książę(?), żyje ściśle z domem i całą familią królewską.“
Królewna Katarzyna Anna Konstancya, urodzona 1620., była wyposażona za życia ojca starostwami Gołubskiem i Tucholsklem. Opiekowała się nią, jak i innemi dziećmi, Urszula Meyerin, aż do swej śmierci. Kochał ją Władysław IV, i brał z sobą w podróż za granicę; trzymała do chrztu synka Władysława. Po licznych spełzłych projektach swatania i żenienia jej, naostatek dwudziesto-dwu-letnią wydano za Filippa Wilhelma, syna palatyna Renu. Zmarła bezdzietnie w r. 1651.
Visconti pisze o niej, gdy miała lat siedmnaście czy ośmnaście (bo rok urodzenia podaje nie 1620 lecz 1619): „Kiedym przybył do Polski, była prawie dzieckiem; zanosiło się w tym wieku z regularnych rysów twarzy, ładnego składu ciała, ślicznego ułożenia, że kiedyś będzie piękną i poważną.“ Później jednak, powiada, rysy zgrubiały, wzrost pozostał mały i ramiona okazały się nieco nierówne. „Ma także temperament braci, którzy, jak już kilka razy wspominałem, są wszyscy twardego karku, tylko że jako dzieweczka więcej nawykła do karności. Zresztą jest dobrze ułożona, roztropna, mająca wiele cnót i pięknych przymiotów, które jej serca jednają.“
Rachowano ją do bogatych i dobrze wyposażonych księżniczek.

O Annie, pierwszej żonie Zygmunta III, pisze Gaetano: „Twarz jej pociągła, broda trochę zadarta, jak u wszystkich Austryaków, wzrostu szczupłego, biała, przyjemna, mająca atoli wielką w sobie powagę.“
Na medalach wizerunek jej z królem pospołu.
Sarkofag jej sztychował F. Dietrich.
Sztychowali i malowali ją: P. Rubens, Lamb, Cornelis 1596 Van de Gouve.
Anna, siostra Zygmunta III, córka Jana III króla Szwecyi, ma grobowiec wzniesiony przez Władysława IV w Toruniu w tumie N. M. P.
Ferdynand Karol, na medalach u Raczyńskiego. Twarz przypomina Jana Kazimierza. Z Danckerts’a sztychował go Falck, W. Hondius, Götke, B. Moncornel i inni.
Niemal do rodziny królewskiej liczyła się swego czasu owa sławna i wszechmocna Urszula Meyerin. Na równi z panującym była zaszczycona darem Złotej Róży przez Papieża. Z osób prywatnych w Polsce, o ile wiemy, tylko żona Lwa Sapiehy podobną Różę otrzymała.
Papieże posyłali czasem w podarkach Lilie Złote, drogiemi kamieniami sadzone. Taka była w skarbcu katedry krakowskiej przez Juliusza II przesłana królowi Zygmuntowi I. Kazimierz Jagiellończyk otrzymał Różę Złotą od Mikołaja V. Żona złożyła ją w skarbcu katedry. Bukiet złoty, przez Klemensa XII przysłany królowej Józefinie, żonie Augusta III, był także w skarbcu katedry.
Samozwańca Dymitra są współczesne drzeworyty i wiele sztychów późniejszych (L. Killian, Tomasz Cockson, Krethlow).
„Le vrai portrait de Grand Duc de Moscovie, tué de (sic) son peuple, le 18 mai 1606. Peter de Jede exc.“
W r. 1873, przy restauracyi grobów, okazała się potrzeba otwarcia trumny Zygmunta III. Po odsunięciu boku trumny od strony głowy, podniesiono wieko trumny drewnianej wewnętrznej, obitej aksamitem niegdyś ponsowym, ćwieczkami o główkach srebrnych. Pod wiekiem spoczywały zwłoki, a raczej kości i szaty zbutwiałe, w nieładzie rozrzucone. Na czapeczce aksamitnej, okrywającej czaszkę, ślad był tylko odcisku łubka i listków korony. Przy głowie leżało jabłko srebrne z takimże na niem krzyżykiem; berła nie dostrzeżono. Przy czaszce leżała blacha srebrna z takimże napisem jak na trumnie. Zwłok nie poruszano i poszukiwań dalszych nie czyniono. Trumnę starannie zrestaurowano.

(Protokół uprzejmie udzielony przez prof. J. Łepkowskiego.)

W r. 1873, w czasie restaurowania grobów na Wawelu, otworzono z potrzeby trumnę cynową, zawierającą zwłoki Anny Austryaczki. Po zdjęciu wieka ukazały się w niej zwłoki przygniecione zbutwiałemi złomkami z desek trumny drugiej, wewnętrznej, drewnianej; kości spróchniałe, okruchy drzewa, resztki szat niegdyś purpurowych, oraz szczątki ziół znaleziono w największym nieładzie i zgniliźnie. Świadczyło to o dawnem, niedbałem przetrząsaniu grobu, tak nieoględnem, że pończocha i rękaw znalazły się obok czaszki. Korona z blachy srebrnej, z wyrytym na łubku jej napisem: „Anna D. G. Poloniae Sueciaeque Regina. M. D. L. Archidux Austriae,“ — leżała na czaszce cało dochowanej.
Wśród zbutwiałych szczątków błyszczały gdzieniegdzie drobne, filigranowej roboty, srebrne, pozłacane ziarenka, paciorki, i takież rozetki srebrne czy też złote, jakby przedziałki z rozsypanego różańca. Jabłka, berła i tablicy z napisem nie dostrzeżono. W butelce zakorkowanej znaleziono kartkę z napisem, że trumna była naprawiana w r. 1840.
(Wedle protokółów uprzejmie nam udzielonych przez prof. J. Łepkowskiego.)
Dnia 13-go sierpnia 1873 r. otwierano też trumnę Konstancyi Austryaczki, drugiej żony Zygmunta III. Po odsunięciu boku trumny, od strony głowy, okazały się zwłoki, przysute zbutwiałemi złomkami desek z trumny wewnętrznej, obitej niegdyś aksamitem ponsowym.
Z kośćmi pomieszane były resztki szat, błyszczące gdzieniegdzie przerabianiem złotem, na tle ponsowem, oraz bramowaniem złocistem rękawów i stanika.
Dobrze dochowaną czaszkę okrywała korona srebrna, pozłacana, osadzona na opasce ze wstążek uwitej, przy której zostały jeszcze szczątki okrywającej ją niegdyś koronkowej zasłony. Na łubku korony napis: „Vladislaus IV Rex Poloniae.“(?) Zamiana ta koron musiała nastąpić przy wielce niedbałej restauracyi 1840 r.
Po lewej stronie ciała leżał wśród zbutwiałych szczątków ubrania wierzchni trzon srebrny berła. Innych insygniów nie poszukiwano, i zwłoki w nową trumnę zamknięto.
(Według protokółu udzielonego przez prof. Łepkowskiego).

separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.